Autor: Marcin Bodziachowski fot. Piotr Koperski, Marcin Bodziachowski, Michał Wyszyński
2022-06-13 09:00:16
W Legii stawiał pierwsze koszykarskie kroki. Grał w kolejnych młodzieżowych drużynach, później zagrał w zespole rezerw, a w wieku 17 lat zadebiutował w barwach Legii w rozgrywkach Energa Basket Ligi, w wyjazdowym meczu z Arką Gdynia (w październiku 2018 roku). W ostatnim sezonie podkoszowy Legii, wobec kontuzji Adama Kempa, otrzymał szansę gry we wszystkich pięciu meczach finałowych mistrzostw Polski ze Śląskiem Wrocław, w tym w dwóch przez ponad 11 minut. Zapraszamy na rozmowę z Jakubem Sadowskim.
Czujesz się w jakiś sposób wygranym ostatniego sezonu? Chyba zaskoczyłeś wszystkich, z trenerem Urlepem włącznie, wychodząc na parkiet w meczach finałowych. I to nie na ostatnich 30 sekund...
Jakub Sadowski: Czułbym się wygranym, gdybyśmy wygrali tę serię finałową ze Śląskiem, a sam miałbym pozytywny wpływ na naszą drużynę. To wszystko jest drogą, po której krok po kroku idę. Dążę do tego, aby w takich momentach być gotowym i pokazać co umiem. Nie traktuję tych występów w finałach jako wygraną, czy przegraną, tylko jako kolejne kroki w karierze.
Był stres, kiedy trzeba było wyjść na boisko w spotkaniu, którego ciężar gatunkowy nie jest mały?
- Stres był, ale przed meczem. Wtedy, nie ukrywam, bardzo się stresowałem. Mam w sobie coś takiego, że kiedy dotykam piłkę będąc na parkiecie, to wyłączam wszystkie zewnętrzne czynniki... jest tylko boisko, przeciwnik i moi koledzy z drużyny. Nie ma niczego wokół, nie ma kibiców, nic mnie nie rozprasza. Stres wtedy sam ucieka, nie muszę się do tego przygotowywać. Miałem już tyle stresujących meczów, że mój organizm sam w ten sposób reaguje.
Trener Kamiński oswajał wcześniej z tym, że pojawisz się na boisku?
- Spytał mnie na pierwszym lub drugim treningu po kontuzji Adama Kempa, czy jestem gotowy. Odpowiedziałem, że oczywiście, że tak. To była właściwie jedyna "zapowiedź", ale zdecydowanie wystarczająca, by dać mi sygnał do tego, że mam być gotowy i być może w kolejnym meczu na mnie postawi.
Na jakiej pozycji czujesz się dziś najlepiej? Zaczynałeś jako środkowy, ale po pewnym czasie byłeś przesuwany na czwórkę? Teraz wystawiany jesteś na obu tych pozycjach, w zależności od ligi i potrzeby zespołu.
- Wszystko zależy od rywala jaki jest naprzeciwko. Czasami bywało tak, że w ataku grałem na pozycji 4, a w obronie na piątce, czasem też na odwrót. Najlepiej czuję się tam, gdzie w danej chwili bardziej mogę pomóc drużynie. Są takie mecze, w których lepiej odnajduję się na "piątce", bo tak jest przeciwnik dostosowany, w innych na "czwórce".
Rzuty za 3 to dzisiaj element, nad którym pracują wszyscy, również wysocy. Sam też sporo rzucasz z dystansu na treningach, ale i w meczach drugoligowych właściwie nie ma meczu bez Twoich prób zza łuku. Kto Cię nakłaniał do szlifowania tego elementu?
- Poza zagraniami, które jako wysoki zawodnik muszę mieć opanowane, czyli grę pod koszem i rzuty osobiste, na treningach przykładam również uwagę do rzutów za 3. Jednak zagrania typowe dla podkoszowych są dla mnie zdecydowanie na pierwszym miejscu. I to nad nimi staram skupiać się najbardziej. Oczywiście, na każdym treningu rzucam też z dystansu, bo mam świadomość, że to coś pożądanego przez trenerów, aby wysocy również grozili rzutem z dystansu. Przede wszystkim pracuję jednak nad innymi elementami, a dopiero w dalszej kolejności będę starał się szlifować rzuty 3-punktowe. Lepiej skupić się na jednej rzeczy i robić ją bardzo dobrze, niż skupiać się na wszystkich i robić je średnio.
O ile Twoje rzuty z dystansu w drugiej lidze zdarzają się regularnie, to w pierwszym zespole, na razie musisz na swoją szansę poczekać. Już składając się do rzutu w serii ze Śląskiem, wiedziałeś, że jak nie trafisz będzie bura - i ława? Czy liczyłeś może, że jak trafisz, to zdobędziesz przyzwolenie do kolejnych takich prób, i będzie trochę jak z Darkiem Wyką w poprzednim sezonie - kiedy trener Kamiński krzyczał "nie, nie, nie", a Darek trafiał trójki.
- Od razu wiedziałem, że popełniłem błąd. Byłem przekonany, że czas w tej akcji już się kończy i dopiero po rzucie spojrzałem na zegar... i zorientowałem się, że zostało jeszcze około 12 sekund, więc można było lepiej wykończyć tę akcję. Nie wspominając już o tym, że mnie w ogóle w tamtym miejscu być nie powinno - powinienem być w strefie podkoszowej, nie zaś na obwodzie. Zapewne jakbym trafił, to nie doszłoby do zmiany. Choć też nie dałoby mi przyzwolenia na kolejne takie rzuty. Takie rzuty najpierw trzeba trafiać seryjnie na treningu i wypracować je tam, by później móc pokazać je w trakcie meczu.
Z drugiej strony chyba nawet bliżej trafienia byłeś rzutu z połowy boiska w serii finałowej ze Śląskiem. Często przed meczami, chyba w formie wewnętrznej rywalizacji, odstresowania rzucasz z połowy z Darkiem Wyką. Kto wie, może gdybyś trafił taki rzut z połowy ze Śląskiem, może to byłby moment przełomowy w tym meczu?
- Specjalistą od takich rzutów był i nadal jest Przemek Kuźkow. Rzuty z tak dużej odległości trudno jest wypracować. Co innego jeśli chodzi o rzuty takie jak Roberta Johnsona, który rzucał z naklejki - to dystans, nad którym można popracować. Rzuty z połowy traktuję tylko jako rozrywkę, rozluźnienie po treningu. Mogę tylko brać przykład od Raya Cowelsa, który w pewnym momencie w tego typu rzutach był niepokonany w naszej drużynie.
Koszykówka to Twoja miłość od najmłodszych lat? Kto Cię nią zaraził, kto zaprowadził Cię na pierwszy trening?
- Na treningi, jakiegokolwiek sportu, chciał wysłać mnie mój tata. Patrzył również pod kątem tego, aby było w miarę blisko, by nie tracić zbyt wiele czasu na ciągłe dojazdy. Oczywiście myślał o sporcie, do którego miałbym predyspozycje. Miała to być koszykówka, albo piłka ręczna. Jako, że mieszkam tak blisko hali na Bemowie, padło na koszykówkę. Na początku odstawałem od grupy i to wcale nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Musiałem poznać na czym polega ta dyscyplina, oswoić się z nią. Potrzebowałem trochę czasu na wdrożenie się. Spędzając tak dużo czasu grając w kosza, w końcu pokochałem tę grę. Człowiek, który spędza tyle czasu na boisku, musi kochać to co robi. Lubię to co robię - to dla mnie najlepsza forma odstresowania, oderwania myśli, zresetowania głowy od codziennych spraw.
Jesteś wychowankiem Legii, który jako pierwszy od dawna przeszedł w naszym klubie wszystkie etapy - od najmłodszych roczników, przez zespół rezerw, do pierwszej drużyny. Starsi kibice pamiętają Ciebie z opaską na czole, z długimi włosami... Nie miałeś nigdy chwili zwątpienia?
- Zawsze doceniałem rozwój, jaki daje mi Legia. Lubię iść jedną ścieżką, wytyczoną drogą i jej się trzymać. Nie wiadomo co by było, gdybym po drodze zmieniał kluby. A tak, przez te wszystkie drużyny młodzieżowe i drugoligowy zespół rezerw, doszedłem do srebrnego medalu mistrzostw Polski. To wielkie osiągnięcie, szczególnie po tak długiej medalowej przerwie Legii jako klubu, który czekał na medal mistrzostw Polski przez 53 lata. Nie żałuję ani trochę, że moja dotychczasowa przygoda koszykarska potoczyła się właśnie tak. W pewnym sensie jest ona wyjątkowa, bo znam niewielu zawodników, którzy są tak długo w jednym klubie, a w dodatku są w nim od początku kariery.
W pewnym momencie zostałeś na rok wypożyczony do La Basketu i tam zagrałeś bardzo dobry sezon. Powiedz co było przyczyną tej krótkiej zmiany barw?
- To było w zespole do lat 16. Pojawiła się taka myśl, aby spróbować innego środowiska i akurat pojawiła się możliwość wypożyczenia do La Basketu Warszawa. Spodobał mi się ówczesny skład tego zespołu - wszyscy chłopcy mieli tam duże ambicje i chcieli grać w koszykówkę. A w tym wieku nie zawsze się tak zdarza, że te chęci wypływają w stu procentach od dziecka. Cała tamta kadra La Basketu przykładała się do każdego treningu, i to zaowocowało bardzo dużym sukcesem, jakim było czwarte miejsce na mistrzostwach Polski U-16. Nikt nie spodziewał się, że zespół niezbyt znany, bez takiej marki w koszykówce młodzieżowej, jaką mają WKK, Śląsk, czy zespoły z Trójmiasta, będzie w stanie awansować do najlepszej czwórki.
Twoi rodzice to bez wątpienia Twoi najwięksi kibice. W sumie trudno znaleźć drugich takich w tym koszykarskim światku, bo byli obecni na każdym Twoim meczu od najmłodszych roczników, aż do dzisiaj - są na każdym meczu rezerw, pierwszego zespołu, jeżdżą na wyjazdy.
- Na pewno bardzo dużo zawdzięczam rodzicom jeśli chodzi o moją koszykarską drogę. Tata bardzo często woził mnie na treningi, na mecze, często zabierał też moich kolegów z drużyny. Tak było nie tylko w przypadku meczów w Warszawie i okolicach, ale również tych zdecydowanie dalszych. Także teraz często jeżdżą na wyjazdowe mecze pierwszej drużyny - byli m.in. we Włocławku. Cały czas śledzą wszystkie mecze, jeśli nie na żywo, to oglądają transmisje. Bez dwóch zdań - rodzice są dla mnie bardzo dużym wsparciem.
Rozmawiasz z rodzicami na tematy stricte sportowe po konkretnych meczach? Nawet po spotkaniach "jedynki", w których nie grasz, wymieniacie się uwagami co do gry, co można inaczej zrobić?
- Rodzice dają mi wolną rękę we wszystkim co robię, nie tylko w koszykówce. Nigdy nie starali się wpływać na moje decyzje, zawsze pozostawiali mi ostateczny wybór. Zawsze podkreślają, że nie znają się tak dobrze na koszykówce, nie mają takiej wiedzy, aby oceniać niektóre rzeczy. Choć zdarza się oczywiście, że rozmawiamy i powiedzą, że to był lepszy lub gorszy mecz w wykonaniu moim, czy drużyny. Wszystko z ich strony jest na zasadzie wspierania, nie zaś "dobijania", czy wytykania, że to, to i tamto, mogłem zrobić lepiej.
Kolejny sezon grałeś sporo w drugoligowych rezerwach, trenując zdecydowanie częściej z jedynką. Nie traktowałeś tych meczów "dwójki" trochę jak skazanie?
- Nie, absolutnie. Każdy mecz to szansa na rozwój. W drugiej lidze rozwijać się można grając z wieloma zespołami - zarówno tymi, z którymi wygrywamy wysoko, ale i walczącymi o awans do pierwszej ligi. Często grają tam dobrzy, ambitni zawodnicy, nawet jeśli nie mieli dotychczas okazji zagrać w I lidze, czy EBL. Każdy mecz traktuję jako okazję do nauki. Miałem siłę, miałem chęci, w tym sezonie w końcu przełożyłem to na moją grę. Można powiedzieć, że ostatni sezon był pierwszym, tak naprawdę bardziej udanym w rozgrywkach drugiej ligi w moim wykonaniu. Wcześniej moje statystyki nie pokazywały jeszcze potencjału, moich możliwości. Teraz udawało się "wykręcić" double-double na mecz i jestem z tego zadowolony. Cieszę się, że umiejętności z treningów, udało się przenieść na mecze.
Pamiętasz mecz "jedynki", w którym po raz pierwszy znalazłeś się w kadrze meczowej? No i swój debiut w pierwszym zespole Legii?
- Nie pamiętam kiedy pierwszy raz byłem w składzie meczowym. Trochę musiałem czekać na szansę od trenera Spaseva, aby wyjść w meczu. Pamiętam, że było to w Gdyni z Asseco Arką. Przegrywaliśmy 15-20 punktami i zmieniłem Patryka Nowerskiego. Moim pierwszym "dokonaniem" na boisku była strata, kiedy chciałem podać w poprzek boiska przez dwóch zawodników. Kuba Garbacz przechwycił piłkę, poszła kontra, zrobił wsad na nasz kosz... Można powiedzieć, że niezbyt fajnie, zaczęła się moja przygoda z ekstraklasą. Nie rozpamiętuję tego, jako nie wiadomo jakiej porażki. Nie myślę o tym, że w którymś meczu nie trafiłem wsadu, czy trójki - to wszystko są kolejne schody, które muszę pokonać. Może wpływ na te błędy miał stres, który mi towarzyszył? Może dzięki temu stres uciekł w serii finałowej ze Śląskiem? Każdy kolejny mecz jest nauką i staram się z nich wyciągać wnioski.
Ostatnio trochę "oberwało" Ci się, kiedy nie skończyłeś akcji w meczu ze Śląskiem, a Ramljak zatrzymał Cię. Dostałeś jakieś uwagi od trenerów, czy może sam przemyślałeś tę sytuację - jak należało to lepiej rozegrać?
- Na pewno decyzja wtedy była dobra. Po prostu Ivan znalazł się w dobrym miejscu i czasie, ma też ogromny zasięg ramion i tym razem mnie "złapał". To część koszykarskiej gry - zdarzają się bloki, faule, niecelne rzuty. Trenerzy zawsze mi powtarzają, że ze względu na fakt, jaki jestem atletyczny, powinienem wszystko pod koszem kończyć z góry. Tutaj nie ma żadnych obliczeń - po prostu, kiedy jestem blisko kosza, wychodzę w górę i staram się zapakować. Czy ktoś mnie zablokuje? Taka jest koszykówka - tak się czasem zdarza. A może kolejnym razem zrobię wsad sezonu? Trzeba próbować dalej i jak powiedziałem, takie akcje blisko kosza staram się kończyć z góry, i do tego też namawiają mnie trenerzy.
Wiele osób powtarza - masz świetne warunki, ale potrzeba wiele determinacji i dobrej głowy. Często na parkiecie emocje biorą górę - złościsz się na sędziów, że nie gwizdnęli jakiegoś faulu. Pracujesz nad tym, czy może nie zgadzasz się z tą opinią?
- W całym wachlarzu rzeczy, do których można się przyczepić pod moim adresem, to jest zdecydowanie na miejscu pierwszym - radzenie sobie z emocjami. Uważam, że robię bardzo duży progres z sezonu na sezon, jeśli chodzi o radzenie sobie z tymi rzeczami - chodzi tutaj i o rozmowy z sędziami, i denerwowanie się na przeciwników, czy też zawodników z mojej drużyny. Widzę postęp. Sam zauważam, że przeszkadza mi to w mojej grze i jest głównym czynnikiem, który stopuje mój rozwój. Pracuję nad tym i będę pracował nadal, aby na boisku zachowywać spokój. Są różni zawodnicy - jedni grają na pozytywnym wkurzeniu, inni na agresywności, a mi gra się najlepiej, kiedy jestem skupiony, nie odzywam się, mam spokojny umysł. Jestem coraz bliżej osiągnięcia tego spokoju na boisku.
Kto był lub jest Twoim koszykarskim idolem?
- Może nie będę oryginalny, ale od małego patrzyłem na LeBrona Jamesa. Zawsze imponował mi jego atletyzm, pozaboiskowa mądrość i wszechstronność. To zawodnik mogący grać na wielu pozycjach, który może rzucić "trójkę", może zrobić drive i zrobić wsad pod kosz. Ma pełen wachlarz umiejętności. No i poza koszykówką udziela się bardzo fajnie, zdaje sobie sprawę, że koszykówka to nie wszystko.
Jakie masz plany na przyszłość? Będziesz chciał walczyć o minuty w pierwszym zespole, czy raczej szukać poważnej roli na przykład na zapleczu ekstraklasy, gdzie jak wiadomo zawodnicy U-23 będą w cenie?
- Na tę chwilę mam podpisany kontrakt z Legią na kolejny sezon. Rozmowy o tym, czy kontrakt zostanie wypełniony, czy zostanę wypożyczony, na razie trwają. Nie umiem w tej chwili powiedzieć, do czego one doprowadzą. Niedawno skończyliśmy sezon, rozmowy zaczęliśmy dopiero niedawno. Na tę chwilę będę przygotowywał się do grania z pierwszym zespołem Legii w przyszłym sezonie.
Rozmawiał Marcin Bodziachowski
Tabela EBL | ||||||
---|---|---|---|---|---|---|
Drużyna | Mecze | Punkty | ||||
1. | Trefl Sopot | 0 | 0 | |||
2. | Legia Warszawa | 0 | 0 | |||
3. | Anwil Włocławek | 0 | 0 | |||
4. | King Szczecin | 0 | 0 | |||
5. | Arged BM Stal Ostrów Wlkp. | 0 | 0 | |||
6. | Polski Cukier Start Lublin | 0 | 0 | |||
pełna tabela |