Autor: Marcin Bodziachowski fot. Marcin Bodziachowski
2016-01-23 09:00:00
O grze na fortepianie, szacunku dla walczących o wolność oraz oczywiście koszykówce i planach na przyszłość - o tym wszystkim rozmawiamy z Marcelem Wilczkiem, skrzydłowym Legii Warszawa.
W wywiadzie dla Gazety mówiłeś, że nie masz głosu, a jak u Ciebie jest ze słuchem, bo słuch muzyczny jest raczej konieczny do gry na fortepianie?
Marcel Wilczek: Nie mam najgorszego słuchu. Jeśli ktoś od małego idzie w tę stronę, zaczyna grać na czymkolwiek, ćwiczyć, tego nabywa się z czasem. Uczymy się dźwięków, przyswajamy je, jak ze wszystkim - potrzebny jest czas. Im więcej się trenuje, tym słuch jest coraz lepszy. Wydaje mi się, że mam dobry słuch. Cała moja rodzina była związana z muzyką - siostra śpiewała, brat grał na pianinie. Całą trójką jeździliśmy na wspólne występy. Rodzice od najmłodszych lat kierowali nas w tę stronę. Jeździliśmy na różne konkursy i można powiedzieć, że koncertowaliśmy. Wraz z bratem graliśmy na pianinie, a siostra śpiewała. Pewnie dlatego też dziś jestem tak bardzo wyczulony na muzykę klasyczną. Lubię słuchać jej zarówno w samochodzie, czy w domu, pod prysznicem. Bardzo mnie to relaksuje. Uwielbiam fortepian, czy pianino w różnych utworach, co od razu wychwytuję.
Chodziłeś do szkoły muzycznej?
- Do szkoły muzycznej nie. Chodziłem do zwykłej szkoły, zarówno podstawówki, gimnazjum i liceum w Trzebnicy. Dodatkowo w gimnazjum przez 2 lata przychodził do mnie do domu nauczyciel gry na pianinie. Rodzice kupili wtedy pianino do domu, które odrestaurowaliśmy, nastroiliśmy i można było ćwiczyć. Nauczyciel przychodził maksymalnie dwa razy w tygodniu, ale ćwiczyć trzeba było codziennie. Z upływem czasu zaczynało mi się to coraz bardziej podobać i dziś mogę tylko podziękować mamie za to, że mam mały talent.
Śledzisz konkursy chopinowskie?
- Może nie jakoś nałogowo, ale sporadycznie lubię sobie odtworzyć. Bardzo lubię jak ktoś gra na fortepianie, ale niekoniecznie musi to być konkurs chopinowski.
A dokładniej? Wiemy o Vivaldim.
- Od A do Z. Również mniej znanych wykonawców, wszelakiej muzyki słucham. Wpływ na to miało z pewnością to, że od małego miałem częsty kontakt z muzyką. Może jak skończę grać, pójdę w tym kierunku. Zobaczymy.
Jako wykonawca, czy kompozytor? Próbujesz w ogóle coś komponować, bo wiadomo, że to zupełnie co innego niż odgrywanie napisanych utworów.
- Komponować nie, nigdy tego nie robiłem. Raczej odtwarzanie napisanych utworów. Był czas, że szło mi to naprawdę dobrze. W zeszłym roku miałem w Warszawie organy, w tym roku jeszcze nie dotarły, a chętnie bym sobie pograł. Potrafiłem bardzo przyzwoicie zagrać na przykład "Marsz Turecki" Mozarta, czyli bardzo szybki utwór. 2-3 razy grałem w kameralnym towarzystwie, około 20 osób zebranych wokół fortepianu i wychodziło to bardzo fajnie. Może kiedyś jeszcze do tego wrócę. Na razie skupiam się na koszykówce. Życie pisze różne scenariusze.
Mówisz o organach, a na czym wolisz grać, bo zupełnie inna jest specyfika gry na pianinie, czy fortepianie.
- Na fortepianie oczywiście, ale jest zdecydowanie najdroższy.
I gabarytowo również zajmuje sporo miejsca.
- Dokładnie, trudno byłoby go wstawić do mieszkania. Jak zaczynałem ćwiczyć, rodzice kupili pianino i to zupełnie inna bajka, w porównaniu z grą na keyboardzie. W zeszłym roku nagrywaliśmy "Sen o Warszawie", na początku był pomysł, żebym zagrał ten utwór w Filharmonii Narodowej na fortepianie. Bardzo się tym pomysłem "podjarałem", bo nie wiadomo, czy jeszcze kiedykolwiek miałbym możliwość zagrać w warszawskiej Filharmonii, nawet przy pustych trybunach. Atmosfera tego miejsca i akustyka robi swoje. Ostatecznie grałem na organach, oczywiście zrobiłem to z miłą chęcią, ale to było zupełnie co innego.
Stres przed występem muzycznym jest porównywalny do tego, który towarzyszy występom w meczach ligowych?
- Gdy byłem młodszy na pewno się tym stresowałem. Mógłbym to porównać do moich pierwszych wejść na boisko w meczach ligowych w Zielonej Górze. Podobny stres. Tak jak ze wszystkim, im więcej się ćwiczy i gra, tym pewniej później człowiek czuje się przed występem. To sprawia, że później nie patrzy się już na nuty i gra z zamkniętymi oczami. Tak samo jest z koszykówką, pewność siebie wzrasta i nawet jak rodzina przyjeżdża na mój mecz, to nie deprymuje. Kiedyś chyba tak miałem, dziś to co najwyżej motywuje mnie do jeszcze lepszego występu.
Pewnie przed tym wywiadem, w którym zdradziłeś swoje, mimo wszystko nietypowe jak dla sportowca zainteresowania, mało kto nawet w naszej drużynie wiedział o nich. Nie było wyśmiewania i docinek w szatni?
- Pewnie, że były. Wiodącym prym był oczywiście "Czarny". On na każdy temat znajdzie dobry żarcik. Było tego trochę, ale nie jestem w stanie któregoś z nich powtórzyć. Na pewno było trochę dogryzania, że miałem zagrać w filharmonii, a grałem na Bemowie. Zupełnie mnie to nie ruszało, zresztą sam z tego potrafiłem się śmiać. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy sportowiec grał na jakimś instrumencie, więc pewnie też stąd się to brało.
Miałeś okazję być w Filharmonii Narodowej na jakimś koncercie?
- Właśnie nie byłem. Bardzo chciałbym się udać, ale ciężko dograć wszystko, bo cały dzień ustawiam pod treningi, regenerację i posiłki. Staram się to ustawiać wszystko odpowiednio.
Chyba najlepszy byłby czwartkowy koncert, po środowym meczu. Wtedy zazwyczaj macie dzień wolny.
- Chyba tak byłoby najlepiej. Mam nadzieję, że w końcu się wybiorę, na pewno będę chciał wybrać się z żoną. Idealnie byłoby w maju po awansie, w ramach świętowania sukcesu i byłoby wtedy spokojniej w filharmonii.
Jak organizowałeś wesele, raczej nie puszczałeś muzyki poważnej. Jak z innymi gustami muzycznymi?
- Na weselu mieliśmy 4-osobowy zespół, nazywają się Czerwone Buty - jakby ktoś chciał skorzystać to polecam. Bardzo fajnie grali, wszyscy byli zadowoleni. Następnego dnia, na poprawinach mieliśmy już DJ-a i była większa rozpiętość muzyczna, każdy znalazł coś dla siebie.
Dobrze bawisz się przy takiej muzyce?
- Pewnie, może lecieć disco-polo, pop, rock, czy techno. Nie ma jednego klimatu, na który się zamykam.
Twoje ulubione miejsce w Warszawie?
- Mogę powiedzieć, tak trochę ogólnikowo, że Bemowo. Naprawdę fajnie się nam z żoną tutaj mieszka. Tutaj trenujemy, tu jest naprawdę super klimat. Bardzo podoba mi się Fort Bema. Dużo rodzin z dziećmi, świetne miejsce na spacery, czy wiosną, czy teraz gdy spadł śnieg. Jak mieliśmy trochę wolnego między Świętami a Nowym Rokiem, też właśnie tam chodziłem pobiegać. To świetne miejsce do osiedlania się, szczególnie dla rodzin z dziećmi.
Zwiedzałeś coś związanego z historią? Choćby Muzeum Powstania Warszawskiego?
- Kilka miesięcy temu, gdy moi rodzice przyjechali do Warszawy, poszliśmy razem do Muzeum Powstania Warszawskiego. To zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Interesują mnie rzeczy historyczne, szczególnie związane z II Wojną Światową, czy Powstaniem Warszawskim. Wszystkie sezony "Czasu honoru" oglądałem po kilka razy. Dalej mnie to fascynuje. Jak jechałem na trening i widziałem nazwy tych znanych ulic, to nastrajało mnie, zmuszało do myślenia, że w tym miejscu ludzie ginęli kilkadziesiąt lat temu. Albo jak ktoś w filmie szedł po zapasy żywności na Stawki i ja przechodzę tą ulicą, to mnie fascynuje. Bardzo lubię rzeczy związane z historią. Trzeba o tym pamiętać i pielęgnować, bo to jest ważne. Przecież o wolność naszego kraju walczyli ludzie w naszym wieku i znacznie młodsi. Walczyli, ginęli, po to, żebyśmy mogli teraz spokojnie żyć. Ogromny szacunek dla nich, nie jestem nawet tego ubrać w słowa, co do nich czuję...
A Starą Pragę miałeś zobaczyć z bliska? Może "Panda" oprowadził po praskich rewirach?
- Byłem tylko przejazdem, ale nie miałem okazji zobaczyć jeszcze tych najciekawszych miejsc. Pamiętam natomiast, że moja - wtedy jeszcze narzeczona, kupowała suknię ślubną koło bazaru Różyckiego. To miejsce znane z wielu filmów i seriali.
Jak porównałbyś obecną Legię i tę z poprzedniego sezonu? Skład na pewno zmienił się na lepsze.
- Skład jest mocniejszy i myślę, że nasza gra wygląda coraz lepiej. Po dwóch tygodniach przerwy, mecz z GKS-em Tychy pokazał, że idziemy do przodu i Legia fajnie gra, dobrze broni i atakuje. Personalnie skład jest mocniejszy. Musimy jeszcze się zgrać, by na koniec sezonu świętować awans. Widać, że wszystko się zazębia.
Sam do tej pory wywalczyłeś jeden awans w karierze. W Lublinie niby też weszliście do ekstraklasy, ale nie był to awans sportowy.
- O takim "awansie" nie ma co wspominać. W Zielonej Górze awansowaliśmy z pierwszej ligi do ekstraklasy. Może nie grałem wtedy zbyt wiele, nie miałem aż takiego udziału, ale pojawiałem się na parkiecie. Wywalczenie awansu to było super uczucie i mam nadzieję, że w Warszawie również tego doświadczę.
W zeszłym sezonie brakowało Ciebie w play-offach.
- Chłopaki za to świetnie trafili z formą na najważniejsze mecze. Widziałem jak doskonale są przygotowani - fizycznie, psychicznie i motorycznie. Mecze ze Stalą Ostrów były super w naszym wykonaniu, do awansu do finału brakowało naprawdę niewiele, jakiegoś elementu. Może trochę mnie brakowało, by przechylić szalę na naszą stronę? Mam nadzieję, że w tym sezonie do play-offów przystąpimy w pełnym składzie i nie będzie żadnych kontuzji. Mamy bardzo wyrównany skład - każdy może wejść na parkiet i zaskoczyć w danym momencie, a druga osoba odejdzie na chwilę w cień. To jest właśnie specyfika grania szerokim składem. Jak widać, że jednemu z nas bardzo dobrze idzie, powinniśmy grać na niego, dostarczać mu piłki, nie myśleć tylko o sobie i grać dla drużyny. Najważniejszy jest cel drużyny, a nie indywidualne statystyki. Każdy z nas powinien starać się tak wpasować w drużynę, by dawać jej to co najlepsze. Zwyciężamy i przegrywamy razem.
Zeszłoroczna rywalizacja w play-off I ligi da Wam jako drużynie doświadczenie i pomoże w osiągięciu lepszego wyniku w tym sezonie?
- Tak myślę. Ponadto doszli do nas na przykład Andrzejewski i Kukiełka, którzy grali już wcześniej w wielu meczach o stawkę. Nie na darmo mówi się, że play-offy to czas weteranów. Tych, którzy takich spotkań trochę już zagrali, potrafią utrzymać nerwy na wodzy, wykrzesać z siebie dodatkową moc i w decydujących momentach ręka im się nie trzęsie przy rzucie. Przy play-off cały sezon odchodzi w zapomnienie i trzeba wznieść się na wyższy poziom. Można grać nieźle w sezonie zasadniczym, ale najważniejsza jest postawa w tych decydujących spotkaniach. Mam nadzieję, że wszyscy odpowiednio zmotywujemy się. W Legii nikomu nie będzie trzęsła się ręka, bo jest zbyt wielu graczy, którzy rozgrywali już mnóstwo spotkań o stawkę. Myślę, że będzie dobrze.
Mecz z Miastem Szkła będzie prawdziwym sprawdzianem Waszej obecnej formy.
- Na pewno Krosno nas sprawdzi. Mam nadzieję, że wyjdziemy w dwumeczu na plus. To strasznie mocny rywal, który do tej pory nie miał żadnego słabszego momentu. Z Sokołem przegrali, ale po bardzo wyrównanej walce. Mam nadzieję, że w końcu złapią dołek.
Najlepiej w play-offach.
- Najlepiej. Jak się wygrywa cały czas, może uśpi się ich czujność. Kiedy byłem w Zielonej Górze, też mieliśmy serię 22 zwycięstw z rzędu, później przegraliśmy jedno spotkanie, skończyliśmy sezon zasadniczy z bilansem 28-2, a w pierwszej rundzie play-off grając z pierwszego miejsca przegraliśmy ze Stalową Wolą, która grała z miejsca ósmego 1:3. Na razie Krosno wygrywa, ale może stanie się tak, jak kiedyś w Zastalu?
To samo mówił Łukasz Wilczek, odnosząc się do swojej gry w Toruniu.
- Oni wtedy również byli faworytem, startowali w play-off z pierwszego miejsca, a Start Lublin z ósmego i zespół z Torunia odpadł w pierwszej rundzie, przegrywając 0:3. Play-offy to zupełnie inna gra, inna motywacja. Sobotnie spotkanie na pewno będzie pewną weryfikacją. To jednak jest styczeń. W każdym meczu staramy się wchodzić pół poziomu wyżej. Ten mecz jest ważny, ale nie można się podpalać, trzeba podejść jak do każdego rywala. Wyjść, pobronić super. Jak dzielimy się piłką i dobrze bronimy, to jesteśmy nie do zatrzymania i według mnie niejednego w ekstraklasie byśmy byli w stanie zatrzymać. Nie mówię może o pierwszej trójce, ale z pozostałymi zespołami bylibyśmy w stanie powalczyć, jeśli byśmy bronili i atakowali na naszym normalnym poziomie. Wiadomo, że niestety czasami mamy swoją sinusoidę i słabsze mecze, czy słabsze momenty, ale to jak w każdej drużynie. Gdybyśmy grali 3,5 kwarty na naszym wysokim poziomie, mielibyśmy szanse wygrać z niejedną drużyną TBL.
Po kontuzji nie ma już śladu?
- Nie ma śladu. Oczywiście mogłem jeszcze "poczekać" z tą kontuzją do meczów finałowych, ale takich rzeczy nie da się przewidzieć. Stało się to w takim momencie, że były już właściwie 3 tygodnie do końca rozgrywek i dzięki temu mogłem spokojnie przygotowywać się do kolejnego sezonu. Od maja do połowy sierpnia było aż nadto czasu, by dojść do siebie. Na pewno lepiej, że stało się to w tym momencie, a nie w środku sezonu. Lekarz powiedział, że powinienem mieć 4-6 tygodni przerwy, więc miałem na to czas. Nie było możliwości, bym pomógł w końcówce poprzedniego sezonu. Gdyby to zdarzyło się w trakcie sezonu, na pewno chciałbym wrócić jak najszybciej, zresztą trenerzy również. Może nie zregenerowałbym się odpowiednio? A tak, miałem odpowiednio dużo czasu, nikt mnie nie pospieszał, to też pomogło w dojściu do pełni zdrowia.
Jesteś jedną z osób, która zostaje najdłużej po treningach, rozciąga się... Tak naprawdę jak wszyscy mają wolne, ty i tak pojawiasz się w hali. Pracujesz bardzo profesjonalnie.
- Staram się właśnie podchodzić do tego wszystkiego bardzo profesjonalnie. Robię wszystko, żeby wszystko miało swoje etapy, przez rozciąganie, wzmacnianie, trening... Później praca po treningu. Szczerze? Ile razy nie chciało mi się tego robić?! Ale idę i to robię, bo nie można tego zaprzestać. Raz, drugi się odpuści, i później trudniej do tego schematu wrócić. Staram się podtrzymywać taką moją rutynę, żeby się rozciągać. Podobnie z posiłkami - robię wszystko, żeby się odpowiednio odżywiać. Moją dewizą jest, że jak będę dbał o siebie i wlewał w siebie najlepsze "paliwo", czyli jedzenie, będę mógł najlepiej grać dla Legii.
Na której pozycji czujesz się lepiej - na 4, czy 5, bo trenerzy w tym sezonie coraz częściej przestawiają Cię coraz bliżej kosza?
- Na początku tego sezonu miałem zadania takie, że częściej miałem odskakiwać na wszystkie pop-y i więcej rzucać. Teraz bardziej przesunęli mnie pod kosz. Na której wolę grać? Chyba jednak bardziej na "czwórce". Nie jestem typowym koszykarzem grającym tyłem do kosza, chociaż trenerzy bardzo chcą, żebym teraz grał tyłem do kosza. Staram się wykonywać to jak najlepiej. Wydaje mi się jednak, że lepszy jestem jako czwórka, uciekająca na rzut i grająca od czasu do czasu tyłem do kosza. Takie combo, jak my to nazywamy - trochę tutaj, trochę tutaj. Moim kluczem jest wszechstronność - mogę zagrać i tyłem, i przodem do kosza. Takie osoby chyba trochę trudniej się "skautuje", bo nie można się nastawić, że tylko zamykamy na low-post, albo tylko gra tyłem do kosza i można go odpuścić od rzutu. Wydaje mi się, że jestem zawodnikiem, przy którym trzeba mieć rękę na rzucie i pobronić tyłem do kosza. Wychodzi na to, że raczej jestem uniwersalnym graczem.
Miałeś albo może masz nadal zawodnika, na którym się wzorujesz?
- Kiedyś na pewno miałem dwóch takich zawodników. Dawno temu Tim Duncan, to gdy miałem 18-20 lat, a później jeszcze podpatrywałem Bena Wallace'a. Podobało mi się jak grał w obronie, był energetycznym zawodnikiem. Z jednej strony opanowany zawodnik, a z drugiej taki "zwierzak", wkładał całego siebie w grę i może to mnie właśnie fascynowało.
Interesujesz się w ogóle koszykówką tak szerzej - NBA, Euroligą, czy bardziej skupiasz się na polskich ligach?
- Wyrywkowo. W NBA mniej więcej wiem co się dzieje, chociaż może nie znam dokładnych statystyk. Podobnie z Euroligą i polską ligą. To samo mogę powiedzieć zresztą o każdym sporcie, bo bardzo lubię o nim czytać. Bardzo lubię na przykład piłkę nożną, czy siatkówkę. Co jakiś czas zerknę na tenisa ziemnego. Może dlatego, że jak byłem młodszy, przez 2 lata trenowałem tenisa. Po prostu lubię sport w różnej formie. Obserwuję różne ligi, sprawdzam kto z kim gra, czy później oglądam najlepsze akcje. Sport po prostu mnie fascynuje.
Czyli Mistrzostwa Europy w piłce wodnej, które rozpoczęły się niedawno również śledzisz?
- A nie, tego nie, ale skoro mówisz, że są, to na pewno sprawdzę.
Na Bałkanach to sport bardzo popularny, zresztą ME rozgrywane są na basenie z 12-tysięcznymi trybunami.
- A basen jakie ma rozmiary? Normalny, 25-metrowy?
Chyba tak, bo na takim grają piłkarze wodni Legii na Potockiej.
- Widziałem, że w zeszłym roku, zanim jeszcze trafiłem do Legii, zawodnicy naszej sekcji wzięli udział w treningu piłkarzy wodnych. Sam z chęcią spróbowałbym pograć w wodną. To na pewno męczący sport.
Kiedy w ogóle zacząłeś trenować koszykówkę?
- Dość późno, bo w wieku 15 lat.
To i tak wcześniej niż Czarek Trybański.
- Dokładnie, wcześniej niż Czarek, ale mimo wszystko późno. Dzisiaj dzieciaki zaczynają zdecydowanie wcześniej. To zresztą wzięło się trochę przez przypadek, bo uczęszczałem do szkoły w Trzebnicy i jeździliśmy na ligę Sprite'a do Wrocławia. To były czasy gimnazjum, bodajże ostatnia klasa, gdzie trenowaliśmy raz w tygodniu. Podszedł do mnie trener, dopiero później dowiedziałem się, że to był trener MKS-u, dał mi swoją wizytówkę, mówiąc że chciałby mnie mieć na swoich treningach. Po niedługim czasie i rozmowie z rodzicami zdecydowałem się, by tam dojeżdżać. To na pewno było męczące, bo wstawałem rano, szedłem do szkoły, po zajęciach około 14-15 wsiadałem w busa i jechałem do Wrocławia. Autobusem jechałem godzinę, później kolejnych 30 minut do hali i byłem na treningu, który trwał do 19:00. Wylatywałem z niego w ekspresowym tempie, bo 19:05 miałem już busa, a jak się na niego spóźniłem, to kolejny miałem dopiero około 21:30. Jak zdążyłem na tego pierwszego, wracałem do domu około 21, jeśli nie, to bliżej 23. W domu już miałem niewiele czasu na naukę i tak wyglądał każdy dzień. Było to pewne poświęcenie z mojej strony, podobnie ze strony rodziców, którzy wyrazili na to zgodę. Na pewno rzutowało to nieco na wyniki w nauce, ale chciałem iść w tym kierunku. Myślę, że źle na tym nie wyszedłem.
Pierwsze przenosiny z Wrocławia do Zielonej Góry i w tym przypadku codzienne dojazdy nie mogły mieć miejsca, czyli pierwsza wyprowadzka z domu rodzinnego.
- Tak, to miało miejsce tuż po maturze. Rozpocząłem studia w Zielonej Górze, gdzie dostałem się na kierunek Ochrona środowiska. Trafić do Zielonej Góry pomógł mi trener z MKS-u Wrocław, Jerzy Hajnsz, którego pozdrawiam serdecznie. W Zielonej Górze studiowałem i trenowałem z I-ligowym zespołem. To było dla mnie wielkie wydarzenie - możliwość treningów z takimi zawodnikami na tak wysokim poziomie. Zakumplowałem się z nimi i z wieloma z nich do dziś utrzymuję kontakt. W czasie dotychczasowej przygody z koszykówką odwiedziłem sporo miast, poznałem wielu ciekawych ludzi, to duży plus uprawiania sportu. W który rejon Polski bym dziś nie pojechał, mam się z kim spotkać, ewentualnie u kogo przenocować. Mogłem też trochę pozwiedzać, podobnie jak moi rodzice, którzy wszędzie gdzie grałem, mieli dobrą bazę wypadową. Zawsze przyjeżdżali do mnie, nocowali i zwiedzali różne miejsca w okolicy. Podobnie zresztą jest w Warszawie.
Spójnia Stargard to pierwszy niewypał w Twojej karierze?
- Trafiłem tam z Zielonej Góry i zagrałem 5 meczów. Zaczęliśmy źle, przegrywając wszystkie z nich. Trener twierdził, że nie za bardzo odnalazłem się w drużynie. Moim zdaniem nie miałem nawet jak się odnaleźć, bo w tych pięciu meczach zagrałem łącznie około 20 minut. Po 3-4 miesiącach, na przełomie listopada i grudnia odszedłem do Łańcuta i trafiłem na świetnego trenera, Darka Kaszowskiego. Zacząłem grać lepiej, zaskoczyłem po dwóch miesiącach i później wszystko poszło w dobrym kierunku. Swoją dobrą grą odwdzięczałem się trenerowi za to, że mnie ściągnął i postawił na mnie.
Twoje pierwsze podejście do PLK miało miejsce w Radomiu. Ekstraklasa to był wtedy za wysoki poziom dla Ciebie?
- Może jeszcze nie ten moment. Trenerem był wówczas Mariusz Karol, dość specyficzna osoba, kto zna trenera ten wie o czym mówię. Nie chcę tego roztrząsać, ale to chyba nie był mój czas. Później miałem jeszcze jedno podejście do ekstraklasy w Lublinie, gdzie chyba zabrakło mi trochę szczęścia. Może nie trafiłem na takiego trenera, może sam za bardzo chciałem? Mam nadzieję, że do trzech razy sztuka i po awansie z Legią, rozegram przynajmniej 1-2 porządne sezony w ekstraklasie i będę wtedy mógł powiedzieć, że wcześniejsze dwie próby to były pomyłki, ale jestem w stanie zagrać na najwyższym poziomie. Myślę, że jestem i niejednokrotnie swoją grą udowadniałem to.
Po ostatnim sezonie nie chciałeś nigdzie odejść? Słyszałem, że byłeś bliski wyjazdu na Zachód.
- Był jakiś temat zagraniczny, ale przekonała mnie wizja pozostania w Warszawie i walki o awans, bo to coś, czego się nie zapomina. Pamiętam awans wywalczony w Zielonej Górze. Może miałem wtedy mniejszy wpływ, bo grałem mniej niż obecnie w Legii, ale i tak to było fajne uczucie. Teraz, gdy jestem porządną częścią tej drużyny, będę mógł powiedzieć śmiało, że to także mój awans. Mój awans dla Warszawy, dla tak dużego miasta, w którym działo się kiedyś tak wiele. Mam nadzieję, że spełnimy pokładane w nas nadzieje i wywalczymy awans dla Warszawy i naszych kibiców, bo oni robią świetną robotę i zasługują na ekstraklasę.
Słyszałeś albo widziałeś w Internecie jak wyglądało świętowanie poprzedniego awansu Legii - z drugiej do pierwszej ligi?
- Chłopaki opowiadali jakie to zrobiło na nich wrażenie, wizyta na wypełnionym stadionie przy Łazienkowskiej. Widziałem też zdjęcia i filmy.
W zeszłym roku graliście głównie w Wilanowie. Teraz wróciliście "do domu". Jak Ci się podoba atmosfera na Bemowie, czy chociażby podczas ostatniego meczu na Torwarze? To daje kopa, czy potrafisz się tak wyłączyć i skoncentrować na meczu, że nie słyszysz trybun?
- Oczywiście staram się być skoncentrowany na każdym meczu, ale mi ten głośny doping bardzo pomaga. To zupełnie co innego niż gra przy niemal pustej i cichej sali - to trochę mija się z celem. Nasi kibice są fantastyczni, dopingują bez chwili wytchnienia, bez względu na to, jak nam idzie na boisku. Ogromny szacunek dla nich. Świetnie mi się gra przy takim dopingu i gorącej atmosferze. Uwielbiam też moment, gdy po meczu podchodzimy im podziękować, wspólnie śpiewamy i bawimy się razem. Bez wątpienia to najlepsza publiczność, przy jakiej miałem okazję grać. To co się działo na Torwarze... dla takich chwil chce się grać w koszykówkę. Akurat w końcówce siedziałem na ławce i mogłem podziwiać to co robią. Chyba właśnie jak siadam na ławce, skupiam się na tym jak kibice nam pomagają, jak wiele dają z siebie, by grało nam się łatwiej. Kibice Legii robią też świetne oprawy. Myślę, że wszyscy zawodnicy, nie tylko Legii, ale i rywali, gdy na Torwarze rozbłysły race, byli pod wrażeniem.
Nie zapaliła się w głowie lampka - co będzie, jak sędziowie przerwą spotkanie? Do końca meczu pozostało wtedy niespełna 30 sekund, a mieliście wygraną w kieszeni.
- Walkower? Może przez moment, ale tak naprawdę w tamtym momencie wszyscy zawodnicy byli pod wrażeniem i szczęki nam opadły. To było coś niespotykanego w Polsce. Zadymiło się trochę, był zapach siarki, to był mega klimat. Pierwszy raz coś takiego przeżyłem. Każdy zawodnik powie, że to było coś! Takich chwil nie zapomni się do końca życia.
Po zakończeniu kariery, czego oczywiście Ci na razie nie życzę, na pewno nie zostaniesz przy koszykówce, tylko pójdziesz w stronę muzyki, czy to jeszcze nie jest przesądzone?
- To na razie nie jest sprecyzowane. Nie chcę mówić, że na pewno pójdę w stronę muzyki, bo nigdy nie wiadomo jak to się potoczy. Życie pisze różne scenariusze.
Widziałbyś się w ogóle jako trener w koszykówce?
- Na pewno, ale prędzej jako trener małych dzieci. Raczej nie jako trener seniorów, tylko osoba, która pomagałaby w kreowaniu młodych ludzi, żeby pomóc w rozwoju polskiej koszykówki. Najważniejsze to zaszczepić miłość do koszykówki za młodu, przekazać właściwe wzorce. Mało jest w naszym kraju dobrych trenerów od prowadzenia dzieciaków, często jest to robione po łebkach, na skróty. Na Zachodzie, gdzie jest to bardziej usystematyzowane, wychodzi wielu młodych, utalentowanych zawodników. Chciałbym zająć się młodzikami, czy kadetami - jeśli więc koszykówka, to raczej poszedłbym w tym kierunku.
Rozmawiał Marcin Bodziachowski
Tabela EBL | ||||||
---|---|---|---|---|---|---|
Drużyna | Mecze | Punkty | ||||
1. | Trefl Sopot | 0 | 0 | |||
2. | Legia Warszawa | 0 | 0 | |||
3. | Anwil Włocławek | 0 | 0 | |||
4. | King Szczecin | 0 | 0 | |||
5. | Arged BM Stal Ostrów Wlkp. | 0 | 0 | |||
6. | Polski Cukier Start Lublin | 0 | 0 | |||
pełna tabela |