Autor: Marcin Bodziachowski fot. Paweł Kołakowski
2020-04-21 19:16:39
Gdyby nie został koszykarzem, prawdopodobnie byłby kulturystą. Potężnie zbudowany Patryk Nowerski po latach gry na zapleczu ekstraklasy, zrobił bardzo dobre wrażenie na Tane Spasevie, który postanowił dać mu szansę debiutu w najwyższej klasie rozgrywkowej. Patryk rozegrał dotychczas 90 meczów z eLką na piersi, a niektóre jego zagrania były - dosłownie - najwyższych lotów. Zapraszamy do lektury rozmowy z urodzonym w Radomsku, absolwentem katowickiej AWF, który wiele nauczył się trenując z Rusłanem Patiejewem.
Gdybyś nie został koszykarzem, byłbyś kulturystą?
Patryk Nowerski: To bardzo prawdopodobne. Myślę, że bym się tu odnalazł. I gdyby nie koszykówka, na pewno skupiłbym się bardziej na siłowni.
Śledzisz w ogóle zawody kulturystyczne? Myślałeś może o tym, żeby w nich wystartować?
- Jak mam być szczery, to chyba bardziej wiem co się dzieje w świecie kulturystyki niż w świecie koszykarskim. Jestem na bieżąco ze wszystkimi informacjami z tej branży. Obserwuję zawody, które mają miejsce w Polsce. Kto wie, może jak kiedyś skończę biegać za piłką, to poszukam nowych wyzwań.
Twoja sylwetka na pewno może budzić respekt. Powiedz jak często trenujesz na siłowni i jak to wyglądało w przeszłości, zanim zacząłeś grać w koszykówkę? Czy obecnie bardzo musisz pilnować się, by nie przesadzić z ćwiczeniami na siłowni?
- Kiedy dopiero zaczynałem grać w koszykówkę i jeszcze nie było powiedziane, że będę grał w kosza, na siłownię chodziłem bardzo często. Robiłem to dla siebie, ale na pewno nieraz zbyt często i zbyt intensywnie. To było jednak na początku przygody z koszykówką. Z biegiem czasu, poznałem swoje ciało i wiem, na co mogę sobie pozwolić, a na co nie. Teraz już wiem, kiedy mogę zrobić mocniejszy trening, a kiedy muszę odpuścić z siłownią. Od kiedy jestem w Legii, wszystkie moje aktywności na siłowni konsultuję z naszym trenerem, Adamem Blechmanem. Nawet jeśli zrobiłem coś ponad program, zawsze informowałem go o tym.
Często słyszysz pytania 'Ile pakerze bierzesz na klatę?'?
- Dzisiaj to już nie, wydaje mi się, że w ostatnich latach sporo się zmieniło pod względem świadomości ludzi ćwiczących. No chyba, że poszlibyśmy do takiej starej siłowni, takiej "starej szkoły", tam jeszcze takie pytania mogą się pojawić. Dzisiaj mało kogo to interesuje, ja też już mam za sobą te młodzieńcze lata, kiedy chciało się popisać. Teraz nie robię już maksymalnych cieżarów, dbam o własne zdrowie.
A jakiś Twój rekord z przeszłości pamiętasz?
- Każdy młody chłopak chciał przekroczyć 100 kilogramów - wydaje mi się, że ta bariera to było takie pierwsze "osiągnięcie". Jak się po raz pierwszy wycisnęło "setkę", to w liceum było się dumnym. W tych szkolnych czasach, na pewno te cyferki miały znaczenie, było licytowanie się, kto i ile dał radę. Ta śmieszna bariera 100 kilogramów decydowała o hierarchii w środowisku.
W młodości byłeś najlepszy "na dzielni" w siłowaniu na rękę? Takie rywalizacje też przecież były, a do sprawdzenia się, nie potrzeba było wiele.
- Nie, tu akurat nie dominowałem. Moim problemem było to, że byłem bardzo szczupły. Miałem problem ze swoją wagą, bo jak stanąłem bokiem to nie było mnie widać. Musiałem nadrabiać by przybrać na wadze, zrobić masę. Nigdy zresztą nie byłem osobą, która musi coś innym udowadniać. Wszystko co robiłem, robiłem dla siebie.
A jakieś sporty walki trenowałeś? Albo śledzisz może obecnie?
- Koszykówka i boks są według mnie bardzo blisko siebie. Kiedy pierwszy raz poszedłem na boks, bardzo mi się spodobały treningi. W okresie międzysezonowym, na pewno bardzo często będę robił treningi bokserskie.
Podobało Ci się to, że w ramach niektórych treningów motoryczno-siłowych, w obecnym sezonie, mieliście zajęcia bokserskie w Legia Fight Club?
- To na pewno wpłynęło na nas pozytywnie, bo nas zintegrowało. To też sport kontaktowy, więc dało się poczuć kontakt przeciwnika. To fajna inicjatywa, i wydaje mi się, że także w przyszłości, można od czasu do czasu, przeprowadzać takie właśnie zajęcia całą drużyną.
Szerszej koszykarskiej publiczności przedstawiłeś się w zeszłorocznych meczach play-off z Arką. Komentatorzy wtedy piali z zachwytu przy okazji Twoich niektórych zagrań, poniekąd przecierając oczy ze zdumienia, że dokonuje tego "nieznany" wcześniej, debiutant na tym poziomie rozgrywkowym.
- Wiadomo, że to co się dzieje na sali treningowej, staramy się przenosić na boisko podczas meczów. Tamten sezon był na pewno dobry dla mnie, dobrze pracowałem, bardzo mi zależało, starałem się. Cieszę się, że trener dał mi szansę, a ja mogłem się pokazać. Wszystko to jednak możliwe było dzięki ciężkiej pracy, dobrze wykonanej na treningach. Zrobiłem postęp w tamtych rozgrywkach, zdołałem się zaadaptować do tej ligi. Owocem tego były ostatnie mecze, właśnie w fazie play-off, na dobrym poziomie.
Późno zadebiutowałeś w ekstraklasie, ale może lepiej późno niż wcale. W końcu wielu zawodników nigdy nie dochodzi do tego poziomu.
- Trzeba pamiętać, że ja w ogóle bardzo późno zacząłem grać w koszykówkę, bo dopiero mając 18 lat. Wiadomo, że jak już się zaczyna grać w koszykówkę, to każdy myśli po cichu, żeby dojść do najwyższej klasy rozgrywkowej. Sam trochę studziłem swoje "zapędy", bowiem skupiłem się na szkole. Udało mi się skończyć Akademię Wychowania Fizycznego w Katowicach z tytułem magistra. Nie ukrywam, że w ostatnich latach szukałem bardziej grania w miarę blisko uczelni, aby ją ukończyć zgodnie z planem. To było moim celem i udało się. A kiedy pojawiła się okazja, by zagrać w drużynie z ekstraklasy, podjąłem rękawicę i to również była dobra decyzja.
Trener Tane Spasev chciał Cię w Legii już pół roku wcześniej, kiedy pojawiłeś się na treningu na Bemowie. Wtedy jeszcze nie zdecydowałeś się przenieść, w trakcie rozgrywek, z Prudnika do Warszawy. Co miało wpływ na Twoją decyzję?
- Decydowały względy rodzinne. Była faktycznie szansa na grę w Legii już we wcześniejszym sezonie, bardzo tego chciałem, nie będę ukrywał, ale musiałem na szali postawić sport oraz rodzinę. Tę ma się jedną i stąd też taka moja decyzja w tamtym momencie. Cieszę się, że trener Spasev wyciągnął do mnie rękę po raz drugi, bo wcale nie musiał tego robić. To było miłe z jego strony.
Czym przekonałeś do siebie trenera Spaseva, bo dodajmy, szkoleniowiec był zdecydowany by Cię ściągnąć już w połowie pierwszego treningu, podczas którego zobaczył Cię na parkiecie?
- Trener zawsze mówił, że dobiera zawodników nie bazując na tym co już potrafią, a co będą w stanie zrobić. Myślę, że zobaczył, do jakiego poziomu mogę dojść pod jego okiem. Zaufał mi. Trener Spasev zawsze lubił pracować z młodszymi koszykarzami, pokazywać im drogę, kształtować graczy. Nie szedł na łatwiznę, wybierając gotowych zawodników. Podnosił w ten sposób poprzeczkę. I sobie, i nam, niedoświadczonym w ekstraklasie. Początki były naprawdę ciężkie, to był naprawdę duży przeskok, by przejść z pierwszej ligi do ekstraklasy, ale zawziąłem się, i to się opłaciło.
Czym, z Twojej perspektywy, najbardziej różni się pierwsza liga od EBL?
- Może trochę fizycznością. Na pewno zagraniczni gracze wprowadzają wyższą jakość i skuteczność, w porównaniu z I ligą. Trzeba by zobaczyć, jaki jest procent zawodników wchodzących z pierwszej ligi do ekstraklasy, którzy w niej zostają na dłużej. Wydaje mi się, że jest ich stosunkowo mało, co pokazuje niemałą różnicę poziomów. W przeciwnym razie, mielibyśmy mnóstwo graczy z zaplecza, wchodzących co roku do EBL. Dużo też zależy od podejścia danego zawodnika. Czy po pierwszych trudnościach, powie, że się nie da, czy zaweźmie się i zrobi wszystko, by przeskoczyć ten mur.
Najtrudniejszy przeciwnik przeciwko któremu grałeś?
- Wydaje mi się, że na mojej pozycji jest wielu graczy wyższych ode mnie, więc po prostu wyżsi gracze mają nieco łatwiej, a kiedy mają jeszcze trochę masy, to trzeba się z nimi bardziej poszarpać. Pamiętam, jak pierwszy raz spotkałem się na treningach w Legii z Rusłanem Patiejewem - naprawdę takich graczy nie było w niższych ligach. To była bardzo dobra szkoła dla mnie, zapoznanie się z rywalizacją z zawodnikami o takich gabarytach. Ten rok, przez który codziennie rywalizowałem z Rusłanem, przyniósł efekty. Wychodziłem na boisko i zawodnicy "dużych gabarytów" nie robili już na mnie takiego wrażenia.
Masz już na swoim koncie 90 meczów w Legii, z czego ponad 50 w rozgrywkach ekstraklasy. Statystyki punktowe może nie są zbyt imponujące, ale na Twojej pozycji, równie ważne są także inne elementy - zastawienie, obrona, zbiórki.
- Naprawdę nigdy nie zwracałem uwagi na to, ile rzucam punktów. Nigdy nie sprawiało mi to jakiejś satysfakcji, patrząc na cyferki wyświetlane na tablicy wyników. Wiem co potrafię, i co mogę dać drużynie. Trenerzy też to widzą i nie wymagają ode mnie rzeczy, których nie jestem w stanie dać. Zawsze staram dostosować się do stylu gry drużyny, cieszę się, jeśli pomogę mojej drużynie, ułatwię coś kolegom z zespołu. Jeśli widzę, że w danym meczu świetnie idzie Michałowi, albo innemu strzelcowi, dla mnie jest jasne, że trzeba grać jak najwięcej na niego, a także pomagać mu w miarę możliwości, aby miał lepsze pozycje. Każdy ma swoją rolę w zespole, a moją rolą raczej było pomaganie w zdobywaniu punktów innym, niż samemu ich zdobywanie.
Występami w europejskich pucharach pochwalić się może niewielu polskich zawodników. Ty zaś masz już na swoim koncie osiem występów w Europie. To chyba niezapomniane doświadczenie i przeżycie?
- Fajnie, że Legia wyszła z taką inicjatywą, aby zaistnieć w Europie. Ten sezon w europejskich pucharach na pewno miał pomóc w dostosowaniu się do regularnej gry w europejskich pucharach. Cieszę się, że byłem częścią tej europejskiej przygody i mam nadzieję, że Legia nadal będzie grała w Europie i rozwijała się. Dla wielu z nas to nowe doświadczenie. Na pewno z każdym kolejnym sezonem będzie łatwiej i jestem przekonany, że w następnych sezonach pójdzie nam lepiej.
Mecz w Kosowie miał taką atmosferę, której nie doświadczyłeś chyba nawet w Prudniku. Już po wybiegnięciu z szatni na rozgrzewkę, dało się poczuć prawdziwą nienawiść pod Waszym adresem.
- Bardzo fajny był ten mecz w Prisztinie. Były emocje, była gorąca atmosfera. Wydaje mi się, że taka jest natura ludzi z tamtych rejonów. Bałkany z tego właśnie słyną. To tylko pokazuje, jak w niektórych kręgach, klub znaczy bardzo dużo dla mieszkańców. Oni utożsamiali się z tym miastem, i pokazywali to od samego początku, kiedy pojawiliśmy się na parkiecie. To było fajne. Zawsze szanuję ludzi, którzy oddani są swojemu klubowi. Zawodnicy, którzy grają w takich klubach, na pewno robią wszystko, by dać z siebie jak najwięcej, właśnie poprzez szacunek dla tych zaangażowanych ludzi. Nasz mecz w Prisztinie miał swój niezapomniany klimat, i o to chodzi w koszykówce, albo w ogóle sporcie.
Wygrywając w Prisztinie, jeszcze bardziej, można powiedzieć rozwścieczyliście publiczność, która liczyła na wygraną swojej drużyny. Nie mieliście obaw po meczu, że kibice wtargną na boisko, aby wymierzyć sprawiedliwość? Bo przypomnijmy, że takie mieli zamiary.
- Trzeba zastanowić się, jaka jest granica w sporcie, pomiędzy kibicowaniem a wspomnianym "wymierzaniem sprawiedliwości". Dobrze wiemy, że w przeszłości, w różnych dyscyplinach, kibice reagowali bardzo impulsywnie, nie mogąc pogodzić się z porażką. Czy tutaj mogło dojść do czegoś więcej? Chyba trzeba by zapytać kolegów, koszykarzy z Prisztiny, którzy lepiej wiedzą jak to wygląda na co dzień, wiedzą na co ich stać. Wydaje mi się, że jednak ci kibice, zdawali sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji takiego zachowania i dlatego nie przeskoczyli przez barierki w naszym kierunku. Skończyło się więc na "pozdrowieniach" z ich strony i grzecznie pojechaliśmy do domu.
Ponad dwa lata grałeś w Prudniku, a miejscowej hali Obuwnik, nie raz i nie dwa, potrafiło być gorąco, czego doświadczyliśmy parokrotnie, kiedy Legia miała okazję grać z Pogonią na Opolszczyźnie. Może nie tak gorąco jak w Prisztinie.
- Prudnik słynie ze swojej hali, a ja bardzo cenię takich ludzi, którzy regularnie przychodzą na mecze i utożsamiają się z klubem. W takich miejscach naprawdę chce się grać, dawać z siebie jak najwięcej. Ludzie przychodzą, wymagają od ciebie sporo, więc robisz wszystko, żeby tym wymaganiom sprostać. Wolę grać w miejsach, gdzie kibic żyje tym miastem, swoim klubem, niż tam, gdzie na trybunach są trzy osoby na krzyż.
Późno zacząłeś grać w koszykówkę, ale do wyboru tej właśnie dyscypliny, prawdopodobnie przyczynił się Twój wzrost. Ktoś namawiał Cię do trenowania tej dyscypliny, czy to bardziej Twoja fascynacja?
- Wcześniej grałem w piłkę nożną, ponadto byłem w klasie sportowej. W pewnym momencie nie chciałem już kontynuować nauki w klasie sportowej, przestałem trenować piłkę, a następnie wyraźnie urosłem. I to wyszło powiedzmy naturalnie. Pochodzę z Radomska, niedaleko mamy Częstochowę i Bełchatów, czyli dwa miasta z klubami o bardzo bogatych tradycjach siatkarskich. Ja zaś wybrałem koszykówkę. Nie było łatwo "wystartować", ale opłacało się.
Do Piotrcovii trafiłeś dlatego, że było blisko z rodzinnego Radomska?
- Zacząłem treningi jeszcze w Radomsku, w miejscowym Junaku. Gdyby nie było tutaj żadnego klubu, prawdopodobnie nie podjąłbym się grania w koszykówkę. Akurat trafiłem na moment, kiedy reaktywowano klub od najniższego szczebla rozgrywkowego, czyli od trzeciej ligi. Niestety zbyt długo to nie trwało, bo trudno było o sponsorów i pieniądze na funkcjonowanie na tym poziomie rozgrywkowym. Najbliżej wtedy miałem do Piotrkowa - tam kontynuowałem grę, już w drugiej lidze. Nie było łatwo, bowiem codziennie musiałem dojeżdżać 45 kilometrów w jedną stronę na treningi. Te były dość późno, bo o 20:30, więc wracałem po nocach. Wracając ostatnim pociągiem osobowym, zazwyczaj byłem z powrotem w domu po północy, a rano szło się do szkoły. Na pewno miewałem chwile zwątpienia, ale widocznie musiało mi bardzo zależeć, skoro kontynuowałem to tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem.
Jak doszło do tego, że po sezonie w Piotrkowie, trafiłeś do drugoligowej wówczas Legii?
- Skończyłem wtedy liceum i chciałem kontynuować studia w warszawskiej uczelni. Udało mi się dostać tu na studia i najpierw próbowałem potrenować z Politechniką Warszawską. Ten zespół wtedy rozsypywał się, niebawem został rozwiązany, a ja trafiłem do Legii.
Trafiłeś pod skrzydła trenera Bakuna - to chyba dobra szkoła, szczególnie dla tak młodego chłopaka. Miałeś wtedy 21 lat. Jak wspominasz tamten czas?
- Pierwsze co wspominam, to kibiców Legii. To było coś niesamowitego, nie do opisania. Graliśmy w drugiej lidze, a jestem pewien, że doping mieliśmy lepszy niż wszystkie kluby z ekstraklasą włącznie. Takiej atmosfery mógł pozazdrościć nam każdy. To robiło wielkie wrażenie tak samo na nas, jak i na rywalach, którzy przyjeżdżali na Bemowo. A trener Bakun jest znany z charakteru, co przekłada się na to, co robią później zawodnicy na boisku. Mnie to również odpowiadało i to wszystko "zaskoczyło". Treningi w tamtym okresie wspominam bardzo dobrze.
Legia jako beniaminek była bardzo bliska awansu do I ligi. W finale play-off przegraliście z MCKiS Jaworzno 1:2. Czego zabrakło, by zrobić ten awans od razu, w tamtym sezonie?
- Może skuteczności? To i tak było duże osiągnięcie, bo nikt nie spodziewał się przed sezonem, że szturmem wejdziemy do finału jako beniaminek. Sam wtedy dopiero zaczynałem grać w koszykówkę na takim poziomie. Można nawet powiedzieć, że jeśli chodzi o taktykę i moje umiejętności, to ja nie do końca wiedziałem co się dzieje (śmiech). Może w tym trzecim meczu w Jaworznie zabrakło nam trochę spokoju? Z perspektywy czasu, może i wyszło lepiej dla klubu, bo lepiej przygotowali się do gry w I lidze. Czasami nieplanowane awanse, mogą skończyć się nie tak, jak się zakładało.
Dlaczego po sezonie, chociaż miałeś możliwość pozostania w Legii, wybrałeś ofertę z MCKiS Jaworzno, czyli drużyny, która wygrała z nami walkę o pierwszą ligę?
- Z tego co pamiętam, to decyzja została podjęta pod kątem szkoły - przeniosłem się wtedy na AWF w Katowicach. Wpływ na to miała również możliwość zagrania na wyższym poziomie rozgrywkowym. Miałem takie podejście, że skoro już postanowiłem postawić na koszykówkę, to trzeba wycisnąć ile się da, by być jak najlepszym. Myślę, że postąpiłem słusznie.
Ani w Jaworznie, ani później w innych klubach I-ligowych, w których grałeś przez dobrych kilka lat, nie byłeś w zespole ze ścisłej czołówki, który miał walczyć o awans do ekstraklasy. A mimo to, dotarłeś do tej ekstraklasy.
- Jestem przykładem na to, że można wejść do ekstraklasy nie grając wcześniej w najlepszym zespole ligę niżej. Trener Spasev na mnie postawił, bez patrzenia na to, gdzie grałem wcześniej. Dostałem szansę i jestem za to bardzo wdzięczny.
Jesteśmy w takim momencie, że można śmiało myśleć o tym, co należałoby poprawić. Nad jakimi elementami gry, chciałbyś najbardziej popracować?
- Po każdym sezonie przychodzi moment na analizę. Wiadomo, że chciałbym z roku na rok być coraz lepszy.
Czy na liście do poprawy masz rzuty wolne?
- Na pewno jest to element, który każdy koszykarz musi trenować. Czasem wystarczy zostać po każdym treningu, by oddać tych kilkanaście, czy kilkadziesiąt rzutów więcej, a w perspektywie roku to potrafi przynieść efekty.
Jak spędzasz ten czas, kiedy wszyscy musimy przebywać w domach, izolować się? Czy da się utrzymać aktywność fizyczną w takich warunkach?
- Trzeba zastosować się do rozporządzenia i pozostać w domu w najbliższym czasie. Jeśli przez dwa tygodnie, nie będzie się miało aktywności zbiorowej, to świat się nie zawali. Pod tym względem, można się skupić na sobie, ćwiczyć indywidualnie w domu można jak najbardziej. Miejmy nadzieję, że to skończy się jak najszybciej i będzie można wrócić do normalności. A tymczasem możemy się skupić bardziej na rzeczach, na które nie mieliśmy czasu przez ostatnie lata.
Rozmawiał Marcin Bodziachowski
Tabela EBL | ||||||
---|---|---|---|---|---|---|
Drużyna | Mecze | Punkty | ||||
1. | Trefl Sopot | 0 | 0 | |||
2. | Legia Warszawa | 0 | 0 | |||
3. | Anwil Włocławek | 0 | 0 | |||
4. | King Szczecin | 0 | 0 | |||
5. | Arged BM Stal Ostrów Wlkp. | 0 | 0 | |||
6. | Polski Cukier Start Lublin | 0 | 0 | |||
pełna tabela |