Autor: Marcin Bodziachowski fot. Piotr Koperski
2022-06-21 14:20:11
Łukasz Koszarek to postać, której stawiać nikomu nie trzeba. Legenda polskiej koszykówki, która doczekała się flagi ze swoją podobizną w Zielonej Górze, wielokrotny reprezentant Polski. Po wielu latach spędzonych w Zastalu, "Koszar" trafił do Legii, gdzie jako kapitan poprowadził nasz zespół do wicemistrzostwa Polski, a w Europie awansował z Legią do 1/4 finału FIBA Europe Cup. Z 38-letnim rozgrywającym rozmawiamy nt. zakończonych rozgrywek, zdalnym przecinaniu pępowiny, planach na najbliższą przyszłość i wielu innych. Zapraszamy do lektury!
W Zielonej Górze grałeś bardzo dużo meczów, było wiele męczących podróży. Przenosząc się do Legii pewnie chciałeś trochę uciec od tego zmęczenia... i trafiłeś na sezon, w którym Legia zagrała najwięcej meczów w swojej historii. 55.
Łukasz Koszarek (kapitan Legii): Widocznie nie jest mi pisany odpoczynek, widocznie tak właśnie miało być. Na pewno cieszę się, że mieliśmy bardzo udany sezon. To jest priorytet - aby zadowolenie moje, i mojej drużyny było na pierwszym miejscu. Mimo, iż rozegraliśmy wiele meczów, to nie zrobiliśmy tyle kilometrów, ile wymaga liga VTB. Tak więc biorąc pod uwagę same podróże, odpoczynku było więcej. No i udało się dotrwać do końca sezonu w zdrowiu.
Długo zastanawiałeś się nad ofertą Legii?
- Na pewno nie była to decyzja z kategorii najłatwiejszych. Dużo zdrowia i czasu spędzonego w Zielonej Górze spowodowało, że ten klub i miasto już na zawsze będzie w moim sercu bardzo wysoko. W związku z tym, nie ukrywam, że decyzja nie należała do najłatwiejszych.
W rodzinnych stronach, we Wrześni na pewno ten wybór nie był przyjmowany z radością.
- Chyba tak, chociaż na przykład jeśli chodzi o moich rodziców, to więcej było śmiechów z tego powodu, niż "nieprzyjemności". Rodzice od samego początku wiedzieli jakie mam propozycje, jakie są możliwości, zdają sobie sprawę, że kariera sportowa nie trwa wiecznie, więc wybór klubu nie był też przedmiotem wielu rozmów. Rodzice i siostry zawsze będą mi kibicować, gdziekolwiek będę grał.
A nie było tak, że rodzice ze śmiechem mówili - "Fajnie synu, że masz takie propozycje. Wybieraj co chcesz, byle nie Legię"?
- Nie, nie, absolutnie nie. Żadnej presji z ich strony nie było. Raczej pojawiły się później żarty w stylu: jak to możliwe, że choć nie będą kibicowali Legii piłkarskiej, to bardzo będą kibicowali koszykarskiej Legii. Wszystko oczywiście w formie żartów, bez żadnych złych emocji.
Przy wręczaniu pucharu po piątym finałowym meczu we Wrocławiu, nie widać było wielkiej radości po Tobie. To kwestia nieokazywania emocji na zewnątrz, czy może "obycia" już z medalami, bo w swej kolekcji masz ich sporo?
- Każdy medal jest ważny. Z każdego medalu jestem dumny. To ważna sprawa, aby z każdego medalu się cieszyć. Każdy sezon jest inny, tu nie ma nic za darmo i na każdy medal trzeba ciężko zapracować. To ciężka praca całej drużyny. Zaraz po piątym meczu nie było super zadowolenia, bo jeżeli jest się w finale, to zawsze marzy się o tym, by sięgnąć po złoto. Do tego medalu dąży każdy sportowiec. Ambicja sportowa jeszcze we mnie siedziała, i w tamtym momencie nie docierało do mnie, jak wielki sukces osiągnęliśmy, pomimo przegranego finału. Można powiedzieć, że wtedy ambicja wygrywała ze zdrowym rozsądkiem.
Dla większości zawodników był to jednak pierwszy sukces w karierze. Widziałeś tę ich radość, szczególnie po wcześniejszych sukcesach - pokonaniu Stali, później Anwilu?
- Tym na pewno się żywiłem. Ten entuzjazm i energia, taka strata dziewictwa jeśli chodzi o sukcesy, szczególnie wśród młodych zawodników była wielka i nie do opisania. Po kilku latach, kolejnych awansach do finałów, człowiek mógł zapomnieć, jak ważna jest droga do celu, jak ważne jest przejście poszczególnych rund... Koszykarska Legia jest jeszcze zespołem na dorobku - zdobycie pierwszego medalu po 53 latach najlepiej o tym świadczy. Fajnie było obserwować, jak wszyscy w klubie byli podekscytowani tymi sukcesami. Dla mnie największą nagrodą było to, że mogłem w tym uczestniczyć.
Czego zabrakło, aby wygrać tę serię finałową? Problemy kadrowe spowodowane kontuzjami to rzecz, o której wiemy doskonale, wiadomo, że gdyby nie one, moglibyście grać nieco inaczej. Wydaje się jednak, że jedna-dwie akcje w meczach w Warszawie, mogłyby zrobić tę właśnie różnicę. A jedna wygrana więcej, szczególnie w pierwszych meczach, mogłaby odwrócić losy całej serii.
- Powiedziałeś właściwie wszystko. Nie mieliśmy szczęścia z kontuzjami, ale kontuzje to część gry i nie można się tym usprawiedliwiać. Czasami szczęście sprawia, że możesz grać z kontuzjami, albo bez. Prawdą jest, że w dwóch meczach w Warszawie mieliśmy swoje szanse, mieliśmy otwarte rzuty. Sam miałem przynajmniej po dwa w obu tych meczach, i nie udało mi się ich trafić. Tym jednym-dwoma rzutami przegraliśmy mecze w Warszawie, a na pewno zupełnie inaczej by było, gdybyśmy przynajmniej wyrównali serię 2:2. Po dwóch porażkach w Warszawie, na pewno trochę ciśnienie z nas uszło.
Czy szybko potrafisz wyczyścić głowę z takich nieudanych rzutów, czy też strat, wiedząc że kolejny mecz serii już za dwa dni?
- Oczywiście. Z chwilą zakończenia meczu, zapomina się o tym. Oczywiście jest czas na analizę błędów, co można było zrobić lepiej, ale myśli się już o kolejnym spotkaniu. O tym jak przechytrzyć rywali, jak wygrać kolejny mecz. To co było, tego nie zmienimy. Trzeba patrzeć do przodu.
Mocno ograniczyłeś kłótnie z sędziami. Często jednak rozmawiasz z nimi. W piątym meczu finałowym, szczególnie w pierwszej kwarcie, wydawało się, że nie wytrzymujesz już takich gwizdków.
- Nie chodziło o gwizdki. To jest część gry, w nas po prostu siedzi dużo emocji i czasami najłatwiej wyrzucić je w kierunku sędziów. Wiem, że to może brzmieć brutalnie, ale czasami zawodnicy muszą odreagować. Czasem w kierunku sędziów, kolegów, czy nawet swoim. To był piąty mecz finałów, znaleźliśmy się na progu przegrania złota i emocje były bardzo duże. Będąc doświadczonym zawodnikiem, nie mogę być zadowolony z tego jak kontrolowałem swoje emocje.
Czy doświadczasz jeszcze dzisiaj, bo zakładam, że w przeszłości doświadczyłeś tego na pewno, trash-talkingu, szczególnie ze strony zawodników zagranicznych, którzy lubują się w takim słownym dogryzaniu rywalom, które ma wyprowadzić ich z równowagi?
- Dawno tego nie było. Nie miałem od dłuższego czasu scyscji z innymi zawodnikami. Może jest to związane z tym, że mam już swoje lata i z szacunku, zostawiają mnie w spokoju? Dużo spokojniej jest pod tym względem niż jeszcze kilka, czy kilkanaście lat temu.
A Tobie zdarzało się w przeszłości odgryzanie słowne rywalom?
- Nigdy nie możesz pozostawać biernym! Czy to odpowiadając słownie, czy też wyłącznie na boisku, grając najlepiej jak się potrafi. Na pewno zawsze trzeba odpowiedzieć, nie dać się zdominować. Przez nikogo.
Potrafisz fajnie reagować na zachowanie kibiców w innych halach. Również w tym sezonie, potrafisz z uśmiechem na twarzy odpowiedzieć coś kibicom, i za chwilę, jakby nigdy nic, wrócić do gry.
- W większości hal, przez tych kilkanaście lat, jest jakaś historia ze mną związana. Trudno, abym nie podpadł publiczności, w którejś z hal. Kiedy zaczynałem grać w kosza, starsi zawodnicy mówili, że jeśli cię zaczepiają, to znaczy, że w pewien sposób cię szanują. Obrażanie, czy docinki nie dotyczą wszystkich zawodników. To element szacunku i tego się trzymajmy.
Wydaje się, że często sam Twój uśmiech i spojrzenie, i takie podejście na luzie, bez "spiny", łagodzi sprawę.
- Tyle słyszałem epitetów na swój temat, że trudno coś mądrego wymyślić. Traktuję to żartobliwie. Pewnie jak skończę grać, to i te docinki się skończą. Można czerpać z tego zabawę, traktować to pozytywnie, jako coś, co może motywować do jeszcze lepszej gry.
Co tak doświadczony gość jak Ty, myślał po tym, jak trafiliście w pierwszej rundzie na Stal? Była myśl, że koniec sezonu jest blisko?
- Absolutnie nie. Wiedzieliśmy oczywiście, że trafiliśmy na zespół mistrza Polski i w tamtym momencie najmocniejszą drużynę w Polsce. Nie mieliśmy zbyt wiele do stracenia, bo i tak wszyscy nas skreślili. A my mecz po meczu staraliśmy się realizować naszą strategię, nasz plan i okazało się, że na boisku nie odbiegamy od Stali, mecze są wyrównane i mamy szansę wygrywać tę serię. To powodowało, że nasza pewność siebie rosła z każdą minutą na boisku, z każdym kolejnym meczem. To był początek naszej pięknej serii.
Niespodzianki są częścią sportu, ale to 3:0 ze Stalą to chyba jedna z największych niespodzianek ostatnich lat, szczególnie na etapie play-off.
- Myślę, że tak. W play-offach wygrywają najlepsze drużyny. To nie jest Puchar Polski, gdzie w jednym meczu może wszystko się zdarzyć, bo na przykład faworyt będzie miał problem ze skutecznością. Wygraliśmy trzy mecze z rzędu i pokazaliśmy niesamowity charakter. To jak możemy grać razem ze sobą, walczyć jeden za drugiego. Zasłużyliśmy na ten awans.
W dniu meczu finałowego zostałeś ojcem. Piękna chwila, ale nie dane Ci było spędzić jej w szpitalu. To chyba największe wyrzeczenie, podobnie jak święta i wiele innych okazji, w których z powodu wykonywanego zawodu, nie możesz w pełni uczestniczyć.
- Trzeba sobie powiedzieć prawdę, że sport bardzo dużo daje, ale też bardzo dużo zabiera. Tego czasu dla rodziny mamy bardzo mało. Obiecałem sobie, że będę przy narodzinach i przetnę wreszcie pępowinę, a wyszło tak, że byłem w tym czasie we Wrocławiu i tak naprawdę przecinanie pępowiny miałem w wersji on-line, przez FaceTime. Był wewnętrzny zawód z tego powodu, ale najważniejsze, że się wszystko udało i mały jest zdrowy.
A narodziny syna miały jakiś wpływ na Twoją postawę w piątym meczu? Można się od tego odciąć na parkiecie? Bo na pewno jest entuzjazm związany z bardzo ważnym wydarzeniem, ale z drugiej strony - jakby nie patrzeć - zmęczenie.
- To był chyba jeden z moich lepszych meczów w finale. Zacząłem analizować moje mecze numer 2, 3 i 4 i może wtedy w głowie mi siedziało zbyt wiele rzeczy. Bardzo dużo się działo, bo w głowie było, że zaraz mogą być narodziny syna, a jednocześnie gramy najważniejsze mecze sezonu. Wydaje mi się, że przed piątym meczem odetchnąłem z ulgą, że wszystko jest OK, wszystko udało się jak należy i może dzięki temu miałem dużo więcej energii niż w poprzednich meczach.
Duże znaczenie dla końcowego wyniku ma to, jak funkcjonuje szatnia? To, czy jesteście drużyną także poza parkietem?
- Bardzo duże. W momentach stresowych, w końcówkach spotkań, to odgrywa ważną rolę. Wychodzi wtedy, jak zawodnicy ze sobą funkcjonują i co mogą sobie powiedzieć, aby nikt się na siebie nie obraził. Uważam, że przez ten rok stworzyliśmy drużynę, która się fajnie uzupełniała i każdy sobie pomagał. To na pewno pomogło awansować nam do finału.
Robert Johnson jest zupełnie innym rozgrywającym niż Ty. Gra dużo indywidualnie. Doceniasz takie umiejętności, czy masz też chwile, kiedy po kolejnym indywidualnym zagraniu myślisz sobie: "Kolego, jestem tutaj, może podzielisz się z nami piłką"?
- Zawsze trzeba wyciągać to co najlepsze z każdego zawodnika. Każdy z nas ma swoje dobre, i złe momenty. Jeżeli zawodnik ma momenty dobre, to trzeba dawać mu jak najczęściej piłkę, aby zespół z tego korzystał. Każdy z nas, nie tylko Robert, ma słabsze momenty, ale najczęściej wtedy trener zmienia danego zawodnika, bo to przecież nie piłka nożna, w której jak ktoś usiądzie na ławce, to już nie może wejść na boisko. A zespół widząc, że danemu zawodnikowi chwilowo idzie nieco gorzej, może posłać piłkę w innym kierunku.
To, co mało kto dostrzega - Robert, czy Ali to zawodnicy, którzy nawet kiedy w ataku nie szło idealnie, wiele dawali drużynie w obronie.
- Myślę, że większość osób zauważało to, ile oni dawali w obronie. Naprawdę graliśmy dobrą obronę i to oni byli naszymi głównymi obrońcami. Bez naszej obrony, nie byłoby tych sukcesów. Nasz charakter najlepiej widać było właśnie w obronie. W ataku częściej decyduje talent i rozumienie gry.
Jeśli chodzi o okazywanie emocji, o którym mówiliśmy... W Bolonii w końcówce meczu z Reggio Emilią, nie mogłeś powstrzymać złości po tym, jak Ray nie zebrał piłki na naszej tablicy, dodajmy nieatakowany przez nikogo. To pokazuje, jak bardzo zależy Tobie, aby wygrywać w każdym kolejnym spotkaniu.
- Oczywiście - przed każdym meczem byłem mniej lub bardziej, ale zawsze zestresowany. Kiedy przestaniesz się denerwować, to przestaje ci zależeć. Jeśli dochodzi się do takiego momentu, to lepiej skończyć karierę. W meczu wyjazdowym z Reggio Emilią byliśmy bardzo blisko, aby zajść daleko w europejskich pucharach. Szkoda, że nie udało się wygrać tamtego meczu, bo mieliśmy na to kilka szans. Trzeba jednak przyznać, że rywal był z bardzo wysokiej półki, więc trzeba docenić to jak daleko zaszliśmy.
Jak ocenisz poziom rozgrywek FIBA Europe Cup? W ostatnich latach grałeś w na pewno mocniejszej lidze VTB.
- Na pewno poziom jest różny, bo były tu drużyny, które nieco odstawały, ale były też mocne drużyny, jak choćby Parma Perm, która prawie w każdym roku kwalifikowała się do play-off w VTB. Reggio Emilia to jedna z ośmiu najlepszych drużyn w lidze włoskiej. Poziom FIBA Europe Cup nie jest taki słaby, jak niektórzy mówią. Na pewno rozgrywki są jednak słabsze niż Liga Mistrzów, w której mamy zagrać w przyszłym roku.
Jak ocenisz Wasze szanse w Lidze Mistrzów w kolejnym sezonie, bo właściwie przesądzone jest już, że rozgrywki będą rozgrywane podobnym systemem do FIBA Europe Cup, tj. w formie 4-drużynowej fazy grupowej.
- Na razie jest za wcześnie, by o tym dywagować, bo nie wiemy jaką trafimy grupę. Nie wiemy jeszcze jaką sami będziemy mieli drużynę.
A na podstawie takich danych jak wyniki Stali, która w po bardzo dobrych występach w FIBA Europe Cup, gdzie dotarli do finału, w tym sezonie byli przez długi czas czołowym zespołem w Energa Basket Lidze, zaś w BCL-u wygrali tylko jedno spotkanie fazy grupowej.
- To na pewno będzie dużo wyższy poziom niż w tym sezonie w FIBA Europe Cup, dużo mniejszy margines błędu. Szanse na awans do kolejnej fazy rozgrywek na pewno nie będą wielkie. Musimy stworzyć dużo lepszą drużynę od tej, którą mieliśmy w tym roku.
Mówi się, że obcokrajowcy bardziej mobilizują się na mecze europejskich pucharów, czy play-off. Też tak masz, że czujesz dodatkową motywację przy okazji tych spotkań?
- Myślę, że wszyscy tak mają, że jeśli przychodzi im rywalizować z drużyną lepszą od siebie, czy po prostu z renomowanym zespołem, to siłą rzeczy bardziej się mobilizuje. To normalna rzecz, nie doszukiwałbym się w tym sensacji. Na pewno trzeba nauczyć się grać co trzy dni. To nie jest łatwa sprawa, bo odbiera dużo energii.
Grałeś w przeszłości we Włoszech, w dodatku na południu. Pozostało w Tobie trochę tego luzu, jakim charakteryzują się ludzie z tamtego rejonu?
- Nie, nic z tych rzeczy. Wychowałem się w Polsce, więc jestem typowym Polakiem. Tym luzem pewnie można przesiąknąć spędzając tam wiele lat. Czuję się w pełni Polakiem (śmiech).
Jakieś przyzwyczajenia stamtąd zostały? Kawka, sjesta?
- Sjesta oczywiście, ale to bardzo popularne wśród sportowców. Kiedy mamy dwa treningi dziennie, to po południu trzeba trochę odpocząć, a wtedy najlepiej zdrzemnąć się przed godzinkę.
Wszyscy wyliczają Tobie wiek, ale kolejny sezon pokazujesz, że cały czas możesz wiele dać na parkiecie, zgarniasz kolejne medale. W kolejnym sezonie na pewno zobaczymy Cię na boisku? I jak widzisz to dalej - zdecydujesz za rok, czy chcesz jeszcze kontynuować karierę zawodniczą?
- Chciałbym jeszcze rok zagrać. Chciałbym przejść przez okres przygotowawczy, zobaczyć jak się będę czuł, i w listopadzie-grudniu podjąć decyzję, co dalej. Tak, aby z czystą głową dokończyć sezon.
Czy Eurobasket nie przeszkodzi Tobie w indywidualnych, jak i drużynowych przygotowaniach do sezonu 2022/23? Rozmawiałeś na ten temat z trenerem Kamińskim, czy może sam zastanawiałeś się jak to będzie wyglądało, bo rozgrywki te nałożą się na okres przygotowawczy drużyn ligowych?
- Mam 38 lat, a przed chwilą chwaliłeś mnie, że nadal jestem w dobrej formie. Tej formy nie da się wyćwiczyć tylko i wyłącznie na treningach zespołowych, zawsze muszę robić coś ekstra indywidualnie, dużo więcej pracować nad sobą niż zawodnicy młodsi. Chyba mi ufasz, że jeśli mówię, że będę gotowy, to faktycznie będę?
Czy podczas przygotowań kadry, jesteś w stanie znaleźć czas by samemu również trenować, czy też musisz się skupić na roli dyrektora sportowego?
- Można indywidualnie trenować i zawsze jest na to czas w ciągu dnia. Właściwie każdego dnia mogę pracować nad sobą przez parę godzin.
W tym roku czasu na odpoczynek po sezonie masz wyjątkowo niewiele. Nie dość, że teraz zmienianie pieluch, to jeszcze mecze reprezentacji Polski, której jesteś dyrektorem.
- To jest coś fajnego, że nie ma zbyt dużo czasu na siedzenie na kanapie, a zamiast tego można intensywnie pracować. Cieszę się z tego powodu, a nie narzekam.
Trener Milicić nie mówił, choćby w żartach, że w pewien sposób pozbawiłeś go pracy w Ostrowie Wielkopolskim?
- Nie mieszamy spraw reprezentacyjnych z klubowymi, więc między nami nie ma żadnej złej krwi. Teraz najważniejsze, aby nasza reprezentacja grała lepiej. Patrzymy w tym kierunku.
Widzisz siebie w roli trenera w niedalekiej przyszłości? Czy najpierw chciałbyś na przykład zacząć jako asystent? Widzisz zapewne, ile czasu spędzają oni przy komputerach na szczegółowe analizy gry Waszej i rywali.
- Na pewno to nie jest droga, którą zamykam przed sobą. Cały czas analizuję, co mógłbym robić, abym czuł się komfortowo. Drogi trenerskiej nie zamykam, a pracy asystenta też się nie boję. Wiem na czym to polega. Każdego dnia oglądam po kilka godzin meczów, więc wiedzę jako tako mam. Pracy przy komputerze się nie boję.
Wielu graczy mówi, że jesteś osobą, która jak coś im doradzi, to zapamiętują to na długo. Dajesz cenne wskazówki. Bywało i tak, że w trakcie timeoutów, kiedy zabrałeś głos, wszyscy słuchali Cię uważnie.
- Zazwyczaj nie jestem osobą, która mówi zbyt wiele. Rzeczywiście, kiedy czuję, że trzeba zabrać głos, to się tego nie wstydzę. Mój wiek predysponuje mnie do tego, że mogę więcej powiedzieć, a młodsi mogą posłuchać. Taka jest rola weteranów, aby podpowiadać innym. Darek Wyka też często pomagał drużynie, aby ta znalazła odpowiedni rytm.
Znalezienie się po drugiej stronie "barykady" wydaje Ci się trudne? To co pewnie wcześniej wkurzało Cię w trenerach, teraz to Ty będziesz musiał być tym, który np. podejmuje niepopularne wśród graczy decyzje.
- Na szczęście mam okazję patrzeć na to, jak to wygląda w reprezentacji Polski, gdzie też jestem po drugiej stronie lustra. Cieszę się, że mogę nabierać doświadczenia pod tym względem, analizować jak wszystko wygląda. Zdaję sobie sprawę, że decyzje, które trener musi podejmować, nie są łatwe.
W zeszłym sezonie Legia była 0.7 sekundy od brązowego medalu. Teraz wywalczyła srebro. Jaki może być cel zespołu na sezon 2022/23? Po sezonie, kiedy mieliście wiele spotkań ze sponsorami, z władzami miasta, widać, że wszyscy cieszą się z Waszego sukcesu, ale również czekają na złoty medal.
- Złoty medal nie jest łatwo zdobyć. Kolejnym krokiem dla Legii powinno być zadomowienie się w czołówce. Celem powinno być to, aby w każdym roku zespół znajdował się w strefie medalowej. Będą lata, kiedy będzie dużo łatwiej zdobyć mistrzostwo - będzie więcej szczęścia, mniej kontuzji. A będą też sezony, kiedy to zwyczajnie nie będzie możliwe. Celem zawsze powinno być mistrzostwo, ale nadrzędną sprawą dla koszykarskiej Legii powinno być regularne miejsce w ścisłej czołówce.
Przechodząc do Legii z Zielonej Góry, spodziewałeś się, że Twój nowy klub może skończyć rozgrywki wyżej niż Zastal? Bo jeszcze w połowie sezonu się na to nie zanosiło.
- To na pewno duża niespodzianka, że Zastal odpadł tak szybko. Starałem się im kibicować. Oczywiście bardzo cieszyłem się, że Legia zaszła tak wysoko, bo na początku sezonu można powiedzieć, że odczuwałem presję spowodowaną tym, że oczekiwania względem mnie chyba były trochę za duże. Mam już swoje lata i czasami głowa dużo więcej chce, niż ciało może. Wiedziałem, że to nie będzie łatwe. Super, że stworzyliśmy taką dobrą drużynę i udało nam się sięgnąć po srebro.
Rozmawiał Marcin Bodziachowski
Tabela EBL | ||||||
---|---|---|---|---|---|---|
Drużyna | Mecze | Punkty | ||||
1. | Trefl Sopot | 0 | 0 | |||
2. | Legia Warszawa | 0 | 0 | |||
3. | Anwil Włocławek | 0 | 0 | |||
4. | King Szczecin | 0 | 0 | |||
5. | Arged BM Stal Ostrów Wlkp. | 0 | 0 | |||
6. | Polski Cukier Start Lublin | 0 | 0 | |||
pełna tabela |