Autor: Marcin Bodziachowski fot. Marcin Bodziachowski i Paweł Kołakowski
2015-10-20 10:00:00
Prezentujemy Wam obszerną rozmowę ze skrzydłowym Legii Warszawa, Mateuszem Bierwagenem. Poznajcie legionistę, jakiego do tej pory nie znaliście.
Jak książę Bydgoszczy czuje się w Warszawie?
Mateusz Bierwagen: Bardzo dobrze (śmiech). Może nie mam tu zbyt wielu znajomych, ale mam rodzinę. Zresztą na życie towarzyskie poza treningami nie bardzo mam czas.
Wszyscy narzekają na korki.
- Jak na Warszawę, do hali, w której trenujemy mam stosunkowo blisko. Mieszkam blisko centrum, a na Bemowo dobrze mi się dojeżdża. Rzadko załatwiam jakieś sprawy poza Centrum i Bemowem. W zeszłym sezonie większym problemem były dla mnie dojazdy na treningi do Wilanowa. Wtedy, stojąc w korkach, dało się odczuć, że nie jest łatwo poruszać się po stolicy.
Jak z Twoją znajomością Warszawy - potrafisz poruszać się już bez GPS-a?
- Teraz mam GPS-a. Ale znam Warszawę nie tak najgorzej - przyjeżdżałem tutaj od małego dość regularnie. Mam tu babcię, która jest nauczycielką historii. Po najbardziej znanych miejscach tego miasta byłem oprowadzany od małego, później tylko przypominałem sobie to, co już wcześniej widziałem. Nie mam obecnie "presji", żeby gdzieś wychodzić, by zobaczyć najbardziej znane miejsca, bo już je widziałem wielokrotnie. Mam blisko do teatru, gdzie bardzo lubię chodzić. W tym sezonie jeszcze nie miałem okazji, ale w poprzednim byłem kilka razy i na pewno jeszcze nie raz się tam wybiorę. Czekam na dogodny termin, żeby tam wyskoczyć. Cała Warszawa jest według mnie urokliwa. Obecnie wystarczy mi, że przejdę się na spacer po Ochocie, na Plac Zbawiciela, czy Nowy Świat - obracam się w rejonach, gdzie mam dość blisko. Jeśli nie mam potrzeby ruszać się gdzieś dalej, to po prostu się nie wybieram. Widziałem wszystkie dzielnice Warszawy, może nie jakoś bardzo szczegółowo, ale byłem w różnych częściach Warszawy, zobaczyć jak wyglądają.
Widziałeś Starą Pragę?
- Jeździłem po Pradze samochodem z kolegą, który interesuje się historią Warszawy, ale chyba nie trafiliśmy w najgorsze praskie rewiry. Widziałem przedwojenne kamienice i to robi wrażenie. Muszę się tam jeszcze wybrać. Tam można pewnie spędzić pół dnia, żeby zobaczyć więcej. Moi dziadkowie mają posesję pod Tarczynem i to też jest dla mnie świetne miejsce, gdzie lubię się wybrać, odpocząć.
Jakie są Twoje ulubione miejsca w Warszawie? Gdzie byś zabrał kogoś, kto przyjeżdża do Ciebie z innego miasta i mówi, pokaż mi Warszawę?
- Gdzie bym zabrał mojego gościa? Zawsze interesowałem się historią i myślę, że mogłyby to być pozostałości muru getta, Muzeum Powstania Warszawskiego, Starówka. Muszę przyznać, że zazwyczaj mnie osobiście nie ciągnie w miejsca, które według przewodników trzeba zobaczyć. Lubię i w Warszawie, ale i w innych miastach, zwykłe rzeczy, kamienice, które można zobaczyć spacerując po nich. Najwięcej radości sprawiają mi takie osiedlowe spacery, a nie zorganizowane wycieczki w jedno miejsce. Jeżeli miałbym wybierać, to miejsca z podtekstem historycznym.
Mówiłeś już, że kibicujesz Legii od dawna. To naprawdę możliwe w Bydgoszczy? W tym mieście Legia na pewno nie jest klubem numer jeden.
- Legia w moim życiu była obecna głównie przez moich dziadków. Zdarzało się, że z jednym i drugim chodziłem na mecze Legii. Faktycznie w Bydgoszczy zbyt wielu kibiców Legii nie ma. Legia "wzięła" się też u mnie po meczach w sezonie 1995/96, kiedy piłkarze grali w Lidze Mistrzów. W tym klubie grali wtedy gracze z charakterem i zafascynowałem się nim. Nikt z moich znajomych z Bydgoszczy tego nie podzielał. Raczej wszyscy skupiali się na kibicowaniu Zawiszy. Sam oczywiście też do dzisiaj kibicuję Zawiszy, nie jestem takim fanatykiem, żeby rozdzielać miłości klubowe. Oprócz Legii, kibicuję drużynom z mojego miasta. Mogę jednak zapewnić, że w moim przypadku, zawsze klubem numer jeden była Legia.
Twój dziadek pracował kiedyś w Legii.
- Tak, w latach 1991-93 mój dziadek, Stanisław Korboński był szefem CWKS-u.
To, że trafiłeś do Legii było dla Ciebie spełnieniem dziecięcych marzeń?
- Byłem bardzo szczęśliwy jak trener Legii do mnie zadzwonił. Zadzwoniłem wtedy od razu do mojego kolegi, który też jest wielkim fanem naszego klubu - podzieliłem się z nim tą nowiną, a on bez chwili wahania stwierdził, że to jest znak i przeznaczenie - muszę grać w Legii. Przyznam, że to był już taki moment w moim życiu, że nie bardzo chciałem gdziekolwiek wyjeżdżać z Bydgoszczy, ale oferta z Legii... Nie, no nie mogłem jej odrzucić. Finansowo to musiała być naprawdę jakaś "tragedia", żebym się nie dogadał. Dogadywanie szczegółów z prezesem poszło bardzo sprawnie. Bardzo cieszyłem się, że przychodzę właśnie do tego klubu.
W pierwszym sezonie byłeś podstawowym zawodnikiem Legii. Powiedz czego według Ciebie zabrakło w minionym sezonie do awansu do ekstraklasy?
- Trochę przeszkodziły nam urazy, bo w decydujących meczach nie grał Marcel Wilczek. Rywalizacja ze Stalą była bardzo wyrównana. Może, gdybyśmy w sezonie zasadniczym byli lepiej zgrani, nie stracili tylu punktów i mieli przewagę własnego parkietu w decydujących meczach, byłoby inaczej. W półfinale spotkały się dwie bardzo dobre drużyny, trochę decydowała dyspozycja dnia. To dla mnie do dzisiaj bardzo traumatyczne przeżycie, do którego niezbyt chętnie wracam - ze względu zarówno na porażkę, jak i na swoją dyspozycję. To niemiłe wspomnienie musi przerodzić się w coś pozytywnego. W tym roku na pewno będziemy mocniejsi o to doświadczenie. Fakt, że weszliśmy do czwórki w minionych rozgrywkach i graliśmy mimo wszystko równo, da nam wiele, w kontekście play-offów w obecnym sezonie. Nie popełnimy już tych błędów.
Nie wiem jak Ty oceniasz obecną kadrę Legii, ale według mnie, jest ona nie tylko mocniejsza niż przed rokiem, ale przede wszystkim bardziej uniwersalna - więcej zawodników może grać na różnych pozycjach, co też może mieć znaczenie w kluczowych momentach.
- Tak właśnie jest, jak sam trener Spychała powiedział w wywiadzie, że nie ma dla niego zawodników rezerwowych. Ma 12 ludzi do grania na równym poziomie. Jak gramy gierkę pięciu na pięciu, jak gra teoretycznie pierwsza z drugą piątką, to różnica jest niezauważalna. Gra jest bardzo wyrównana i dyspozycja dnia decyduje, kto wygrywa. Trener ma po dwóch równorzędnych zawodników na każdą pozycję. To będzie nasza siła i komfort dla trenera, a także świadomość u zawodników, że jak jednemu pójdzie trochę gorzej, za chwilę na parkiet wejdzie ktoś inny, kto pomoże nadrobić straty, załatać dziury.
Z czego wynika zmiana stylu gry w Twoim wykonaniu. Z przedsezonowych rozmów z trenerem?
- Mam świadomość, że jest tak wiele osób do grania, że trudno będzie komuś odgrywać wiodącą rolę co mecz. Trzeba się będzie cieszyć z meczów, gdy wyjdzie się na parkiet na 10-15 minut, da się dobrą obronę, kilka zbiórek. Mamy tylu zawodników utalentowanych, z wielkimi umiejętnościami, że czas gry musi się jakoś rozłożyć na wszystkich. Dużo od siebie wymagam i muszę się uczyć, by cieszyć się z takich meczów jak z GKS-em Tychy, czy AZS-em Katowice. Powoli się tego uczę. Nie chodzi o to, że muszę zdobywać jak najwięcej punktów, a o jak najlepsze wykorzystanie czasu, który dostaje się na parkiecie. Uważam, że w obu tych meczach miałem problem, żeby dobrze wykorzystać swój czas. Nie zbliżyłem się do mojego maksimum. Moim celem jest brak kalkulacji, wychodzenie na parkiet i dawanie z siebie wszystkiego w ataku i obronie. Jak wszyscy podejdziemy do meczów w ten sposób, mając taki potencjał, to na pewno spełnimy przedsezonowe założenie jako drużyna.
Zauważyłem taką zmianę w Twojej grze, że gdy już jesteś podwajany, czy 'potrajany' pod koszem, potrafisz odegrać na obwód do kolegi z drużyny, a nie siłujesz się z rzutami przez ręce.
- U mnie jest kwestia zdrowotności. Nie jestem zawodnikiem, który by tryskał talentem do koszykówki. To wszystko co robię polega na mojej fizyczności - waleczności, agresji, bieganiu do kontr, czy przepychaniu się. Jeśli nie jestem w pełni sprawny, nie mogę odpowiednio wykorzystać swoich walorów. Przekonałem się już, że mam taki styl gry, że aby być przydatnym dla drużyny, muszę czuć się zupełnie dobrze. Jak coś mi doskwiera w nogach, wnoszę niewiele. A wracając do pytania - z trenerem rozmawiam o sytuacjach, gdy jestem podwajany i trener uczula mnie, że wtedy zawsze jeden zawodnik naszej drużyny musi być wolny. Pozostaje tylko kwestia, by ci nie kryci gracze, dobrze się ustawili. Gdy taka sytuacja ma miejsce, staram się odgrywać piłkę. Jeśli kolega po takim odegraniu trafia, mam taką samą satysfakcję z asysty, jak ze zdobywanych punktów.
Wiadomo, że sędziowianie w tej lidze jest jakie jest, ale wydaje się, że ostatnio wziąłeś się za siebie pod kątem swoich "relacji z sędziami".
- Staram się, i w okresie przygotowawczym, i w lidze. Poza drobnymi rzeczami, rozmowy z sędziami staram się ograniczać do minimum, a i forma jest na pewno bardziej kulturalna od tej, która miała miejsce wcześniej. Na szczęście na razie nie było, może poza jedną sytuacją, gdy trenerzy musieli mnie trochę uspokoić, jakiejś scyscji z sędziami, a z 10 meczów już zagrałem od początku przygotowań. Nie chcę się jeszcze jakoś bardzo cieszyć z tego powodu, bo rozrachunku będę mógł dokonać dopiero po
sezonie. Wtedy będę mógł ocenić, czy się lepiej zachowywałem, nie miałem żadnego przewinienia technicznego. Na razie wychodzi mi to nie najgorzej. Czasem wychodzi to "bezkolizyjnie", czasem jeszcze muszę się powstrzymywać. Chciałbym dojść do takiego momentu, że będzie to wychodziło naturalnie. Ale fakt, że potrafię się powstrzymać od uwag pod adresem sędziego, wskazuje na to, że lepiej nad tym panuję. Tego też wymagają ode mnie trenerzy, bym skupił się tylko na grze.
Powiedz jak u Ciebie ze studiami - co studiowałeś i jaki był efekt.
- Skończyłem licencjat z filologii angielskiej. W zeszłym roku skończyłem studia magisterskie, a w tym roku w wakacje obroniłem pracę magisterską z dziedziny pedagogika. Moja droga przebiega ku nauczaniu języka angielskiego, ale nie sądzę, żeby tak się stało. Na razie cieszę się, że udało mi się skończyć studia.
Na jaki temat pisałeś pracę?
- Pracę pisałem na temat roli nauczyciela wychowania fizycznego w edukacji zdrowotnej uczniów gimnazjum. Miałem trochę spotkań z promotorem, a na obronie bez stresu odpowiedziałem na wszystkie pytania. Cieszę się, że okres "magisterki" mam już za sobą, bo miałem trochę problemów organizacyjno-logistycznych, czasem chciało się bardziej, czasem mniej.
Jak wychodziło Ci łączenie studiów z grą w koszykówkę?
- Było to w moim przypadku trochę ułatwione, bo grałem wtedy w Astorii, a uczelnia była sponsorem drużyny. Mogliśmy sobie dostosować zajęcia pod treningi i mecze. Obawiałem się, że problemy pojawią się po moich przenosinach do Warszawy. Okazało się, że wykładowcy byli wobec mnie bardzo elastyczni.
Kończyłeś studia grając już w Legii, czy jeszcze w Astorii?
- Studia kończyłem będąc jeszcze w Bydgoszczy. Tyle, że nie oddałem od razu pracy magisterskiej. W Warszawie pisałem pracę, musiałem umawiać się na spotkania z promotorem. Na szczęście udawało się załatwić tę kwestię poprzez rozmowy telefoniczne, wysyłanie kolejnych części pracy przez Internet, ew. poprawek. Parę razy byłem w Bydgoszczy by spotkać się z promotorem. Skończyłem pisać pracę w kwietniu, udało się ustalić termin obrony na lipiec i bez problemów wszystko się powiodło.
Słyszałem, że to nie jedyne studia w Twojej karierze.
- To prawda. Sam jeszcze nie wiem jak będzie dalej ze studiami, które rozpocząłem przed rokiem w Koźmińskim. Nie wiem jak będzie wyglądała kwestia dostosowania zajęć do moich treningów, a także z moimi chęciami do tych studiów. Nie wiem, czy nie skupić się na czymś innym. Mam już swoje plany na przyszłość - zupełnie pozakoszykarskie. Nie chcę o nich na razie mówić, żeby nie zapeszyć. Nie wiem, czy studia będą mi się opłacały, czy będę miał na nie czas.
Jesteś w ogóle na liście studentów na drugi rok?
- Jestem na liście studentów, ale jeszcze nie podjąłem decyzji co dalej w tej kwestii.
Swoje plany po zakończeniu kariery zawodniczej skupiasz zupełnie poza koszykówką? Nie myślałeś o tym, żeby zostać trenerem?
- Jeżeli Legia chce się tak fantastycznie rozwijać, jak to jest w planach, to będą w niej potrzebni ludzie na wszystkich szczeblach - czy pracy z młodzieżą, czy skautingu. Fajnie byłoby zostać przy koszykówce, czyli mojej największej pasji, ale zobaczymy, czy sytuacja ekonomiczna mi na to pozwoli.
Czyli masz jakiś plan pozakoszykarski w zanadrzu.
- Mam swoje plany, ale 9 na 10 może okazać się złych, a ten jeden będzie dobry. W tym roku doszedłem do tego, że czas pozakoszykarski - czyli poza treningami, zajmuje mi kombinowanie na znalezienie fajnego sposobu na siebie poza koszykówką. Wiadomo, w każdej chwili może nastąpić koniec gry w kosza i wtedy coś trzeba będzie robić.
Łukasz Wilczek ostatnio mówił, że chciałby się związać z Warszawą na dłużej i zostać w tym mieście. Jak jest w Twoim przypadku - zostaniesz w stolicy, czy widzisz siebie raczej w Bydgoszczy?
- Widzę siebie albo w Warszawie albo w Bydgoszczy. Lubię Bydgoszcz, bo to moje miasto. W Warszawie też byłoby dobrze, ale jeszcze nie wiem - zależy, który z moich planów wypali. Od tego uzależniam takie decyzje.
Który zawodnik wywarł największy wpływ na Twoją grę. Jest ktoś na kim się wzorowałeś, a może wciąż się wzorujesz?
- Jednego idola, zawodnika nie miałem. Podpatrywałem wielu graczy i z każdego starałem się czerpać. Wiadomo, że wychowywałem się w czasach wielkich gwiazd NBA i praktycznie lubiłem tych wszystkich "największych", oglądałem ich, fascynowałem się tym. Lubię też Euroligę, śledzę ją nawet bardziej niż NBA. Sądzę, że jest talk wielu fantastycznych graczy, że ciężko stwierdzić, że ten jeden jest taki, jakim sam chciałbym być.
Interesujesz się Euroligą, a jak na przykład z piłką nożną. Część koszykarzy w ogóle nie interesuje się tymi rozgrywkami - są zupełnie zamknięci na kosza, tak samo zresztą jak piłkarze stosunkowo rzadko interesują się koszykówką.
- Jest jedna osoba, która będzie się ze mnie w tym momencie śmiała - ja zawsze mówię, że sport jako ogół to moja pasja. Rywalizacja sportowa, psychologia i otoczka wokół sportu, to coś niesamowitego. Interesuję się w zasadzie każdą grą zespołową, która jest w miarę popularna - śledzę piłkę nożną, siatkówkę, piłkę ręczną. W piłkę i siatkę, sam lubię współzawodniczyć. W wakacje regularnie grywam i w nogę, w siatkę i w kosza. Znam te dyscypliny bardzo dobrze.
Jak lubisz spędzać czas w drodze na mecze wyjazdowe autokarem?
- Przyznam, że nie jestem fanem meczów wyjazdowych. Jazda autokarem jest dla mnie męcząca. Nie mówię tego po to, żeby narzekać, a na pewno nie na nasz komfortowy, mimo wszystko, autokar. Jedni po prostu radzą sobie z podróżami lepiej, inni gorzej, dla mnie męcząca jest jazda. Wyjazdy to dla mnie loteria, czy będę się dobrze czuł, czy nie, chociaż czasem jak źle się czuję po długiej jeździe, też jestem w stanie zagrać dobry mecz. Rozgrzewka i wejście w mecz robi najwięcej. Nie mam jakichś rytuałów. Staram się dzień meczu spędzić koncentrując się na nim, nie lubię wtedy jeździć po mieście, załatwiać innych spraw. Dobrze mi robi spędzenie choćby chwili z bliską osobą - czy to z rodziną, kolegą, czy dziewczyną. Później w szatni nastawiam się na bojowo. Nie mam chyba jednak jakichś specjalnych przedmeczowych rytuałów. Najważniejsze to
wyjść na boisko, zagrać dobrze i wygrać.
Sytuacja z pomyloną przez Ciebie koszulką, która miała miejsce w zeszłym sezoniem pokazuje całego Mateusza Bierwagena - to, że jesteś roztargniony? Czy to był tylko jednorazowy wypadek?
- Jedyny raz w życiu tak mi się zdarzyło. Miałem trochę koszulek Legii w szafie i wydaje mi się, że to raczej przypadek. Oczywiście pewnie część osób znając mnie dość słabo, powie że jestem roztargniony. Na pewno tamta sytuacja musiała wyniknąć z roztargnienia. Wiele osób wie co sobą prezentuję - jednym to się podoba bardziej, innym mniej. Staram się coraz lepiej swoje emocjonalne cechy układać w pozytywy, żeby to nie przekładało się na pomyloną koszulkę, tylko na to, że lepiej zagram. Coraz lepiej mi to wychodzi. Wiem, że trenerzy oczekiwali zmiany mojego zachowania z zeszłego sezonu i staram się jak tylko mogę. Małymi krokami, dobrze mi to na razie wychodzi. Czy naprawdę udało mi się coś w tej kwestii osiągnąć, poprawić, to pokażą kolejne lata. Czuję, że wszystko idzie w dobrą stronę. Coraz bardziej udaje mi się te moje negatywne cechy redukować, aczkolwiek nie chcę się całkowicie stłamsić. Chciałbym zachować chociaż cząstkę siebie, takiego jakim jestem, a nie jakoś się przepoczwarzać. Wystarczy delikatnie zmienić te moje najgorsze rzeczy.
Czego lubisz słuchać?
- Hip-hop, ale obecnie głównie z USA oraz rocka. Od 8 lat słucham coraz więcej różnorodnej muzyki. Słucham i Metalliki, AC/DC, zespoły gitarowo-grunge'owe z Seattle.
To chyba tak jak Marcel.
- Możliwe, Marcel też sobie podśpiewuje. Pearl Jam, coś z muzyki brytyjskiej, lubię The Cure, The Clash. Muzyka jest o tyle fajna, że bez względu na gatunek, jeśli coś jest dobre, to można tego posłuchać. Jestem w stanie posłuchać wszystkiego i to docenić.
Grałeś przed laty w jednym teledysku.
- To już było dość dawno, kiedy miałem krótką rolę w teledysku Trzeciego Wymiaru. To było tak trochę po koleżeńsku. W towarzystwie hip-hopowym nie ma z reguły większej filozofii, jeśli chodzi o teledyski. Raczej castingów się nie robi. Jeden z tych chłopaków - "Nulo" trenował w Górniku Wałbrzych, chciał zrobić koszykarski motyw i zapytał, czy byśmy tego nie zrobili na boisku 1x1. Dziś śmieję się, że trochę mało mnie w tym teledysku - pograliśmy ze dwie godziny, a jestem widoczny może przez jedną sekundę. Poznałem jednak profesjonalną pracę na planie.
Jest jakiś polski zespół, w którego teledysku chciałbyś wystąpić?
- Z polskich zespołów hip-hopowych, to może Kaliber44? Słyszałem, że szykują się do nowej płyty.
W koszykarskim światku bardzo popularne są większe tatuaże. Ty, można powiedzieć, jesteś bardzo oszczędny w tej kwestii.
- Zdaję sobie sprawę, że w porównaniu z tobą, to moje wyglądają skromnie.
Chodzi mi bardziej o to, czy lubisz tatuaże, planujesz coś w tej kwestii, czy może skończyłeś już?
- Podobają mi się tatuaże. Zacząłem się tatuować w miejscach w miarę "bezpiecznych", które nie są może bardzo widoczne. Zawsze podobały mi się tatuaże na nadgarstkach. Podoba mi się motyw wytuatuowanej klaty, pleców, czy rąk, szczególnie jak to jest fajnie zrobione. Nie mam chyba na tyle w sobie odwagi, żeby to wykonać.
Chodzi o ból?
- Nie, z bólem bym sobie poradził. Nie idę przez świat tak, że mam wszystko gdzieś. Moi rodzice, czy dziadkowie...
...To by się złapali za głowę.
- W sumie to myślę, że jakoś by to przeżyli. Rodziców mam fajnych, powiedzmy nowoczesnych, dziadków myślę, że też. Jest u mnie raczej jakiś strach przed zrobieniem sobie czegoś większego, nie wiem z czego on wynika. Może jestem jeszcze za słaby psychicznie, żeby wykonać taki ruch. Jakby były jakieś ciekawe motywy, czy wzory legijne, to bym się zdecydował. Powiem tak, jak nie jestem czegoś pewien na 100 procent, to wolę poczekać, żeby później nie żałować. Tatuaż można sobie zrobić w każdym wieku.
Masz na pewno swoich kibiców wśród rodziny i najbliższych - kto Tobie mocno kibicuje?
- Oni wszyscy się tak tym ekscytują, że to jest dla mnie niezrozumiałe.
A jest ktoś taki, kto oprócz dobrego słowa, zna się na tyle dobrze na koszykówce, żeby dać Ci dobre rady - to zrobiłeś źle, to dobrze?
- Mam dziadka, który zna się na wszystkich dyscyplinach sportu, w tym na koszykówce. Mimo, że nigdy nie grał w kosza, jest mi w stanie przekazać całą wiedzę odnośnie źle ustawionej nogi, czy nadgarstka, za co jestem mu bardzo wdzięczny. Przez 15 lat jak gram w koszykówkę, cały czas udziela mi rad i szczegółowych wskazówek. Moi jedni i drudzy dziadkowie, wujkowie, rodzice i dziewczyna kibicują mi i przeżywają moje mecze. Bardzo im za to dziękuję i wszystkich moich kibiców bardzo gorąco pozdrawiam. Postaram się, żeby w tym roku byli zadowoleni zarówno ze mnie, jak i całej drużyny, bo ta świadomość, że oni wszyscy są za mną, dużo mi daje.
Na pewno byłoby łatwiej z tymi uwagami, gdybyś sprowadził dziewczynę do
Warszawy.
- Ona też ma swoje plany i życie. Tańczy w zespole folklorystycznym, teraz też pracuje w Poznaniu. Na razie nasze drogi układają się tak, że nie jest nam dane być w jednym mieście, ale kompletnie się tym nie przejmujemy. Staramy się wykorzystać swój czas. Może kiedyś w końcu uda się nam być w tym jednym miejscu na ziemi.
Zdarzyło się, że ktoś w Warszawie rozpoznał Cię na mieście jako koszykarza Legii Warszawa?
- Na razie miałem tylko jedną taką sytuację w Warszawie. Tutaj, wydaje mi się, że ciężko być rozpoznanym jako koszykarz, szczególnie że piłka nożna jest numerem 1. Nie jestem tak wysoki i rozpoznawalny jak Czarek Trybański, którego na pewno ludzie bardzo doceniają. Poza jednym przypadkiem, nie doświadczyłem czegoś takiego.
Nie brakuje Ci tego? W Bydgoszczy prawdopodobnie mógłbyś liczyć na o wiele większą popularność niż w zdecydowanie większej i mającej lepszych sportowców Warszawie.
- Mogę powiedzieć, że moja popularność w Bydgoszczy była momentami zbyt wysoka. Żeby nie było wątpliwości - ja o tę popularność nigdy nie zabiegałem, to zwyczajnie wychodziło samo i nigdy o to nie zabiegałem. Nie ma zresztą o czym mówić - wszyscy chyba są w stanie zrozumieć, że ten poziom, który reprezentujemy, nie jest taki, że pewnego dnia staniemy się celebrytami, czy ktoś będzie nas zaczepiał na ulicy. W mniejszych miejscowościach pewnie tak jest, ale w Warszawie nie ma na to szans. Myślę, że w Polsce nawet koszykarze reprezentacji Polski nie są wcale tak bardzo rozpoznawani, bo od lat nasza koszykówka jest trochę na uboczu.
Rozmawiał Marcin Bodziachowski
Tabela EBL | ||||||
---|---|---|---|---|---|---|
Drużyna | Mecze | Punkty | ||||
1. | Trefl Sopot | 0 | 0 | |||
2. | Legia Warszawa | 0 | 0 | |||
3. | Anwil Włocławek | 0 | 0 | |||
4. | King Szczecin | 0 | 0 | |||
5. | Arged BM Stal Ostrów Wlkp. | 0 | 0 | |||
6. | Polski Cukier Start Lublin | 0 | 0 | |||
pełna tabela |