Autor: Marcin Bodziachowski fot. Marcin Bodziachowski
2020-04-23 10:00:00
O podejmowanych decyzjach, których nie żałuje, przenosinach z Zielonej Góry do Warszawy i półtorarocznej grze w Legii, a także sympatii do żużla i występie w fińskiej komedii podczas konferencji prasowej w Joensuu, rozmawiamy z Filipem Matczakiem.
Przed sezonem długo zastanawiałeś się nad swoją przyszłością - czy próbować walczyć o miejsce w składzie Stelmetu, czy lepiej będzie wybrać ofertę daleszej gry w Legii? Z naszym klubem podpisałeś kontrakt w połowie sierpnia.
Filip Matczak: To nawet nie było moje zastanawianie się, czy chcę przyjść do Legii, tylko czekałem na decyzję, czy będę mógł to zrobić [Filipa obowiązywała jeszcze umowa ze Stelmetem - przyp. B.]. Jeśli chodzi zaś o samo podjęcie decyzji, nie trwało to zbyt długo. Kiedy ustalone zostały szczegóły z klubem z Zielonej Góry, zdecydowałem się na dalszą grę w Legii.
Na pewno apetyty przed sezonem były większe, co do tego nia ma wątpliwości. Europuchary, ponowna walka o play-off - takie były plany. Dlaczego one nie wypaliły?
- Wpływ na końcowy wynik miało sporo zmiennych. Na pewno roszady w składzie, pojawianie się nowych zawodników przez dość długi czas, intensywność grania co trzy dni w polskiej lidze i w Europie... To wszystko razem sprawiło, że ten sezon nie wyszedł tak, jak byśmy chcieli. Podejmowane były decyzje, które chciano, aby miały dobry wpływ, a nie do końca tak właśnie było. Każdy z nas chciał, aby te rozgrywki potoczyły się zupełnie inaczej. Teraz pozostaje nam tylko wyciągnąć z tego wnioski. Takie doświadczenie również zaprocentuje.
Sam od pewnego czasu zmagałeś się z kontuzją. Powiedz dokładnie co Ci dolegało, i jak bardzo przeszkadzało to w graniu? Z tego co wiem, do gry wróciłeś, wciąż odczuwając ból.
- Moje problemy pojawiły się na przełomie grudnia i stycznia. Najmocniej odczułem to po meczu z Polskim Cukrem Toruń - wtedy pojawił się naprawdę duży ból. Wtedy też, z tego powodu, nie mogłem brać udziału w treningach na sto procent, nie mówiąc już o meczach. Mimo ogromnego bólu, chciałem dać z siebie wszystko i spróbowałem zagrać z Anwilem. Dawałem z siebie tyle, na ile mi pozwalał organizm. Później musiałem odpocząć, bo wyraźnie dawały znać o sobie plecy i dolny odcinek lędźwi. Robiłem wszystko, żeby wrócić do trenowania. Kiedy ponownie wchodziłem do treningu, poprawę było widać z dnia na dzień. Jeszcze pierwsze mecze nie były dla mnie łatwe, bowiem czułem dyskomfort, strach i blokadę przed tym, by wszystko robić na sto procent. Jeszcze nie byłem w stanie wyłączyć myślenia o tym. Wydawało się, że z każdym kolejnym dniem i meczem, będę wracał do jeszcze lepszego grania, ale niestety sezon zakończył się i nie mam już możliwości zaprezentowania się na boisku. Teraz natomiast mam czas na to, by jak najlepiej doprowadzić swoje ciało do jak najlepszej formy. Muszę w pełni wykorzystać ten czas, by moje ciało było w pełni zdrowe. Chociaż naprawdę już jest na dobrym poziomie.
Z czego wynikały Twoje problemy? Kwestia obciążeń, czy było jakieś starcie na parkiecie?
- Myślę, że nałożyła się intensywność grania, która miała miejsce w tym sezonie, a także spora liczba upadków na ten odcinek lędźwiowy. To wszystko razem miało wpływ na tę kontuzję.
Z tego też powodu straciłeś szansę na zgrupowanie reprezentacji Polski przed kwalifikacjami do Mistrzostw Europy. Ale fakt, że wciąż jesteś w kręgu zainteresowań trenera Mike'a Taylora, chyba cieszy?
- Na pewno cieszy fakt, że zostałem powołany do szerokiego sładu reprezentacji. Może, gdyby nie kontuzja, byłaby szansa nawet na powołanie do 12-tki meczowej. Niestety, wyeliminowała mnie kontuzja. Szkoda, ale w tamtym momencie najważniejsze było to, by doprowadzić się do jak najlepszego stanu zdrowia, by jak najszybciej wrócić do gry. Musiałem plany reprezentacyjne odłożyć na bok. Mam nadzieję, że do tego tematu wrócę jeszcze w niedalekiej przyszłości, i będę miał jeszcze okazję pokazać się w kadrze.
Reprezentacja Polski ma za sobą naprawdę udane miesiące - najpierw bardzo dobry występ w Chinach, gdzie odnieśli m.in. wygraną z gospodarzami turnieju, w lutym z kolei niespodziewana wygrana na wyjeździe z Hiszpanią.
- Na pewno te sukcesy są bardzo ważne, podbudowujące i pokazujące, że polska koszykówka będzie szła w górę. To idealne oznaki, że koszykówka idzie w dobrym kierunku. Mistrzostwa Świata rozegrane zostały w naszym wykonaniu na fajnym poziomie, Polacy odnieśli zwycięstwa z mocnymi ekipami - nie tylko z Chinami, ale i z Rosją. To super sprawa i oby to teraz było kontynuowane. W eliminacjach do Mistrzostw Europy, spotkanie z Izraelem nie do końca poszło po naszej myśli, ale później miała miejsce rekompensata z nawiązką, w postaci wygranej z Hiszpanami na ich terenie. Oby ta przygoda była kontynuowana na tak wysokim poziomie - tego potrzebuje polska koszykówka. Dzisiaj możemy się z tego bardzo cieszyć.
Konferencja prasowa po meczu w Finlandii z Katają Joensuu - w takiej komedii chyba nie brałeś wcześniej udziału?
- Zdecydowanie nie. To była pierwsza taka sytuacja. Oglądałem zapis tej konferencji kilka razy i patrzyłem na swoją twarz i reakcję na to, co tam się wyprawiało (śmiech).
Można powiedzieć, że zachowałeś powagę i spokój w tej niecodziennej sytuacji.
- (śmiech). Ciężko było zachowaś powagę, bowiem okoliczności były niepowtarzalne. To było ponad jakąkolwiek skalę. Trochę ciężej przyszło zachować powagę trenerowi, ale wspomnienia pozostaną na długo. Zostaliśmy na pewno w tamtym momencie gwiazdami koszykarskich portali.
Jak byś podsumował Waszych 10 występów w europejskich pucharach? O ile po trafieniu na zespół z Niżnego Nowogrodu w kwalifikacjach BCL, trudno było spodziewać się, byście wyeliminowali Rosjan, ale wyjście z grupy FIBA Europe Cup wydaje się, że było w Waszym zasięgu?
- Myślę, że nawet nasze mecze z Niżnym Nowogrodem wyglądały na fajnym poziomie. Nawiązaliśmy z nimi rywalizację. Wiadomo, że to jest klasowa drużyna, tak zwany rywal z wyższej półki, ale nawiązaliśmy walkę, nie czuliśmy, abyśmy bardzo od nich odstawali. Czuliśmy, że możemy spróbować swoich sił w rywalizacji w Europie, a także powalczyć o zwycięstwa. W FIBA Europe Cup zabrakło nam po trosze konsekwencji i szczęścia, aby wyjść z tej grupy. Przecież przegraliśmy trzy mecze w samych końcówkach. Wszystkie te mecze były do "wyciągnięcia" i do wygrania. Jedynie spotkania z Egisem Kormend były w naszym wykonaniu nieudane, zaś reszta spotkań była do wygrania. Zabrakło w nich trochę naszej konsekwencji, mądrości i również szczęścia. W ogóle sporo mieliśmy w tym sezonie meczów, które przegrywaliśmy w samych końcówkach. Gdyby nie to, nasza sytuacja zarówno w Europie, jak i w Polsce mogła wyglądać zupełnie inaczej.
Sezon rozpoczęliście od wyjazdowego meczu z Prisztiną. W Kosowie było gorąco na trybunach, gorące przyjęcie zgotowali Wam kibice. Miałeś okazję doświadczyć wcześniej czegoś podobnego - takiej nienawiści w trakcie spotkania, a po końcowej syrenie niewiele zabrakło do tego, by kibice wpadli na parkiet?
- Było to coś nowego, można powiedzieć, że trochę inna kultura. Wydaje mi się, że w Polsce kibice są mocno zaangażowani w doping, robią to na wysokim poziomie, a w Kosowie forma odreagowania, w postaci ataku na nas, była nowością. Próbuję sobie przypomnieć... i wydaje mi się, że czegoś podobnego doświadczyliśmy kiedyś z kadrą młodzieżową, kiedy kibice podobnie reagowali. Fakt, że to co spotkało nas w Kosowie, to sytuacja, która nie jest zbyt często spotykana na polskich parkietach i halach. Z drugiej strony podczas meczu czuć było ich wsparcie dla swojej drużyny, więc gospodarze mogli czuć się naprawdę komfortowo, dzięki publiczności grali z wiatrem. Wiadomo, że na takich właśnie terenach gra się bardzo ciężko. Widać, że ta hala to takie małe imperium zespołu z Prisztiny. A z tego co słyszeliśmy, to była tylko namiastka tego, co tamtejsi kibice są w stanie stworzyć na trybunach.
Sami mieliście problem z tym graniem przed własną publicznością, bowiem mecze rozgrywaliście w czterech obiektach, trenowaliście w jeszcze większej liczbie miejsc, a kiedy już wróciliście na Bemowo, to po dwóch, zresztą bardzo dobrych meczach, sezon został przedwcześnie zakończony.
- Na pewno nie było niczym łatwym, to ciągłe przeskakiwanie z sali na salę i rozgrywanie meczów w różnych obiektach. Przypomnijmy, że oprócz Bemowa, gdzie czujemy się najlepiej, przyszło nam grać również na Kole, na Ursynowie i na Torwarze. W tym sezonie uciekł nam atut własnego parkietu i nie było tego komfortu. Oczywiście, cały czas próbowaliśmy przestawić się, i zdobyć przyjemność z grania w hali Koło. Na pewno miało to wpływ na naszą grę, ale jednocześnie jestem zdania, że powinniśmy przywyknąć do tego, i funkcjonować w takich właśnie warunkach, w jakich przyszło nam grać.
Tane Spasev wystawiał Cię również na jedynce, szczególnie pod nieobecność "Kowala", gdy ten leczył kontuzję. Wydaje się, że przez ostatnie półtora roku w Legii, pograłeś na tej pozycji więcej niż wcześniej. Dzięki temu chyba stajesz się bardziej uniwersalnym zawodnikiem.
- Na pewno. Przy moich "parametrach", to na pewno bardzo dobre rozwiązanie, abym łączył granie na pozycji numer dwa z jedynką. Tym bardziej, że naprawdę dobrze się w tym czuję. Sprawia mi przyjemność "kreowanie" swoich kolegów z drużyny. Czuję właśnie, że w tym kierunku powinienem podążać. Dziękuję trenerowi Tane Spasevowi, który tak naprawdę dał mi szansę, abym łączył te dwie pozycje.
Poprzedni sezon był w Waszym wykonaniu niesamowity, postawiliście się Arce w play-offach. Wtedy na pewno nie mogłeś żałować przenosin z Zielonej Góry do Warszawy.
- Uważam, że żadnych decyzji nie powinno się żałować. Różne decyzje podejmuje się w życiu, ale uważam, że nie można tego analizować i mówić, że czegoś się żałuje. Co do poprzedniego sezonu, to na pewno była fajna decyzja z mojej strony. Chciałem spróbować swoich sił gdzieś indziej, i udało się znaleźć taką możliwość, a także porozumienie pomiędzy Stelmetem i Legią. Tamten sezon pokazał, że mogę grać na dobrym poziomie i być znaczącą postacią w drużynie. Play-offy z Arką były niesamowitym czasem, wszystko świetnie funkcjonowało w naszym zespole, i to nawet bez naszych czołowych zawodników, którzy mieli kontuzje, potrafiliśmy nawiązać rywalizację z czołówką ligi. Doprowadziliśmy do piątego meczu, a dzięki temu sprawiliśmy, że byliśmy na ustach całej koszykarskiej Polski. To był na pewno fajny czas.
Zdaję sobie sprawę, że to tylko gdybanie, ale myślisz, że w tym piątym meczu, z Mo Soluade i Omarem Prewittem mielibyście większe szanse na wyeliminowanie Arki w walce o półfinał?
- Ten ostatni mecz był dla nas ciężki. Wiadomo, że graliśmy w okrojonej rotacji, w dodatku ostatni mecz rozgrywany był w Gdyni, gdzie Arka czuła się naprawdę komfortowo. Wydaje mi się, że w takim spotkaniu obaj kontuzjowani zawodnicy mogliby mieć dla nas znaczenie. To byli gracze, którzy potrafili przełamać moment niemocy naszej drużyny, zarówno w ataku, jak i obronie. Potrafili dać impuls. Nie dowiemy się, jakby nam się grało z Omarem, który pamiętajmy, był liderem tej drużyny, miał momenty, kiedy przejmował naszą grę. W całej serii nasza gra uległa zmianie przez to, że właśnie tych dwóch zawodników brakowało - i mimo ich braku, mecze numer trzy i cztery pokazały, że czuliśmy się w tym dobrze - mając nieco inne zadania i założenia.
Czas, który nastał na pewno jest trudny dla wszystkich. Każdy z nas ma zdecydowanie więcej czasu na czynności, na które wcześniej brakowało czasu, ale również na refleksje na temat zdrowia, czy świata, który nas otacza.
- To na pewno czas, który trzeba wykorzystać i odpowiednio spożytkować. To, że jesteśmy w domach i mamy ograniczoną możliwość na aktywności, nie powoduje, że możemy go marnować. Należy go dobrze wykorzystać, aby tego później nie żałować. Jeżeli chodzi o samą analizę sezonu, to przyjdzie na nią jeszcze czas. Staram się dbać o swoje plecy, bo chociaż jest już znacznie lepiej, cały czas muszę podtrzymywać odpowiednią aktywność i wzmanianie tych mięśni.
Pochodzisz z Zielonej Góry, czyli miasta żyjącego żużlem. To także Twój ulubiony sport poza koszykówką?
- Bardzo możliwe, chociaż... nie do końca. Faktycznie pochodzę z Zielonej Góry i nie da się ukryć, że jestem wychowany na żużlu. Kiedy byłem mały, zostałem zaprowadzony na stadion i poczułem ten klimat. Żużel cały czas mi towarzyszy, oglądam polską ligę, Grand Prix, jestem z tym wszystkim na bieżąco. Oczywiście kibicuję swojej drużynie z Zielonej Góry. To sport, który jest bardzo widowiskowy, ale zupełnie czym innym jest oglądanie żużla na żywo i w telewizji.
Masz czasem okazję oglądać mecze Falubazu na żywo, pomimo grania w Energa Basket Lidze?
- Jeżeli chodzi o żużel i koszykówkę, to tylko na początku i pod koniec naszego koszykarskiego sezonu, te dwa sporty nakładają się. Ale poza tym, po sezonie koszykarskim, jest dużo możliwości, aby oglądać mecze żużlowe na żywo.
To co fascynuje w tym sporcie, to nie tylko to, co dzieje się na torze, ale również park maszyn?
- Sam park maszyn robi wrażenie, jak się popatrzy i posłucha tego - te przekładki, ustawienia, przyczepność i wszystko dookoła. Można powiedzieć, że to takie żużlowe szachy. Stadiony żużlowe, cała ta oprawa, to jak ludzie tym żyją, to coś niesamowitego. Na stadion żużlowy idzie się na 2-3 godzinne wydarzenie, często całymi rodzinami. Cała ta otoczka po prostu urzeka.
Miałeś okazję gościć na stadionie przy Łazienkowskiej. Na Falubazie również kibice głośno dopingują, szykują oprawy. Można tę atmosferę jakoś porównać?
- Udało mi się doświadczyć tego, bo byłem na meczach piłkarskiej Legii i poczułem jak kibice rykną, i jak potrafią wspierać swój zespół. Fani z Łazienkowskiej tworzą naprawdę świetną atmosferę. Może w niektórych przypadkach, trudno porównywać atmosferę ze stadionu piłkarskiego do tej na żużlu, ale akurat do tej w Zielonej Górze, można jak najbardziej. Naprawdę, jeśli chodzi o kibiców Legii na piłce nożnej i koszykówce, jak również o fanów Falubazu na żużlu, to chapeau bas, bo są naprawdę mocni.
Masz już na swoim koncie ponad 260 meczów w ekstraklasie. Jak zmienia się poziom EBL w ostatnich latach?
- Wydawałoby się, że przez to, jakie nazwiska trafiają do ligi, to ona idzie do przodu. Coraz więcej drużyn gra w europejskich pucharach, więc wydaje mi się, że liga idzie w dobrym kierunku, i staje się coraz lepsza. Stąd zapewne również ostatnie dobre wyniki reprezentacji. To wszystko jest ze sobą powiązane. Dzięki temu, że do naszej ligi trafiają coraz lepsi gracze zagraniczni, poprawia się również poziom Polaków. A za tym idzie stopniowe podnoszenie poziomu całej ligi.
Masz już jakieś plany na kolejny sezon?
- Na razie za wcześnie by mówić o kolejnym sezonie, jest jeszcze sporo niewiadomych. Zobaczymy jak wszystko się ułoży w najbliższym czasie. Teraz mamy czas, który trzeba odpowiednio wykorzystać. Mam w głowie, że to moment, który muszę wykorzystać, by w stu procentach wyleczyć się po kontuzji. I do nowego przystąpić przygotowanym najlepiej jak się da. A co do decyzji, to potrzeba jeszcze czasu, sam jestem ciekawy, jak to się dalej potoczy.
Rozmawiał Marcin Bodziachowski
Tabela EBL | ||||||
---|---|---|---|---|---|---|
Drużyna | Mecze | Punkty | ||||
1. | Trefl Sopot | 0 | 0 | |||
2. | Legia Warszawa | 0 | 0 | |||
3. | Anwil Włocławek | 0 | 0 | |||
4. | King Szczecin | 0 | 0 | |||
5. | Arged BM Stal Ostrów Wlkp. | 0 | 0 | |||
6. | Polski Cukier Start Lublin | 0 | 0 | |||
pełna tabela |