Autor: Marcin Bodziachowski fot. Paweł Kołakowski
2020-04-26 12:00:08
Kariera Jakuba Nizioła przebiega wręcz wzorcowo - sukcesy odnosił w koszykówce młodzieżowej, grając także w młodzieżowych reprezentacjach Polski, później pojechał na studia do USA, gdzie rywalizował na poziomie pierwszej dywizji NCAA, a w minionym sezonie miał okazję zadebiutować w Energa Basket Lidze oraz rozgrywkach FIBA Europe Cup w barwach Legii. W Suzuki Konkursie Wsadów, zdaniem wielu osób, powinien zwyciężyć, ale ostatecznie jego popisy sklasyfikowano na miejscu drugim. Zachęcamy do lektury obszernej rozmowy z Kubą, którego tata Piotr również przed laty był koszykarzem, który zresztą w barwach Śląska wywalczył trzy medale Mistrzostw Polski.
Dopiero dzień przez planowanym meczem z Asseco Arką, dowiedzieliście się, że liga zostanie zawieszona. Trudno było skupić się na treningach i taktyce, słuchając informacji, jakie dochodziły z Polski i świata?
Jakub Nizioł: Wszyscy myśleliśmy, że ten mecz się odbędzie, chociaż bez udziału publiczności. Nikt z nas nie spodziewał się, że może być inaczej. Dopiero później sytuacja rozwinęła się bardzo dynamicznie. Niestety byliśmy zmuszeni "skoszarować się", wielu z nas wyjechało z Warszawy i wróciło w rodzinne strony.
Na razie jesteście trochę w zawieszeniu, bo rozgrywki zostały zawieszone, choć mało kto wyobraża sobie ich wznowienie, szczególnie wobec wyjazdu z kraju obrokrajowców.
- Na pewno nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Wszyscy myśleli, że to rozwiąże się samo, potrwa najwyżej parę dni. Do nas też dochodzą informacje, że liga zostanie zakończona. Już teraz nic nie zmienimy. Trzeba dostosować się do zaistniałej sytuacji, zobaczymy jak to się wszystko skończy.
Przed przyjściem do Legii, mówiłeś że przyjeżdżasz walczyć z Legią o play-off. Raczej nie spodziewałeś się, że wygracie pięć meczu w Energa Basket Lidze.
- Kiedy podpisywałem kontrakt w Legii, klub był po świetnym sezonie, w którym doszedł do play-offów i przegrał z Arką 2:3, po naprawdę świetnej serii. Na pewno nie spodziewałem się tego, że wygramy, na 8 meczów przed końcem sezonu zasadniczego, tylko pięć razy w EBL. Wydaje mi się, że w każdym klubie zdarzają się takie sezony, że czego by się nie próbowało, to po prostu nie idzie. Wydaje mi się, że to był właśnie taki sezon dla Legii. Po naprawdę znakomitym sezonie poprzednim, w którym zespół wszedł do play-off w dobrym stylu, były pokładane w nim nadzieje na kolejne rozgrywki, trafił się sezon, w którym ostatecznie trzeba było walczyć o utrzymanie.
Kontuzja, jakiej doznałeś pod koniec okresu przygotowawczego miała wpływ na Twoją dyspozycję na początku rozgrywek?
- Jestem przekonany, że miała. Pamiętam swój pierwszy mecz po powrocie do zdrowia w Zielonej Górze, gdzie przegraliśmy różnicą 40 punktów. Sam zagrałem wówczas 20 minut, miałem 0/6 z gry i to nie był debiut, jaki sobie wymarzyłem. Bycie poza treningami i rotacją przez półtora miesiąca, to bez wątpienia wybija zawodnika z rytmu. Później do tego rytmu trzeba wrócić. Wydaje mi się, że po tej pauzie, miałem kilka meczów słabszych, ale w miarę powrotu do formy, mecze wyglądały już dużo lepiej w moim wykonaniu.
Wróciłeś do gry w drugiej połowie października, a ten sezon rozpoczynaliśmy, ze względu na kwalifikacje Ligi Mistrzów, bardzo wcześnie, bo już w połowie września. Przypomnij może, jak doszło do samego urazu, który miał miejsce podczas jednego z treningów, przed turniejem w Radomiu.
- Doznałem urazu kostki. Zerwałem wszystkie trzy więzadła na treningu. Doszło do tego dość niefortunnie. Graliśmy 5x5, dosłownie trzy minuty przed końcem zajęć, stanąłem jednemu z kolegów na stopę, i jak się później okazało, na USG wyszło, że zerwałem wszystkie trzy więzadła. Później miał miejsce żmudny proces rehabilitacji. Przez półtora miesiąca byłem poza treningami, nie licząc treningów siłowych na górne partie ciała. Przez to nie miałem okazji zaprezentować się w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów. Wróciłem do gry właśnie w Zielonej Górze, kiedy było już przesądzone, że gramy w FIBA Europe Cup. Od tamtego momentu mogę powiedzieć, że indywidualnie, ten sezon, jak na debiutancki w ekstraklasie, nie był taki najgorszy w moim wykonaniu.
Przez pierwszy miesiąc grywałeś po 20 minut w meczu. Dopiero od spotkania w Stargardzie ze Spójnią, Twoja średnia minut zaczęła spadać. Czym to było spowodowane?
- Przed meczem w Stargardzie nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. To jest sport, taka była decyzja trenera, a ja musiałem się z nią pogodzić. Dalej pracowałem na treningach, tak jak czyniłem to też wcześniej, czyli ciężko. Zasuwałem na swoje minuty, nie opuszczałem głowy i po pewnym czasie "minuty" dla mnie wróciły. Po trzech-czterech spotkaniach, w których grałem wyraźnie mniej, w Lublinie znów dostałem szansę, i wydaje mi się, że zagrałem fajny mecz. Wtedy też, lekki kryzys w środku sezonu został zażegnany.
Ominęła Cię Liga Mistrzów, grałeś za to w FIBA Europe Cup. Uważasz, że występy w europejskich pucharach i duża częstotliwość spotkań i wyjazdów, miała wpływ na słabsze wyniki w EBL?
- W lidze szło nam topornie, ale wydaje mi się, że nie do końca była to wina udziału w europejskich pucharach. Może i w pucharach nie szło nam jakoś super, ale przegrywaliśmy te spotkania różnicą jednego, dwóch punktów. Później namnożyła się seria porażek ligowych, i wydaje mi się, że straciliśmy kontrolę nad tym co się dzieje. Granie dwóch meczów w tygodniu nie wydaje mi się problemem. Sam miałem z tym styczność już w NCAA, gdzie gra się właśnie dwa mecze w tygodniu. Brakuje w takim rytmie czasu na analizę, czy mocniejszy trening pomiędzy meczami. Nie ma takiego komfortu na przygotowanie i analizę, kiedy gra się raz w tygodniu.
Nie udało się wyjść z grupy w FIBA Europe Cup, ale wydaje się, że to było jak najbardziej w Waszym zasięgu, szczególnie biorąc pod uwagę mecze w Finlandii, Danii, czy spotkanie z Bakken Bears na Kole.
- Zagraliśmy tam sześć meczów i tylko zespół Kormendu był dwa razy od nas wyraźnie lepszy. W Finlandii przegraliśmy po dwóch dogrywkach, oba mecze z Bakken Bears przegraliśmy jednym punktem, mając rzuty na zwycięstwo. W jednym z nich zresztą tego rzutu na zwycięstwo sam nie trafiłem. Wydaje mi się, że gdybyśmy wygrali dwa z tych trzech meczów, przegranych w samych końcówkach, bylibyśmy w stanie wyjść z grupy. A dalej? Mogłoby się to różnie potoczyć.
Byłeś bardzo blisko wygranej w konkursie wsadów. Mamy jeszcze świeżo w pamięci, jak ten konkurs wyglądał. Masz żal do jury, a właściwie do jednej osoby, za forowanie obcokrajowców i niejako odebranie Ci wygranej?
- Konkurs wsadów dla mnie, to był bardzo fajny weekend, połączony z Suzuki Pucharem Polski, który miał miejsce w Warszawie. Konkurs wsadów to coś, co się ćwiczyło od małego, można pokazać na co cię stać. Sam udział w nim był dla mnie dużym wyróżnieniem. Była świetna atmosfera, wszyscy dobrze się bawili. Co do werdyktu... Mam nadzieję, że w przyszłym roku również dostanę zaproszenie i pokażę na co mnie stać - że jestem w stanie ten konkurs wygrać. Wiem, że były różne komentarze po samym konkursie, ale zająłem w nim drugie miejsce i taka jest rzeczywistość. Trzeba się z tym pogodzić.
Długo przygotowywałeś się do samego konkursu?
- Tak naprawdę to przygotowywałem się na dzień - półtora przed. Zadzwoniłem do taty, czy miałby ochotę wziąć ze mną udział. Rozmawiałem też z Sebastianem Kowalczykiem, poprosiłem go o pomoc w dwóch wsadach, przećwiczyliśmy je na dzień przed konkursem i można powiedzieć, że było tu dużo spontaniczności.
Które zagranie w Twoim wykonaniu, z tego konkursu, było w Twoim wykonaniu technicznie najtrudniejsze?
- Wydaje mi się, że to jeden z ostatnich wsadów w konkursie, kiedy Sebastian podał mi piłkę odbitą od boku tablicy i udało mi się zrobić windmill'a dwoma rękami.
Największą frajdę zapewne sprawił udział taty w konkursie w jednym z Twoich "lotów"?
- Na pewno, mój tata sam grał w koszykówkę. Chciałem zrobić mu w ten sposób przyjemność. Dzięki temu mógł przyjechać do Warszawy, zobaczyć jak gramy w meczu z Radomiem, plus właśnie jak biorę udział w konkursie wsadów. Wyszła fajna inicjatywa ze strony Legii, że przygotowali dla niego specjalną koszulkę. Wsad wyszedł, wydaje mi się, całkiem fajnie.
Szkoda tylko samego meczu w turnieju finałowym Suzuki Pucharu Polski z HydroTruckiem.
- Głód pozostał po tym turnieju finałowym. Dosłownie kilka dni wcześniej, graliśmy z nimi mecz ligowy, w dodatku na wyjeździe, jak równy z równym, a tu na Ursynowie dostaliśmy od nich łomot różnicą 30 punktów. Tego nikt z nas się nie spodziewał. W szatni byliśmy nastawieni tak, że wygramy to spotkanie i awansujemy do półfinału. Niestety, wydaje mi się, że wynik odzwierciedla jak zagraliśmy z HydroTruckiem.
Wśród jury konkursu wsadów był Wojciech Kamiński, który Twoje zagrania ocenił bardzo wysoko. Po tym jak został trenerem Legii, mieliście okazję rozmawiać na temat tego konkursu?
- Nie było takiego tematu. Trener przyszedł do klubu z jednym zadaniem i tym zadaniem było utrzymanie Legii w ekstraklasie. Na tym skupialiśmy się. Wydaje mi się, że od kiedy trener przyszedł, drużyna zrobiła fajny postęp. Udało nam się wygrać ważny mecz z Dąbrową, który mógł być kluczem do utrzymania. Niestety nie dowiemy się już, jak potoczyłyby się dalsze losy tego sezonu, bo ten nie zostanie dokończony, ale od kiedy trener Kamiński przyszedł do Legii, zdążył zrobić naprawdę fajną robotę.
W lidze graliście bardzo nierówno. Potrafiliście zagrać bardzo dobre mecze z Anwilem (na Kole), Stelmetem (na Bemowie), czy pokonać Polski Cukier Toruń, ale też z niżej notowanymi przeciwnikami notować wyniki zdecydowanie gorsze. Z czego to wynikało?
- W świecie sportu mówi się, że mecz meczowi nierówny. Wydaje mi się, że kiedy graliśmy z drużynami z górnej części tabeli, nie mieliśmy takiej presji. Gra się wówczas z luźniejszą głową, bo nikt się nie spodziewa, że zespół z dolnych rejonów tabeli będzie w stanie zwyciężyć.
Graliście w Bydgoszczy z Astorią bez tablic, zegarów, nie znając wyniku, kiedy czas odliczał spiker, na przemian po polsku i po angielsku. Miałeś okazję grać w spotkaniu w takich okolicznościach, choćby w rozgrywkach młodzieżowych?
- Przyznam, że to miało miejsce po raz pierwszy w mojej przygodzie z koszykówką. Zdarzało się wcześniej, że graliśmy bez zegarów 24 sekund, ale czas i wynik na tablicy był przez cały czas. Był to specyficzny mecz, ale obie drużyny miały takie same warunki i po prostu trzeba się było do tego bardzo szybko przyzwyczaić. Zapadła decyzja, że gramy, nie odwołujemy spotkania, więc obie drużyny były w tej samej sytuacji postawione.
Można powiedzieć, że byłeś skazany na koszykówkę? Tata nalegał, abyś poszedł tą drogą, czy sam połknąłeś tego koszykarskiego bakcyla?
- Mój tata zawsze był koszykarzem, ale ze strony moich rodziców nigdy nie było żadnego nacisku, bym uprawiał sport. Kiedy byłem młodszy, grałem w piłkę, pływałem, grałem w tenisa ziemnego. Koszykówkę wybrałem - to był mój wybór, nie było żadnego nacisku w rodzinie. Rodzice zawsze wspierali mnie w tym co robię i kiedy powiedziałem, że chcę iść na koszykówkę, to zaprowadzili mnie na takie zajęcia.
W rozgrywkach młodzieżowych nazwisko taty nie ciążyło?
- Wydaje mi się, że nie. Nie spotkałem się z tym, żeby ktoś mówił, że gram dlatego, że mój tata był koszykarzem. Albo, że z tego powodu gram więcej. Po prostu sportowo dawałem radę i tego najlepszym dowodem jest fakt, że udało mi się podpisać kontrakt w ekstraklasie, że byłem w USA na studiach. Tylko ciężką pracą doszedłem do tego gdzie jestem. Trenerzy na pewno nie forowali mnie ze względu na nazwisko.
Można powiedzieć, że Twoja kariera przebiegała wręcz wzorcowo. Piąłeś się w drużynach młodzieżowych, grałeś w młodzieżowych reprezentacjach Polski, później z seniorami awansowałeś do II ligi, spędziłeś dwa sezony w drugiej lidze i po pobycie w USA, zaliczyłeś debiut w ekstraklasie i europejskich pucharach.
- Mogę powiedzieć, że udało mi się trafiać do fajnych sportowo klubów. Teraz jestem w Legii, ale zaczynałem swoją koszykarską przygodę w Śląsku Wrocław, gdzie koszykówka zawsze była bardzo ważna. Później przeniosłem się do WKK Wrocław, pod skrzydła trenera Niedbalskiego, który jest jednym z najlepszych, a może nawet najlepszym, jeśli chodzi o grupy młodzieżowe w Polsce. Później udało mi się wyjechać do Stanów. Pierwszy rok spędziłem na uczelni Howard College w Teksasie, potem byłem przez trzy lata w pierwszej dywizji NCAA w Kaliforni (Cal Poly Mustangs). Teraz zaś jestem w Legii. To bardzo dobra droga, fajna przygoda i zobaczymy co przyniesie przyszłość.
Słyszałem, że przez wyjazdem do USA, miałeś oferty z czołowych polskich klubów - Anwilu, czy Trefla. Nie kusiło, żeby zostać w Polsce, czy byłeś zdecydowany co do wyjazdu za wielką wodę?
- Rozmów z polskimi klubami nie było. Miałem świadomość, że kluby z ekstraklasy o mnie pytały, ale po rozmowach z rodzicami i innymi trenerami, zdecydowałem, że wyjazd do Stanów, w tamtym momencie był dla mnie najlepszym rozwiązaniem.
Jak się tam odnalazłeś, w zupełnie innym świecie, zupełnie sam, w dość młodym wieku?
- Pierwszy rok na pewno nie był dla mnie łatwy. Chociaż miałem o tyle dobrze, że w pierwszej szkole, do której trafiłem było sześciu obcokrajowców. Oprócz mnie był Serb, z którym mieszkałem w pokoju, dwóch Francuzów i dwóch Turków. Więc nie było też tak, że byłem sam pośród Amerykanów od samego początku. Miałem też rodzinę zastępczą, która zajmowała się mną w weekendy, czy podczas Świąt, kiedy nie mogliśmy wrócić do swoich krajów. Ta rodzina bardzo mi pomagała, zresztą mam z nimi kontakt do dzisiaj. Czułem się tam jak w domu. Później trafiłem do pierwszej dywizji, i w tamtym momencie wiedziałem co i jak wygląda w USA, było mi znacznie łatwiej, i czułem się zupełnie jak u siebie.
Dostęp do hali w USA, to coś, czego zawodnicy wszystkich polskich klubów zapewne mogą pozazdrościć.
- Zdecydowanie. Wtedy jeszcze tego nie doceniałem. Przez trzy lata mieliśmy właściwie dostęp do hali 24 godziny, 7 dni w tygodniu. Drzwi do hali były na kod, który posiadali wszyscy zawodnicy, podobnie było z kodami do skrzynki ze światłem. O każdej porze dnia i nocy można było przyjść i ćwiczyć. Jeśli ktoś nie mógł spać, mógł o trzeciej w nocy przyjść na halę i porzucać. Nie doceniałem tego, kiedy miałem to pod ręką.
Jak koszykarsko można ocenić drużynę Cal Poly Mustangs, w której występowałeś w Kalifornii?
- Sportowo w USA są na pewno dużo lepsze drużyny. Organizacyjnie uczelnia była na bardzo wysokim poziomie, wszystko było dopięte na ostatni guzik. Nigdy nam niczego nie brakowało. Wydaje mi się, że z tego też powodu sport w USA stoi na tak wysokim poziomie. Od najmłodszych lat, wszystko jest zorganizowane niemal jak w NBA.
Wcześniej zdecydowałeś o powrocie do Polski po tym trzecim roku w Kalifornii? Nie myślałeś, żeby zostać tam trochę dłużej?
- Po zakończeniu rozgrywek dalej chciałem kontynuować swoją karierę koszykarską. Miałem parę propozycji. Ta z Legii wydawało mi się bardzo fajna. To na nią zgodziłem się, i stało się tak, że po zakończeniu szkoły w USA, zdecydowałem się na powrót do Polski i grę w Legii.
Długo zastanawiałeś się nad ofertą Legii?
- Miałem parę propozycji z ekstraklasy, jednak nic nie było tak bardzo konkretnego, jak przedstawiła mi Legia. Wybór był na pewno łatwiejszy również ze względu na samo miasto.
Jak po tym sezonie odbierasz Legię, Warszawę i czy coś Cię zaskoczyło z perpektywy tego jednego, chociaż niepełnego sezonu ligowego?
- Chyba nic mnie nie zaskoczyło. Pochodzę z Wrocławia, również dużego miasta, więc byłem przyzwyczajony do tego, jak się żyje w dużym mieście. Warszawa zrobiła na mnie fajne wrażenie.
A poziom Energa Basket Ligi - czy był taki, jakiego się spodziewałeś? Wcześniej nie miałeś okazji grać w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce.
- Było to, czego się spodziewałem, jeśli chodzi o poziom naszej ligi. Zawodnicy są na wysokim poziomie. Na pewno jest to bardziej fizyczna liga od ligi akademickiej w USA. To była największa różnica. Musiałem dopasować się do takiej gry, ale zupełnie mnie to nie zaskoczyło. Tego się właśnie spodziewałem. Teraz będę ciężko pracował, aby kolejny sezon był jeszcze lepszy.
Tata jest osobą, z którą rozmawiasz po meczach na temat swoich występów?
- Tak jest właśnie cały czas. Nawet przed chwilą, tuż przed naszą rozmową, rozmawiałem z tatą o sezonie 2019/20, jak wyglądał, co mógłbym sam zmienić w swojej grze, co by było dla mnie najlepsze. Tata cały śledzi moje występy, daje mi rady. Jeśli ma chwilę czasu, idzie ze mną na halę i pokazuje mi, co powinienem poprawiać. Cały czas jest ze mną i pomaga mi na tyle, na ile może.
Przed Tobą oczywiście jeszcze wiele lat grania w koszykówkę. Ale czy myślisz już o tym, że śladem swojego taty, po karierze zawodniczej, będziesz chciał zostać trenerem?
- Na razie o tym nie myślę. Na razie chciałbym jak najlepiej zaprezentować się w przyszłym sezonie. Gdziekolwiek będę grał, chociaż nie ukrywam, że bardzo chciałbym zostać w Legii. Zobaczymy.
Wspominałeś, że w przeszłości grałeś w piłkę, tenisa. Jakie inne sporty, poza oczywiście koszykówką, lubisz dzisiaj oglądać?
- Na pewno bardzo lubię oglądać tenisa i piłkę ręczną, tyle że ją akurat bardzo trudno trafić w telewizji. Czasem lubię obejrzeć również siatkówkę, a koszykówkę oczywiście oglądam cały czas.
W USA koszykówka bardzo się łączy z muzyką hip-hop, który obecny jest na wszystkich boiskach do kosza.
- Koledzy cały czas się ze mnie śmieją, że słucham amerykańskiej muzyki jak jadą ze mną samochodem. Raperzy w Stanach są bardzo zaangażowani w życie sportowe. Tam zresztą jest takie powiedzenie, że raperzy chcą być koszykarzami, a koszykarze raperami. To odzwierciedla sport w ich piosenkach, a niektórzy zawodnicy sami rapują i nagrywają kawałki. To fajne, że koszykarze i raperzy trzymają się razem.
Jak radzisz sobie w tym trudnym czasie, kiedy zalecana jest izolacja, siedzenie w domu, a jeszcze kilka dni wcześniej przygotowywaliście się normalnie do kolejnych meczów ligowych.
- Na razie siedzę w domu we Wrocławiu. Staram się ćwiczyć indywidualnie, sporadycznie wyjdę na orlik porobić coś na powietrzu, ale przede wszystkim trenuję w domu. Wiadomo, że takie ćwiczenie jest mocno ograniczone, ale staram się pozostawać w formie. Jako, że tego czasu jest teraz więcej, to oglądam również seriale oraz gram na konsoli.
Rozmawiał Marcin Bodziachowski
Tabela EBL | ||||||
---|---|---|---|---|---|---|
Drużyna | Mecze | Punkty | ||||
1. | Trefl Sopot | 0 | 0 | |||
2. | Legia Warszawa | 0 | 0 | |||
3. | Anwil Włocławek | 0 | 0 | |||
4. | King Szczecin | 0 | 0 | |||
5. | Arged BM Stal Ostrów Wlkp. | 0 | 0 | |||
6. | Polski Cukier Start Lublin | 0 | 0 | |||
pełna tabela |