Autor: Marcin Bodziachowski fot. Piotr Koperski, Marcin Bodziachowski, Michał Wyszyński
2022-05-13 13:07:44
Grzegorz Kulka występuje drugi sezon w barwach Legii, a swoją wysoką dyspozycję potwierdzają wszystkie mecze Legii w fazie play-off. To powoływany do szerokiej reprezentacji Polski skrzydłowy, oddawał niezwykle ważne rzuty - zarówno z dystansu, jak i z linii rzutów osobistych. Zapraszamy do lektury rozmowy z zawodnikiem, który wstępnie na połowę maja planował wakacje z narzeczoną, a doskonałe wyniki drużyny sprawiły, że... plany rodzinno-wypoczynkowe trzeba było zweryfikować. "Ani trochę nie żałuję, że szykuję się z drużyną do finałów play-off, zamiast wypoczywać teraz w Egipcie" - mówi uśmiechnięty Grzesiek Kulka.
Nie musiałeś przekładać urlopy zaplanowanego na pierwszą połowę maja?
Grzegorz Kulka: Bardzo dobry początek, bo z narzeczoną szukaliśmy wycieczek na początku kwietnia, kiedy jeszcze nie było wiadomo, czy zameldujemy się w play-offach. Ze względu na intensywny okres wakacyjny, podczas którego będzie dużo przygotowań do ślubu, szukaliśmy terminu, który byłby najbardziej optymalny, aby gdzieś wyjechać. Na dzisiejszy dzień [rozmawialiśmy 12 maja - przyp. M.B.] przypadała planowana wycieczka.
Gdzie planowaliście wypoczywać?
- Chcieliśmy polecieć do Egiptu, trochę ogrzać się, odpocząć. Od razu jednak mówiłem narzeczonej, żeby się wstrzymała z tymi rezerwacjami, zobaczymy jak to będzie z play-off. Wszystko pięknie się poukładało sportowo - jesteśmy w finale i ani trochę nie żałuję, że nie jestem teraz w Egipcie, tylko siedzę w hali na Bemowie. Już nie mogę się doczekać spotkań finałowych.
Można powiedzieć, że Waszą postawą zaskoczyliście samych siebie. Chyba po sezonie zasadniczym nikt nie spodziewał się, że będziecie w stanie zajść tak daleko.
- Na pewno wiedzieliśmy, że jesteśmy mocni. Zrobiliśmy bardzo fajny wynik w europejskich pucharach. To trochę kolidowało z naszą formą na rozgrywki ligowe, ale cały czas wiedzieliśmy, że jesteśmy dobrą drużyną. Czasem trochę brakowało sił, czasem podróże były wymagające, przez co bywało tak, że nie starczyło w którymś meczu sił w końcówce. Sporo meczów w naszej lidze przegraliśmy w końcówkach. To mogło być przyczyną tego, że sezon zasadniczy zakończyliśmy na pozycji szóstej, a nie na przykład drugiej, trzeciej, czy czwartej. Na pewno jesteśmy zaskoczeni, że udało się obie serie play-off wygrać po 3:0. Doskonale wiedzieliśmy, że i Stal, i Anwil to bardzo silne zespoły. Raczej spodziewaliśmy się długich serii, co oczywiście nie zmienia faktu, że bardzo się cieszymy, że skończyliśmy je tak szybko.
"Długie serie" - dobre sobie. Po porażce z Treflem po trzech dogrywkach, kiedy było wiadomo, że zagramy ze Stalą w I rundzie, wszyscy mówili właśnie, że nie dość, że ta seria będzie bardzo krótka, to i jednostronna. Wszyscy stawiali gładkie 3:0 dla mistrza Polski z poprzedniego sezonu.
- Dużo mówiło się, że nikt nie chce trafić na Stal, że są kandydatami do złota i grają w tym momencie najlepszą koszykówkę w Polsce i są nie do zatrzymania. Końcówkę sezonu mieli wyśmienitą - 11 wygranych w 12 meczach. To jest właśnie piękno sportu. Można być zdecydowanym faworytem do mistrzostwa, a odpaść już w ćwierćfinale z drużyną teoretycznie niżej notowaną.
A kiedy sam uwierzyłeś, że jesteście w stanie przebić wynik z zeszłego sezonu?
- Ciężko znaleźć jeden taki moment. Na pewno bardzo dużo dało nam granie w FIBA Europe Cup, gdzie mierzyliśmy się z bardzo mocnymi drużynami. We wszystkich tych meczach walczyliśmy jak równy z równym, sporo wygrywaliśmy. Wygraliśmy przecież z zespołem z Permu, czy z Reggio Emilią na wyjeździe. Bo chociaż graliśmy tam dogrywkę, to po 40 minutach wygrywaliśmy różnicą trzech punktów. To były momenty, kiedy wierzyliśmy, że jesteśmy w stanie zrobić coś dużego w tym sezonie. Ale chyba nie było jednego takiego momentu, który zdecydował, że uwierzyliśmy w to. Z meczu na mecz nasza gra wyglądała coraz lepiej.
Ręka nie zadrżała ani podczas trójek, ani osobistych. To samo było w serii z Anwilem. Widać było dużą pewność siebie.
- Trochę tak mam, że z presją radzę sobie w ten sposób, że po prostu o niej nie myślę. Jak trzeba wykonać rzut, to go wykonuję i nie myślę o tym, że jak trafię to wygramy, a jak spudłuję to przegramy. Podchodzę do tego jak do każdego kolejnego rzutu. Tak samo było z rzutem za trzy i z osobistymi. Wierzę w ten rzut. Oddajemy tych rzutów całe mnóstwo na treningach i po nich. Robimy to po to, aby kiedy w meczu przyjdzie taka sytuacja, aby go oddać i trafić. Cieszę się, że udało się te wszystkie rzuty trafić.
Grzesiek Kulka sprzed roku trafiłby te rzuty w Ostrowie? Czy przed ten rok rozwinąłeś się bardzo, wzrosła pewność siebie?
- To ciężko powiedzieć. Po jednym ze spotkań z Anwilem, kiedy miałem w końcówce dwa rzuty osobiste, które trafiłem, trener podszedł do mnie po meczu i powiedział - "Kurcze 'Kula', skuteczny jesteś na linii osobistych. W zeszłym roku z Kingiem trafiłeś dwa bardzo ważne rzuty wolne, teraz ze 'Stalówką' i Anwilem. Pewny jesteś". Chyba po prostu tak jest. Mam bodajże 90 procent skuteczności rzutów wolnych, nie myślę zbyt wiele wtedy, po prostu staję na linii i staram się trafiać. A czy w zeszłym roku bym trafił? To musielibyśmy się cofnąć do zeszłego roku i przeprowadzić taką akcję.
A po zeszłorocznym niedoszłym medalu, który przeszedł nam koło nosa, był duży żal? Wówczas już witaliśmy się z "gąską", i wtedy Stewart odebrał nam medal trójką na sam koniec.
- Na pewno żal. To jest rzut, który na pewno będę pamiętał do końca życia. Żal był, spory niedosyt, bo mieliśmy bardzo dobry sezon, bardzo fajną drużynę i atmosferę, a zabrakło jednej sekundy, aby zakończyć ten sezon z brązowym medalem.
W zeszłym sezonie cały czas byliście w czołówce, sezon zasadniczy zakończyliście na drugim miejscu, więc walka o brąz nie była aż takim zaskoczeniem. W tym roku największym zaskoczeniem było chyba to, że cały czas w lidze graliście tak, że nie wiadomo było, czy w ogóle wejdziecie do play-off. I chyba nikt nie podejrzewał, że zespół z szóstego miejsca, może dotrzeć do finału, szczególnie bez porażki w dwóch rundach.
- Pamiętam, że w zeszłym roku przez cały sezon graliśmy równo, dobrze, wygrywaliśmy i byliśmy w czołówce ligi, a cały czas mówiono o nas, że w końcu przestaniemy wygrywać, że to jest tylko szczęście...
To trochę jak mówiło się w tym sezonie o Czarnych Słupsk.
- Dokładnie tak. I przed rokiem jak trafiliśmy na Kinga Szczecin w pierwszej rundzie play-off, to szczecinianie bardzo chcieli na nas trafić, bo byli tak pewni tego, że nas pokonają w serii. W tym sezonie jest trochę podobnie. To jest sport. Mamy bardzo mocną drużynę z potencjałem w obronie i ataku. Wszystko zależy od egzekucji, chłodnej głowy na koniec. Wszystkie spotkania tych dwóch serii wygraliśmy po 3:0, ale wszystkie one były bardzo zacięte. Może poza pierwszą kwartą drugiego meczu we Włocławku. Ale i tak wiedzieliśmy, że Anwil wróci do tego meczu, że nie będzie tak, że przez całe spotkanie nie będą trafiać, czy że my będziemy trafiać wszystko i grać jednocześnie świetną obronę. Tak się nie da. Chociaż Czarni w pierwszym meczu we Wrocławiu pokazali, że wszystko jest możliwe.
Byłeś już powoływany w tym sezonie do reprezentacji Polski, ale po zgrupowaniach miałem wrażenie, że nie prezentujesz swojej najwyższej formy. Ta jakby przyszła na kluczowe momenty rozgrywek.
- Zdarzały się dobre spotkania, czasami bardzo dobre, zwłaszcza w FIBA Europe Cup. Moja forma była nierówna - często dobre mecze przeplatałem słabszymi występami. Teraz udało mi się formę ustabilizować. Ale o to chodzi w koszykówce, aby wstrzelić się z formą w najważniejszym momencie sezonu. Cieszę się, że tak też się stało.
No i rywalizacji ze Stalą, świetnie pokazałeś się przed selekcjonerem, Igorem Miliciciem. Jest coś takiego w podświadomości, że dzięki udanym występom możesz pomóc w awansie w reprezentacyjnej hierarchii?
- O tym się nie myśli. Raczej myśli się o tym, aby skupić się na ćwierćfinałach, że to play-off i czas, by wejść na wyższy poziom swoich umiejętności. Aby pomóc drużynie wygrać te mecze. Osobiście nie miałem czegoś takiego w głowie, że na ławce rywali jest trener Milicić, i jak zagram dobrze, to może załapię się do 12-tki meczowej w kadrze. Skupiałem się na tym, aby pomóc drużynie wygrać każdy kolejny mecz. A czy w podświadomości ciało inaczej reagowało? Tego nie wiem, bo może to siedzi gdzieś głęboko w psychice.
Eurobasket to najbliższe marzenie, nie licząc oczywiście złotego medalu mistrzostw Polski?
- Nie wybiegam tak daleko w przyszłość. Skupiam się teraz tylko na najbliższych meczach, na tym, abyśmy poznali naszego finałowego rywala. I aby przygotować się jak najlepiej do serii finałowej.
Mówi się, że Wojciech Kamiński jest trenerem bardzo cierpliwym, który ma cierpliwość do wielu graczy. Dotyczy to również Ciebie - w końcu "Kamyk" zauważył Cię w I-ligowym Wałbrzychu, i stawiał konsekwentnie przez te dwa sezony. Nawet kiedy miałeś nierówną formę, trener cierpliwie dawał Tobie szansę.
- Bardzo się cieszę, że tak to wszystko wygląda i trener Kamiński mi ufa. Wiem, że trener Kamiński był mną zainteresowany jeszcze jak byłem w Ostrowie Wielkopolskim, jeszcze zanim grałem w I-ligowym Górniku Wałbrzych. Wtedy nie udało się dogadać z klubem i wtedy jeszcze do tej współpracy nie doszło. Trener Kamiński od bardzo dawna miał mnie na oku, obserwował jak się rozwijam. Teraz, kiedy udało się i współpracujemy razem, myślę że jest z niej zadowolony. Ja również jestem zadowolony z tego wszystko wygląda. Jak wspomniałeś, jest zaufanie, nawet po słabszych meczach.
Graliście ze Stalą, gdzie od początku mówiło się, że ma długą i równą ławkę. Chyba na papierze najlepszą w lidze. Wszystkie gwiazdy z Ostrowa przyćmiliście.
- Kluczowe jest to, że takie serie wygrywa się obroną, nie atakiem. Stal była najmocniejszą drużyną pod względem potencjału w ataku. My zaś wiedzieliśmy, że musimy grać twardo w obronie i zabrać Stali atuty, które wykorzystywali przez cały sezon. Świetną robotę wykonał sztab szkoleniowy. Również zawodnicy wszystko co sobie zakładaliśmy dobrze realizowaliśmy, pewnie w 90 procentach. To zaowocowało wygraną serią. Wszystko zaczęło się od naszej obrony i cierpliwej gry, której Stal tak bardzo nie lubiła.
Mówi się, że koszykarze wolą gonić wynik niż uciekać, bo goniąc, jak przełamiesz rywala, z reguły wygrywasz. Wy zaś w trzech meczach z Anwilem prowadziliście niemal przez całe spotkania.
- Zdecydowanie zgadzam się z tym, że lepiej jest gonić niż być gonionym. Koszykówka to gra serii. Można prowadzić +20, ale rywal trafi trzy szybkie trójki i już jest +11. Po tym drużyna, która prowadzi jest przygnębiona, wypada z rytmu, a zespół który trafia jest nakręcony. W tym sezonie były już parę razy takie scenariusze, m.in. Anwil w Pucharze Polski z Kingiem Szczecin. Wtedy trzeba wykazać się jeszcze większą koncentracją, skupieniem na założeniach przedmeczowych i cierpliwą grą. Drużyny grają dziś bardzo szybko i wynik może szybko się zmienić. Zwłaszcza jak ma się taką drużynę jak Stal i Anwil, gdzie są świetni strzelcy.
Po dwóch meczach z Anwilem, mówiło się, że w półfinałach wygrywają tylko goście, później jeszcze Czarni wygrali we Wrocławiu +60. I pojawiały się wątpliwości, czy podołacie. A wydaje się właśnie, że to ten trzeci mecz, na Bemowie, był najlepszy w Waszym wykonaniu, w którym tylko potwierdziliście swoją wyższość.
- Wiedzieliśmy, że każdy kolejny mecz tej serii będzie cięższy od poprzedniego. Kiedy prowadzi się 2:0 po dwóch wygranych na wyjazdach i wraca się do swojej hali, to wiadomo, że chce się tę serię skończyć. Bo kiedy jak nie przed własną publicznością, w hali, którą się doskonale zna, rzucając na własne kosze. Byliśmy niesieni niesamowitym dopingiem kibiców - fani Legii zrobili świetną robotę. To samo można zresztą powiedzieć zarówno o meczu ze Stalą, jak i Anwilem.
Brak presji pomagał? W serii ze Stalą wiadomo - nikt nie stawiał na Was.
- Może nie tyle, co nam to pomagało, co przeszkadzało drużynie z Ostrowa. Byli głównym kandydatem do zdobycia mistrzostwa, a my zaczęliśmy od pierwszego spotkania grać twardo w obronie, ze swoimi pomysłami jak tę serię rozegrać. Uważam, że drużyna Stali była tym zaskoczona. Mimo, że w pierwszych dwóch meczach kibice cały czas nieśli ich dopingiem, to z każdą kolejną akcją wydawali się coraz bardziej zdenerwowani.
Dzisiaj aż trudno uwierzyć, że drużyna, która zagra w finale play-off, nie awansowała do turnieju finałowego Suzuki Pucharu Polski. Czuliście zawód, że się nie znaleźliście w tym turnieju w Lublinie? Rok temu tam zagraliście, choć akurat o tym występie chcielibyśmy szybko zapomnieć.
- Przed rokiem nasza przygoda w Pucharze Polski zakończyła się szybko i nieprzyjemnie, bowiem przegraliśmy ok. 40 punktami z Treflem. Zaraz potem zrewanżowaliśmy się Treflowi w meczu ligowym na ich parkiecie. W tym sezonie nie udało się awansować do turnieju finałowego. I w sumie opinie wówczas były dwojakie. Bo przez to właśnie mieliśmy okazję, aby złapać trochę oddechu, po intensywnym graniu i w lidze, i w europejskich pucharach. Kiedy już nie załapaliśmy się do tej ósemki, pojawiły się głosy, że może i lepiej, że tak się stało. Mieliśmy wtedy czas nie tylko na regenerację, ale i poprawienie błędów w naszej grze. Grając dwa razy w tygodniu, wiele podróżując po Polsce i Europie, nie było czasu na treningi. Popełniając błędy w lidze, nie bardzo jest czas na ich wyeliminowanie, wyciągnięcie wniosków. Trener Kamiński w tym sezonie wielokrotnie powtarzał - mamy swój system, wiemy jak chcemy grać, nie było zbyt wiele czasu, aby przygotowywać się na mecze pod konkretną drużynę. Skupialiśmy się na sobie i na tym, aby popełniać jak najmniej błędów, jak najlepiej egzekwować zagrywki, które mamy. To owocowało tym, że możemy grać mecz po meczu, w których wiedzieliśmy, co chcemy robić.
Europejskie puchary - to chyba świetna przygoda, gdzie również mało kto podejrzewał, że zajdziecie aż tak daleko. A mierzyliście się z drużynami nieanonimowymi, jak choćby FC Porto, czy Parma Perm, a potrafiliście z nimi wygrywać. A w ćwierćfinale byliście o krok od awansu do najlepszej czwórki rozgrywek FIBA Europe Cup.
- Oradea, Szolnoki, Reggio Emilia, Leiden - to wszystko świetne drużyny. Naprawdę w europejskich pucharach mierzyliśmy się z bardzo dobrymi zespołami. To nasz sukces. Pamiętam jak przed sezonem rozmawialiśmy w swoim gronie po losowaniu pierwszej grupy, w której trafiliśmy Oradeę, Porto i Szolnok. Podchodziliśmy z pokorą, trudno było przewidywać, że uda się nam wyjść z tej grupy. Chcieliśmy potraktować to jako dobre europejskie doświadczenie, które powinno zaprocentować w przyszłości. Nie spodziewaliśmy się, że uda się nam zajść tak daleko. W wielu meczach z drużynami wyżej notowanymi, wchodziliśmy na wyższy poziom. To samo dzieje się teraz w play-off Energa Basket Ligi. Jest determinacja, chęć udowodnienia, że możemy wygrać z mocniejszymi teoretycznie drużynami. I chyba tak gra pasuje nam najbardziej.
Do półfinału zabrakło niewiele. Mieliście awans w Waszych rękach - we Włoszech wcale nie musiało być dogrywki. Z drugiej strony nie wiadomo, czy grając tak intensywnie - półfinały i być może finał FIBA Europe Cup, nie zabrakłoby "pary" na osiągnięcie takiego wyniku w EBL?
- Nie wiemy, co by było, gdyby... Na pewno byłyby to dodatkowe spotkania i podróże. Mogłoby się to odbić na naszej formie fizycznej. Nie ukrywajmy - Stal i Anwil to były bardzo wymagające drużyny pod kątem wysiłku. W każdym z tych spotkań musieliśmy z siebie dać 110 procent, aby je wygrać. Nigdy nie wiadomo, czy gdybyśmy zaszli dalej w FIBA Europe Cup, te dodatkowe pokłady energii, które udało się nam wykrzesać, byłyby również wtedy. Z drugiej strony cały sezon graliśmy dwa mecze w tygodniu, i koniec końców, udało się awansować do play-off. Nie wiemy co by było.
Teraz kiedy rozmawiamy nie wiemy, kto będzie drugim finalistą. Wiemy natomiast, że będziecie mieli więcej czasu od rywali na odpoczynek i przygotowanie się do meczu po serii półfinałowej. To może mieć znaczenie w finale?
- Nie wiem, ale na pewno jesteśmy w dobrej sytuacji. Tego odpoczynku, czasu na regenerację, doleczenie mikro urazów jest więcej. Są dwie strony medalu - czekamy na pierwsze spotkanie 8-9 dni, a drugi zespół, który do niego awansuje będzie miał 2-3 dni na regenerację, będzie w rytmie meczowym. Czy to będzie miało przełożenie na końcowy wynik w serii finałowej, dopiero się dowiemy.
Rozmawiał Marcin Bodziachowski
Tabela EBL | ||||||
---|---|---|---|---|---|---|
Drużyna | Mecze | Punkty | ||||
1. | Trefl Sopot | 0 | 0 | |||
2. | Legia Warszawa | 0 | 0 | |||
3. | Anwil Włocławek | 0 | 0 | |||
4. | King Szczecin | 0 | 0 | |||
5. | Arged BM Stal Ostrów Wlkp. | 0 | 0 | |||
6. | Polski Cukier Start Lublin | 0 | 0 | |||
pełna tabela |