Autor: Marcin Bodziachowski fot. Marcin Bodziachowski, Piotr Koperski, Paweł Kołakowski
2021-03-30 10:00:19
30-letni podkoszowy Darek Wyka to jeden z bardziej charakterystycznych zawodników naszej ligi. Znany z łuczniczej cieszynki, irokeza i okrzyków "Darek Wyka się nie cyka" - chłopak z podkarpackich Bolestraszyc, w obszernej rozmowie z Legiakosz.com opowiada nie tylko o koszykarskich aspektach, czy epizodzie w reprezentacji Polski, ale również o treningach piłkarskich i pierwszym występie w meczu ligowym... na karcie innego zawodnika. O tym jak omijał szkołę gastronomiczną szerokim łukiem, jedenaście lat jeździł samochodem bez prawa jazdy, komu kibicuje się w jego rodzinnej miejscowości i gdzie może zawisnąć tablica pamiątkowa na jego cześć. Pamiętacie słynną scenę z kultowego filmu "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz?": "Ja to, proszę pana, mam bardzo dobre połączenie..."? To przeczytajcie jak dzień w dzień podróżował z Bolestraszyc do Jarosławia przez Przemyśl obecny koszykarz Legii Warszawa.
Spotykasz się z tym, że osoby, które Cię jeszcze nie znają, na sam Twój widok, trochę się obawiają?
Dariusz Wyka: Teraz już chyba nie. Kiedyś tak chyba faktycznie było, ale dzisiaj raczej nie. Ludzie na całym świecie mają najrozmaitsze fryzury, więc to już nie robi takiego wrażenia. Wydaje mi się, że z twarzy jestem raczej przyjazny. Mam nadzieję, że nie straszę ludzi swoim wyglądem, a wręcz ich przyciągam.
Tak naprawdę jesteś natomiast zupełnie innym gościem, niż mogłoby się wydawać, kiedy spojrzy się na Twoją fryzurę, czy tatuaże na dłoni. Jak sam byś siebie opisał, w liście do nieznajomego?
- Mam tatuaże, bo mają znaczenie w moim życiu i chciałbym coś przez nie wyrazić. Fryzurę mam taką, jaką mam. Jak się zgolę na zero, wyglądam jak zapałka, a jak zapuszczę włosy, to jak dzban (śmiech). Wydaje mi się, że nie jestem agresywny. Jestem spokojnym człowiekiem, chociaż wiadomo, że jak ktoś mnie wyprowadzi z równowagi, to różnie bywa, ale na co dzień staram się zachowywać spokój.
Tę samą niemal fryzurę masz już trochę czasu...
- Od czasu gry w Krośnie.
Nie zamierzasz zrobić jakiejś zmiany?
- Na razie nie zamierzam jej zmieniać. Zastanawiałem się ostatnio, co będzie, jak będę miał 40 lat i nie będzie mi wypadało chodzić w irokezie. Do czterdziestki jeszcze dziesięć lat, więc coś wymyślę.
Sam się strzyżesz? W dobie pandemii, kiedy zakłady fryzjerskie były zamykane, to chyba dość ważna sprawa.
- Mam kolegę, który mnie goli w Przemyślu, w Warszawie również poznałem gościa, który mnie strzyże. Z kolei podczas pandemii, kiedy wszystko było zamknięte, sam strzygłem się z przodu, a z tyłu podgalała mnie żona.
Krążą legendy, że przez lata jeździłeś samochodem, choć nie miałeś do tego uprawnień. Kiedy w końcu postanowiłeś wyrobić ten dokument? Co Cię skłoniło, żeby prowadzić samochód już na "legalu"?
- Kiedy miałem 16 lat, tata miał dwa "maluchy" i dawał mi jednym jeździć. Oczywiście na początku po najbliższej okolicy, a dokładniej wokół komina, pod domem. Z czasem coraz częściej wyjeżdżałem normalnie na drogę, ale jako, że umiałem jeździć samochodem, nie bałem się tego. Od 16. roku życia jeździłem samochodem, a swój pierwszy samochód kupiłem mając lat 18. Poszedłem wtedy na egzamin na prawo jazdy i nie zdałem. Podchodziłem do tych egzaminów dwa albo trzy razy i kiedy znowu oblałem, uznałem, że więcej do egzaminu nie podchodzę i będę jeździł bez niego. I tak, jedenaście lat jeździłem bez prawa jazdy...
Bez kontroli?
- Nieeee, było ich co najmniej kilkadziesiąt. Często było tak, że kiedy ruszałem spod domu, policja już czekała na drugim skrzyżowaniu, żeby zarobić 500 złotych. Jeździłem tyle lat bez prawa jazdy i dopiero jak wiedziałem, że przychodzę do Legii i czekała mnie przeprowadzka do Warszawy, czyli dużego miasta, poszedłem i zrobiłem prawko.
A kontrole w Warszawie już miałeś?
- Nie, tak się złożyło, że nie miałem.
W Krośnie policja nie przymykała oka na Twoją jazdę samochodem? W końcu to nieduże miasto, a grając przez parę lat musiałeś być tam bardzo rozpoznawalną postacią, ważną dla lokalnej społeczności.
- W Krośnie, jeśli już mnie zatrzymano do kontroli, policja wiedziała kim jestem i dało się "wykupić" biletami na nasz najbliższy mecz.
Twoja "łucznicza" cieszynka jest znana w całej Polsce. W koszykówce to w ogóle dość oryginalne, bo mało kto próbuje w ogóle bawić się w cieszynki.
- Będąc w Krośnie, oglądaliśmy z kolegami mecz NBA i podpatrzyłem to u jednego z zawodników. Wtedy powiedziałem, że jak wpadnie mi jakaś trójka w meczu ligowym - a Miasto Szkła grało wtedy jeszcze w pierwszej lidze - to zrobię ten łuk. I przyjęło się. Chłopaki w szatni powiedzieli, że fajnie to wygląda. I tak już zostało.
Z cieszynką, tak jak z fryzurą, nie zamierzasz nic zmieniać?
- Nie będę tego udoskonalał. Jest dobrze i zostanę przy wypracowanej już cieszynce. To już mój swego rodzaju znak rozpoznawczy - cieszę się, że się przyjęło. Kibicom też chyba się to podoba, bo kiedy mogą być obecni na trybunach, robią ten łuk razem ze mną.
Miałeś okazję pójść kiedyś na trening łuczniczy?
- Nie, nigdy w życiu.
Okrzyki trenera "Nie, nie, nie" w meczu z Anwilem, kiedy dwa razy trafiłeś w końcówce za 3 - to dotarło do Ciebie przed oddaniem rzutów, kiedy byłeś na parkiecie?
- Tak, tak. Słyszałem je bardzo dobrze!
I zrobiłeś to z premedytacją.
- Z premedytacją. To był mój rzut, z dojścia do trójki. Jeden z moich ulubionych, więc czułem w kościach, że jak pierwszy wpadł, to drugi też wpadnie. Wziąłem to na siebie, trafiłem, wygraliśmy. Z tego co wiem, to był pierwszy raz, kiedy Legia wygrała z Anwilem, więc tym bardziej się cieszę, że w jakimś stopniu się do tego przyczyniłem.
Rozumiem, że teraz już to będzie taki impuls - kiedy trener Kamiński będzie krzyczał "nie, nie, nie"...
- To będę rzucał, oczywiście (śmiech).
Dość specyficzną masz technikę rzutu - zarówno za 3, jak i rzutów wolnych. Nie było w ostatnich latach trenerów, którzy mówili - Darek, zmień sposób rzucania?
- No właśnie nie. Miałem o tyle dobrze, że żaden z trenerów nie naciskał na zmianę techniki rzutu, ani nie zabraniał mi rzucać z dystansu. Już od juniorów mówili mi, że jeśli się dobrze z tym czuję, to żebym rzucał. Mówili - najważniejsze, że to działa, więc nie ma sensu zmieniać.
Przy rzutach wolnych również widać pewien spadek skuteczności. Tylko 60 procent z linii rzutów osobistych to sam przyznasz niewiele, szczególnie, że w ostatnich sezonach miałeś co najmniej 73 procent. Z czego to może wynikać?
- Nie mam pojęcia z czego to może się brać, ale również zwróciłem na to uwagę. Może bierze się to ze zbyt małej koncentracji przy podejściu do linii rzutów wolnych? Zaczynam wtedy za dużo myśleć, co by było, gdyby... I wtedy ta ręka nie chodzi tak jak należy. Na szczęście ostatnio, w Gliwicach miałem 6/6 z linii, więc chyba lepiej skupiłem się przy oddawaniu tych rzutów.
No właśnie wydaje się, że rzucasz zdecydowanie skuteczniej, kiedy dłużej poczekasz przed oddaniem rzutu wolnego, dłużej pokozłujesz piłkę.
- Tak, na pewno. Kiedy wyrównam oddech, wychodzi mi to lepiej. Nawet "Blaszka", czyli nasz trener od przygotowania motorycznego zostaje czasem ze mną po treningach, jak nie uda mi się trafić 10 osobistych z rzędu w pięć minut. Zawsze wtedy powtarza: uspokój się, wyrównaj oddech. I wtedy jak ręką odjął - trafiam.
Jak zadzwonił trener Kamiński przed sezonem z propozycją gry w Legii, nie wahałeś się? Na pewno gdzieś z tyłu głowy musiał być ten ostatni sezon Legii z zaledwie pięcioma wygranymi?
- Zdziwił mnie nieco tak szybki telefon od trenera Kamińskiego. Wiedziałem, że trenerowi na mnie zależy. Opowiedział mi od razu całą wizję na ten zespół, jak to ma funkcjonować. I długo się nie zastanawiałem. Po 2-3 rozmowie z trenerem byliśmy już praktycznie dogadani.
Coś jeszcze mogło przyczynić się do głębszego zastanowienia? Nie było obaw, że Warszawa to jednak trochę większe miasto niż całe Trójmiasto razem wzięte, nie mówiąc o Krośnie, czy Przemyślu.
- Jedyna obawa była taka, czy ten sezon w ogóle ruszy przez Covid-19. Jeśli zaś chodzi o inne kwestie, czy też sprawy organizacyjne, nie miałem żadnych obaw. Trener jasno powiedział jak to będzie wyglądało.
To nie była pierwsza oferta ze strony Legii, jaką miałeś. Co zdecydowało, że parę lat temu, wolałeś zostać w Krośnie?
- Przyznam zupełnie szczerze, że nie pamiętam takiej sytuacji, co nie oznacza, że tak nie było. Był czas kiedy bardzo mocno rywalizowaliśmy z Legią w lidze o awans do ekstraklasy. Jakoś do tego największego przeciwnika w walce o awans ciężko się przechodzi. Tak się nie robi. Zawsze zastanawiałem się, jak to jest grać w Legii przy pełnych trybunach, jak kibole rykną i cała hala niesie. Nie doświadczyłem tego jeszcze, bo przez Covid-19 prawie cały sezon gramy bez publiczności. Mam nadzieję, że jeszcze tego doświadczę. Zawsze z perspektywy zawodnika drużyny gości, który tutaj przyjeżdżał na mecze, zastanawiałem się, jakie to musi być uczucie. Jeszcze tego nie zasmakowałem, ale mam nadzieję, że wszystko przede mną. W końcu wrócą kibice do hal i znowu rykną.
Przyjeżdżałeś na Bemowo jako zawodnik Arki, a wcześniej Krosna i na trybunach zawsze było głośno.
- To było mega przeżycie! Bardzo jarają mnie takie rzeczy. Często lubię przy takich okazjach wejść w dyskusję z kibicami drużyny przeciwnej. Nie to, że się wyzywamy - wszystko na poziomie. Fajnie jest zapytać kibiców: I jak, podobała się akcja? Różnie ludzie reagują - niektórzy wrogo, ale są i fajne reakcje, które sprawiają, że później można złapać kontakt z publicznością przy okazji kolejnych meczów w danym mieście, nawet kiedy się gra w drużynie przeciwnej.
Komu kibicuje się w Bolestraszycach? Polonii Przemyśl, Czuwajowi?
- Bolestraszyce definitywnie są za Polonią Przemyśl.
Czyli również za Wisłą Kraków, biorąc pod uwagę kibicowskie przyjaźnie.
- Tak jest. Ale na przykład wioska obok, Wyszatyce jest za Czuwajem Przemyśl, czyli idąc dalej to jest Zagłębie Sosnowiec i Legia Warszawa. Tak więc w całym rejonie te sympatie są jakoś podzielone. Ja z kolei nie jestem jakimś kibolem, nie chodzę na mecze. Mam przyjaciół zarówno z Polonii, jak i Czuwaju. Oni wiedzą, że ja koncentruję się na koszykówce.
Piłka nożna w ogóle Cię interesuje? Lubisz oglądać mecze piłkarskie?
- Oglądam głównie Ligę Mistrzów, czasem polską ligę również. Kiedyś zresztą grałem w piłkę nożną w Czarnych Bolestraszyce. Kiedyś jako junior pojechałem na mecz, ale nie miałem wyrobionej koniecznej karty zawodniczej. Pojechaliśmy na wyjazdowy mecz do Babic. Trener powiedział, żebym pojechał z drużyną, a on mnie wpuści na karcie innego zawodnika. Trener grał przeciwko swojemu teściowi. Rywale strzelili gola na 1:0. Później kolega dośrodkowywał, przyjąłem piłkę na klatę, uderzyłem z woleja z lewej nogi i strzeliłem wyrównującą bramkę. Później kolega z drużyny strzelił bramkę na 2:1 i wygraliśmy ten mecz. Po powrocie do domu opowiedziałem tacie, że zagrałem w zwycięskim meczu mojej drużyny, strzeliłem jedną z bramek i powiedziałem, żeby koniecznie kupił lokalną gazetę i o tym przeczytał. Tata kupił gazetę, ale tam wśród strzelców bramek wymieniony był kolega, na którego karcie wystąpiłem w tym spotkaniu.
Długo trenowałeś piłkę? Rozumiem, że to był pierwszy sport, który trenowałeś, koszykówka pojawiła się później.
- Tak, zaczynałem od piłki. Grałem w piłkę mniej więcej od 10. roku życia - wychodziło się wtedy na boisko zaraz po szkole i wracało późnym wieczorem, jak już było zupełnie ciemno. Dopiero jak bardziej urosłem, brat zapytał mnie, czy nie chciałbym trenować koszykówki. Piłkę trenowałem mniej więcej do 16. roku życia.
To dość późno zacząłeś przygodę z koszykówką. W podobnym wieku co Czarek Trybański.
- Nie śledziłem jego kariery, ale bardzo możliwe. Ja zacząłem trenować koszykówkę jak miałem 17 lat.
Grał w NBA.
- To akurat wiem (śmiech). Nie wiedziełem, że też tak późno zaczynał.
Przed dwoma laty z Asseco Arką grałeś przeciwko Legii w I rundzie play-off. Awans do półfinału nie przyszedł Wam wówczas łatwo, chociaż Legia grała wówczas bez dwóch podstawowych zawodników. To Legia była wtedy tak mocna, czy może zlekceważyliście przeciwnika, bo przecież w sezonie zasadniczym szliście jak burza?
- Myśleliśmy o tym ćwierćfinale, że to będzie szybkie 3:0. Legia miała kłopoty kadrowe, kontuzji doznał Prewitt i wydawało się, że rywalizacja będzie bardzo jednostronna. Okazało się, szczególnie kiedy przyjechaliśmy do Warszawy, że Legia się łatwo nie poddaje i wyciągnęła z 0:2 na 2:2. W piątym meczu w Gdyni udało się nam wygrać, ale w kolejnych spotkaniach chyba ta rywalizacja z Legią dała nam trochę w kość. Zaraz po meczach z Legią, trzech naszych wysokich doznało kontuzji, zostaliśmy pod koszem tylko ja i Adam Łapeta. Ostatecznie nie dostaliśmy się do finału i sezon zakończyliśmy z brązowymi medalami.
W kolejnej rundzie nie wykorzystaliście przewagi parkietu i przegraliście z Anwilem 2:3, tracąc szanse na finał. Myślisz, że właśnie ta dłuższa niż podejrzewaliście seria z Legią przyczyniła się do tego?
- Tego się nie dowiemy, jak byśmy grali z Anwilem, mając więcej czasu na odpoczynek i przygotowanie do meczów z nimi. Na pewno legioniści sporo krwi nam wtedy napsuli. Bez wątpienia do półfinałów przystępowaliśmy podmęczeni.
Miałeś możliwość pozostania dłużej w Gdyni, czy sam wcześniej podjąłeś decyzję, że najwyższy czas na zmianę, aby pójść do przodu?
- Po sezonie zakończonym przedwcześnie przez Covida, nikt z Gdyni nie odzywał się do mnie. Nie było żadnego kontaktu, więc uznałem, że raczej dalej nie będziemy współpracować.
Przechodząc do naszego klubu - czego tak realnie spodziewałeś się po sezonie 2020/21? Bo, że wywindujecie tak wysoką pozycję po sezonie zasadniczym, chyba nikt nie wierzył.
- Tego chyba nikt się nie spodziewał. Po 4-5 meczach tego sezonu, chyba uwierzyliśmy, że możemy "nabroić" w tej lidze. Mamy szansę być nawet na drugim miejscu po sezonie zasadniczym, a to niebywały sukces. Ale to nie znaczy, że teraz spoczywamy na laurach. Myślałem, że wygramy z 10 meczów w sezonie. Serio. A myśmy wygrali już 20, i szykujemy się do 21. wygranej. Oby tak to szło dalej, i obyśmy doszli do samego finału.
Co jest Waszą tajną bronią?
- Konsekwencja w obronie. Mamy wielu dobrych zawodników, którzy nie odpuszczają, walczą. Mamy system, który ustalił trener. Nie jest on nie wiadomo jak skomplikowany, ale w naszym przypadku jest dopracowany do perfekcji. Każdy wie, gdzie ma być w danej chwili. A kiedy ktoś nie nadąży, i zabraknie go tam, gdzie być powinien, to jako zespół nadrabiamy dodatkowym wysiłkiem - jeden za drugiego pójdzie w dym, rzuci się po piłkę.
Jesteś jedną z osób, która trzyma atmosferę w szatni, co jest niezwykle ważne w sportach drużynowych.
- To 50 procent sukcesu według mnie - mieć nie 10 indywidualistów, tylko drużynę. Oczywiście, mogę sobie z każdym pożartować i lubię to robić, ale jak jest czas na pracę, to wszyscy ciężko pracujemy. Kiedy jest czas na zabawę, wtedy się bawimy. Już w innych drużynach parę osób mówiło mi, że jestem takim "Glue guyem". Bardzo mi się podoba, że każdy tutaj w szatni w Legii otwiera się, a nie chodzi własnymi ścieżkami. Czujemy się bardzo dobrze w swoim towarzystwie.
Masz na swoim koncie brązowy medal Mistrzostw Polski z Asseco Arką, wywalczony przed dwoma laty. W tym sezonie wierzysz w to, że ten dorobek możesz powiększyć?
- Oczywiście, że tak. Nie oglądamy się na nikogo, patrzymy tylko na siebie. Pilnujemy się, żeby nie złapać koronawirusa, więc nie ma żadnego wychodzenia na zabawy na miasto. Zwracamy uwagę na detale, co powtarza nam trener na każdym kroku. Myjemy ręce, dezynfecja jest ważna, nie pchamy się w duże skupiska ludzi, trzymamy się z boku. A czas na zabawę będzie po sezonie.
Wydaje się, że nawiązując nieco do motoryzacji - jesteście ekipą z systemem Start - Stop, w którym przycisk Stopu nie działa. Jedziecie cały czas do przodu, nie zatrzymujecie się...
- I o to właśnie nam chodzi! Nie kalkulujemy, od początku sezonu nie patrzymy co będzie za cztery mecze, tylko tydzień po tygodniu, skupiamy się na każdym kolejnym meczu i rywalu. Nasi trenerzy rozpracowują rywali na części pierwsze, mówią nam na co mamy zwracać największą uwagę. Wykonujemy to najlepiej jak potrafimy i jak wspomniałeś, nie zatrzymujemy się.
Jak radziłeś sobie na początku pandemii, kiedy obawy wśród ludzi były znacznie większe - wszystko było zamknięte, liga została przedwcześnie zakończona i trudno było na legalu utrzymywać formę fizyczną.
- Bolestraszyce są na takim odludziu, że rzadko jeździ tam policja, czy inne straże.
A Covid nie może znaleźć jej na mapie.
- Miałem trochę więcej swobody. Mogłem przyjechać z Przemyśla do rodziców, którzy mają dom i tam pobiegać po ogromnym podwórku. Tam toczyło się normalne życie, nikt nie musiał się kryć z bieganiem. Faktycznie, śmialiśmy się na początku pandemii, że koronawirus nie wie, gdzie są Bolestraszyce, więc tam jeszcze nie doszedł.
Miałeś okazję posmakować europejskich pucharów. To z jednej strony fajna przygoda, ale i większe obciążenia.
- Tak właśnie jest - niektórym może się wydawać, że latamy samolotami, więc to jest moment. Trzeba jednak pamiętać, że dojazd na lotnisko często zajmuje godzinę, później dwie godziny oczekiwania na lot, przelot, czasem zmiana strefy czasowej, przejazd z lotniska do hotelu, z hotelu na trening. To wszystko zabiera czas i energię, da się to odczuć. Takie granie co trzy dni jest męczące i potrafi wejść w nogi.
Przychodząc do Legii na pewno słyszałeś, że nasz klub planował w tym sezonie zagrać w jednych z rozgrywek europejskich. Był żal, że te ostatecznie nie doszły do skutku?
- Pewnie, pomimo, że nie miał to być EuroCup, w którym grałem z Asseco Arką. Każde europejskie rozgrywki są jednak czymś ciekawym, fajnym doświadczeniem, możliwością pokazania się na większej arenie. Cieszyłem się na tę możliwość, ale skoro te rozgrywki nie wystartowały, to nie ma co sobie zaprzątać tym głowy. Na pewno w jakiś sposób mogło to przełożyć się na nasze lepsze wyniki w lidze.
Przeciwko Legii miałeś okazję grać również w zespole z Krosna. Szczególnie pamiętne były finały I ligi, wygrane przez Was 3:2. Kiedy Legia prowadziła w serii 2:1, i wygrała z Wami bardzo wysoko, mając mecz na własnym parkiecie - jak zdołaliście się podnieść?
- Nie mam pojęcia co w nas wtedy wstąpiło. A może to Legia za bardzo uwierzyła, że już jest po serii, mając u siebie mecz czwarty na 3:1? Z tego co pamiętam, w czwartym meczu trafialiśmy prawie wszystko.
Rzadko jest aż taka odmiana - jednego dnia +30, a kilkanaście godzin później -30.
- Powiedzieliśmy sobie przed tym meczem, że nie mamy nic do stracenia - albo wygrywamy i dalej jesteśmy w grze o awans, albo przegrywamy i kończymy na drugim miejscu, i nici z awansu. Udało się wygrać, udało się też wygrać decydujące, piąte spotkanie w Krośnie - jeśli mnie pamięć nie myli, to dziesięcioma punktami po zaciętym meczu. Hala w Krośnie pękała w szwach. Ludzi było tyle, że to jest niemożliwe! A później radość nie do opisania - to chyba najlepsze chwile, jakie do tej pory przeżyłem w koszykówce.
W nocy przed tym czwartym meczem spałeś spokojnie? Nieznani sprawcy zapewnili Wam sylwestrowy pokaz fajerwerków w majową noc. A czwarty mecz rozgrywany był o przedziwnej godzinie... 13:00.
- Nieznani sprawcy (śmiech). Spałem w miarę spokojnie. Jestem taką osobą, że łatwo zasypiam. Problem z zaśnięciem mam tylko wtedy, kiedy zaczynam myśleć, kalkulować. Wtedy natomiast nie było co rozmyślać - mogliśmy wygrać albo przegrać. A ostatecznie nawet po tym nocnym pokazie fajerwerków pod naszym hotelem, udało się wygrać. Kibice Legii chcieli nas wtedy wybić z rytmu, ale nie udało się.
Reprezentacja - miałeś już powołania, debiutowałeś w meczu w Varażdinie z Chorwacją w 2019 roku. Ostatnio selekcjoner na Twojej pozycji stawia na innych. Myślisz jeszcze o grze z orzełkiem na piersi?
- Oczywiście, że mam to gdzieś z tyłu głowy. To niezapomniane chwile spędzone z kadrą. Chłopaki z drużyny narodowej przyjęli mnie z otwartymi ramionami. Nie było żadnej zazdrości, czy zawiści. Nie wyobrażałem sobie, że kiedyś będę w rezerwach kadry, a co dopiero wyjść na boisko i zagrać w pierwszej reprezentacji Polski. Na pewno będę się starał. Nie jest tak, że już nie chcę grać - nigdy bym tak nie powiedział. Ale też zdaję sobie sprawę z tego, że są lepsi, młodsi, lepiej wyszkoleni i dzisiaj to oni grają. Biorą swoje garściami.
Walczyłeś o miejsce w kadrze na MŚ w Chinach. Był żal, że ostatecznie się w niej nie znalazłeś, czy przeczuwałeś, że tak może być?
- Przeczuwałem, że tak może być. Wskoczyłem do reprezentacji, kiedy wysocy gracze mieli kontuzje. Wtedy z Michałem Nowakowskim byliśmy niejako w zastępstwie. Nie mam żalu do nikogo, kibicowałem reprezentacji Polski z całego serca i nadal jej kibicuję. Oby Polska grała jak najlepiej i została mistrzem świata.
Czy po słynnej historii podczas spaceru z psami, kiedy nabawiłeś się urazu i przez to nie mogłeś zagrać w meczu reprezentacji Polski, zacząłeś prowadzać psy na smyczy?
- Suczka, która podczas tamtego pamiętnego spaceru mi uciekła, chodzi od tamtej pory na smyczy.
Ile masz psów?
- Dwa. Jeden kundel, drugi... taki mieszany kundel.
Bolestraszyce muszą być z Ciebie bardzo dumne - chyba nikt inny nie rozpropagował tak tej niewielkiej miejscowości.
- Stamtąd jestem i od dziecka nie wstydziłem się mówić, że jestem z Bolestraszyc. Kiedy ludzie zagadywali mnie, i mówili, że jestem z Przemyśla, zawsze zaprzeczałem. - Nie jestem z Przemyśla, tylko z Bolestraszyc - powtarzałem za każdym razem. Więc jak już ktoś mówi o "łuczniku", nie mówi, że z Przemyśla, tylko z Bolestraszyc, więc chyba się przyjęło. Tak było choćby w materiale na Polsacie, czyli w telewizji, którą sporo ludzi ogląda. Mam nadzieję, że ta miejscowość z każdym dniem będzie bardziej sławna.
Jest takie miejsce w Bolestraszycach, gdzie mogłaby w przyszłości zawisnąć pamiątkowa tablica na Twoją cześć? Chodzi mi o takie honorowe miejsce w Bolestraszycach.
- To chyba gdzieś w centrum wioski, czyli na przykład przy kościele, bo on jest w centrum. Mamy też Arboretum Bolestraszyce, czyli ogród botaniczny, gdzie znajdują się niespotykane rośliny z całego świata. Jeśli kiedyś tam zawisła by jakaś tabliczka, to byłbym bardzo wdzięczny.
Po zakończeniu kariery widzisz się w takiej właśnie miejscowości, czy raczej zamierzasz osiąść, w którymś z większych miast - a kilka ich już zdążyłeś poznać?
- Budujemy dom w Bolestraszycach, więc tam planuję osiąść. Budujemy mały domek, mnie zbyt wiele nie potrzeba do szczęścia. Jak już będę po 50-tce, czy 60-tce, żeby tam sobie siąść spokojnie, o balkoniku.
Masz 30 lat, więc jeszcze parę lat grania przed Tobą. Czy pojawiają się już myśli, co będziesz robił po zakończeniu kariery? Będzie to coś związanego z koszykówką?
- Kompletnie o tym nie myślę, ale na pewno chciałbym zostać przy sporcie. W ogóle się nad tym nie zastanawiam na razie. Przyjdzie na to czas, na razie cieszę się chwilą.
Na razie przed Tobą jeszcze kilka lat grania w koszykówkę. Co w kolejnym sezonie - myślisz o tym już teraz, czy decyzję podejmować będziesz dopiero po zakończeniu rozgrywek?
- Również o tym na razie nie myślę. Chodzą słuchy kto mnie chce, ale na tę chwilę w ogóle o tym nie rozmawiam. Mamy robotę z Legią do zrobienia, mamy misję do wykonania. Zaszliśmy tak wysoko i nie możemy tego zaprzepaścić. To jest zadanie na ten sezon, o kolejnym na razie nie myślę.
A co robiłby Darek Wyka, gdyby nie trafił w pewnym momencie na trening koszykarski?
- Jestem po szkole gastronomicznej, więc może byłbym kucharzem. Ale dzisiaj to byłoby ciężko, chyba że gotowałbym z Thermomixem.
Lubisz gotować do dzisiaj?
- Jak mam być szczery, to bardziej tę szkołę omijałem, niż do niej chodziłem. Pamiętam, że mieliśmy twardą jedną z nauczycielek, która zauważyła, że lubię lepić pierogi. Do tej pory zresztą lubię pierogi, więc może otworzyłbym jakąś pierogarnię?
Ulubiona potrawa, którą sam przyrządzasz?
- Nie mam ulubionej potrawy. Ale jak żona lub mama zrobi pierogi... Tak, to jest moja ulubiona potrawa.
Na te treningi z Bolestraszyc miałeś kawał drogi. Ile zajmowały dojazdy?
- Wstawałem rano, później o 7:15 miałem autobus z Bolestraszyc do Przemyśla i zajęcia na ósmą. Szkołę kończyłem około 13-14 i miałem 45 minut, żeby przejść na drugi koniec Przemyśla, na wyjazd na trening do Jarosławia. W Jarosławiu trenowałem od 17 do 19 z juniorami, później od 19 do 21 z seniorami, bo Znicz Jarosław był wtedy w ekstraklasie. Potem powrót z Jarosławia do Przemyśla, gdzie byłem ok. 21:45. Autobusu do Bolestraszyc już nie było o tej porze, więc albo szedłem 7 kilometrów do domu na piechotę, albo ktoś jechał samochodem i zobaczył, że idzie wysoki i go podrzucał. Ludzie już mnie trochę znali, szczególnie, że tak kursowałem codziennie. Czasem byłem w domu nawet o 23, bo szło się jakąś godzinę. Tak wyglądało 5 dni w tygodniu, w sobotę dochodził mecz, a w niedzielę odpoczynek.
Potrzeba dużo determinacji, żeby nie odpuścić. Patrząc jak dzisiejsza młodzież, która jest odwożona spod drzwi do drzwi samochodem przez rodziców, mają wszystko podane na tacy...
- Nie było nas stać na to, żeby tata codziennie jeździł po mnie do Przemyśla, żeby mnie zawozić i odwozić. Oczywiście, zdarzało się, przy okazji jakichś meczów. Czasem trener, jeśli miał chwilę czasu, odwoził mnie z Przemyśla do Bolestraszyc. A tak... człowiek był przyzwyczajony, że szedł tych 6-7 kilometrów. Zresztą od dzieciaka chodziło się na piechotę do okolicznych wiosek.
Niedaleko rodzinnej miejscowości są Bieszczady. Lubisz w związku z tym pochodzić po górach?
- Uwielbiam! Mam kolegę w Krośnie, który mnie w to jeszcze bardziej wkręcił. Podobnie jak w jeżdżenie na rowerze. Zabiera mnie często w takie piesze wędrówki po Bieszczadach. To jest niesamowite. Wcześniej nie wiedziałem, że Bieszczady są aż tak ładne.
"Darek Wyka się nie cyka" to okrzyk, który wznosili kibice w Krośnie na Twoją cześć. Charakterystyczne osoby - jak łysy, rudy, albo z irokezem, jednak w obcych halach mają często przerąbane - nie miałeś tak, że w którymś miejscu kibice rywali jakoś wyjątkowo Tobie "cisnęli"? Podejrzewałbym Łańcut, który przez jakiś czas był takim lokalnym rywalem dla Miasta Szkła.
- Sokół Łańcut akurat nie. W pierwszej lidze na pewno Stal Ostrów - tam kibice lubili trochę "pocisnąć". Wiadomo, czasem ta spirala się nakręca, kiedy kibice na ciebie się wydzierają, w ty im odpowiadasz. Wtedy sobie ciebie zapamiętują na dłużej i każdy kolejny przyjazd do danego miasta, wiąże się z "uprzejmościami". Chociaż wydaje mi się, że rzadko takie sytuacje miały miejsce pod moim adresem. Pewnie, że czasem kibice powyklinają, ja też coś tam odpowiem, a po meczu można im podziękować za kibicowanie. Nie przywiązuję do tego uwagi za bardzo, nie rozglądam się, nie szukam zaczepki...
Ale w Radomiu, kiedy na meczu bez publiczności, poszły gwizdy z trybun jak rzucałeś rzuty wolne, już szukałeś wzrokiem, który taki chojrak.
- To fakt, tak było. Jeszcze czasem, jak dwa rzuty nie wpadną, to człowiek się cały "grzeje" w środku.
Na obozie kadry mieszkałeś w pokoju z Maćkiem Lampe. Teraz prawdopodobnie przyjdzie Wam rywalizować w I rundzie play-off. Zaskoczyło Cię to, że zawodnik z takim CV przychodzi do EBL?
- Miałem kontakt z Maćkiem zanim podpisał kontrakt z Kingiem. Pytał mnie o to, jak polska liga obecnie wygląda. Co nieco mu opowiedziałem. Zdziwiłem się, i się nie zdziwiłem. Maciek to wiadomo, klasa sama w sobie. Człowiek specyficzny - stanowczy, bezpośredni, ale jak dla mnie bardzo fajny - mówi to co chce. Takich ludzi albo się lubi albo nie - ja takich ludzi lubię i mamy dobry kontakt. Bardzo fajnie będzie się spotkać po przeciwnych stronach na parkiecie.
Na parkiecie nie będzie sentymentów. Dzisiaj King ma problemy z koronawirusem i trudno przewidzieć jak będą wyglądali po przechorowaniu tego wirusa. Wcześniej mówiło się, że szczecinianie mogą sporo namieszać w play-off, zbrojąc się pod koniec sezonu zasadniczego.
- King ma swoje problemy, ale na pewno nie można ich lekceważyć. Mają bardzo klasowych graczy. Na pewno koronawirus trochę ich "przetrzepie", bo jak się siedzi 7-10 dni w domu, to jeden mecz może wyjść, ale później będzie brakować regularnego treningu. Musimy być przygotowani na wszystko. Przygotowujemy się do meczu na maksa, zupełnie normalnie, jakby King był w najwyższej dyspozycji, w najlepszym zestawieniu. A jak przyjadą, i czy przyjadą, tego nie wiemy. Przygotowujemy się do tego, że w niedzielę o 15:00 gramy normalny mecz ligowy, z najmocniejszym Kingiem jaki można sobie wyobrazić.
Same play-offy dla zawodnika w Twoim wieku, który miał okazję w nich trochę pograć, to jest ten moment sezonu, na który czeka się najbardziej?
- W sezonie zasadniczym gra się o to, żeby mieć jak najlepsze miejsce. W play-offie jest tak, że jeżeli przegrywasz, wracasz do domu, a jeśli wygrasz serię, grasz dalej. To jest świetny czas dla każdego koszykarza. To jest taki czas, żeby pokazać jaja. Drużyna była dobra przez cały sezon, więc chcemy, żeby pokazała to w play-offach. Nie patrzymy, nie kalkulujemy, kto z kim może zagrać dalej. Do każdego meczu przystępujemy na 100 procent naszych możliwości, aby zajść jak najwyżej.
Rozmawiał Marcin Bodziachowski
Tabela EBL | ||||||
---|---|---|---|---|---|---|
Drużyna | Mecze | Punkty | ||||
1. | Trefl Sopot | 0 | 0 | |||
2. | Legia Warszawa | 0 | 0 | |||
3. | Anwil Włocławek | 0 | 0 | |||
4. | King Szczecin | 0 | 0 | |||
5. | Arged BM Stal Ostrów Wlkp. | 0 | 0 | |||
6. | Polski Cukier Start Lublin | 0 | 0 | |||
pełna tabela |