Autor: Marcin Bodziachowski fot. Marcin Bodziachowski
2021-04-30 10:00:18
"Ten sezon był naprawdę udany. Jestem pełen podziwu dla zawodników, oni wykonali świetną pracę. Trzeba to właśnie podkreślać - dzięki temu, że tak świetnie graliśmy, skończyliśmy sezon w najlepszej czwórce. Wolę tak na to patrzeć, a nie, że jeden rzut na sekundę przed końcem dogrywki, ma nam zaprzepaścić cały udany sezon. (...) Chcemy zagrać podobny, równie udany sezon, a nie wciąż rozpamiętywać to co było" - mówi trener Legii, Wojciech Kamiński w obszernym wywiadzie, w którym podsumowuje miniony sezon 2020/21.
Ostatnia akcja regulaminowego czasu, trzeciego meczu ze Śląskiem, tak właśnie miała wyglądać, jak została rozegrana? Wydawało się, że mając prawie 13 sekund na jej rozegranie, lepszym rozwiązaniem byłoby wejście pod kosz i tam szukanie punktów lub wymuszenie faulu.
Wojciech Kamiński: Nie ma co za dużo mówić na ten temat. To jest decyzja zawodnika. Po tym rzucie Medforda za 3, była jeszcze zbiórka w ataku i Walerij dobijał spod samego kosza. Piłka po prostu się nie wtoczyła. Oczywiście każdy by sobie życzył, żeby to była decyzja o minięciu jeden na jeden, poszukaniu faulu, ale ja też wiem z doświadczenia, że sędziowie nie zawsze w takich sytuacjach gwiżdżą przewinienia. Może tak... pozwalają obrońcom na dużo więcej niż normalnie. Trzeba pamiętać, że to był trzeci mecz w krótkim odstępie czasu i szczególnie w dogrywce było widać to nasze zmęczenie. Jeden dzień przerwy mniej od zawodników Śląska, myślę że miał wpływ. My w tej serii graliśmy trzy mecze w cztery dni, później po dwóch dniach przerwy, znów trzy mecze w cztery dni. To zmęczenie i krótsza ławka dała się nam we znaki w ostatnim meczu, bo decyzyjność w tym spotkaniu mogła być trochę lepsza.
Tę akcję rozgrywaliście po czasie. Na pewno rozrysowaliście na tablicy konkretny wariant - pytanie, czy tak właśnie zagrał Medford, czy rzut za trzy był już jego decyzją?
- Medford miał grać jeden na jeden. Potem rozpatrywaliśmy jeszcze dwie opcje, ale wszyscy zawodnicy zgodzili się, aby tak to rozegrać, czy jeden na jeden. Pozostała kwestia wykonania. Tym razem "Les" nie trafił i była dogrywka.
Nie wiem, czy robiliście analizę video ostatnich akcji tego trzeciego meczu, bo wiadomo, że kolejnego spotkania w tym sezonie już nie zagracie. W dogrywce, przy stanie 85:81 i mając posiadanie piłki na niespełna minutę przed końcem, ponownie mieliście wszystkie karty w ręku. Z czego wynikały przede wszystkim błędy w ataku, bo cztery ostatnie nasze ataki kończyły się albo stratami, albo nie do końca przygotowanymi rzutami.
- Po meczu oglądaliśmy tylko ostatni rzut. Wiadomo, że analizę robi się i dla siebie, ale przede wszystkim dla drużyny, aby wyciągnęła wnioski na później. Czy zawodnicy, którzy brali udział w tych akcjach będą u nas w kolejnym sezonie? Nie wiadomo. Nie lubię też mówienia, że przegraliśmy mecz przez jedną akcję, czy złą decyzję. Przegraliśmy mecz dlatego, że nie potrafiliśmy zachować zimnej krwi w drugiej kwarcie. Po pierwszej prowadziliśmy 15-ma punktami i zabrakło dobrej obrony i egzekucji. Gdybyśmy to przetrzymali dłużej, sądzę że ten mecz inaczej by się ułożył. Chyba za szybko chcieliśmy ten mecz wygrać. Kiedy analizuję mecz, patrzę właśnie na takie rzeczy. Po raz kolejny dobrze zaczęliśmy, byliśmy przygotowani, wiedzieliśmy co z rywalami zrobić, jak ich atakować, a w pewnym momencie zabrakło nam dyscypliny. Niektórzy poszli na żywioł, zamiast egzekwować to, co sobie założyliśmy. Później to już była walka kosz na kosz, na zmęczeniu. Jeden zawodnik raz trafił, raz nie trafił. Wszyscy widzieli jak to wyglądało. Nie było to może porywające widowisko, nie stał ten mecz na jakimś bardzo wysokim poziomie, ale na pewno nie można odmówić tego, że obydwie drużyny bardzo chciały.
W ostatniej akcji Śląska, Stewart trafił trochę szalony rzut. Kuba Karolak poszedł mocno w górę, ale nie sięgnął piłki. Do obrony w tej akcji można mieć jakieś zastrzeżenia? Chyba spodziewaliśmy się bardziej kończenia akcji przez Gibsona, stąd jego podwojenie?
- Kuba odszedł na chwilę od Stewarta, aby pomóc w obronie Gibsona. Nie winię nikogo za tę akcję. Meczu nie przegraliśmy ostatnią akcją. Jeśli doprowadza się do tego, że jedna akcja ma decydować o wyniku, oznacza że błędy były popełnione wcześniej. Albo zagraliśmy super zawody, a przeciwnik był lepszy. Wydaje mi się, że w tej konkretnej akcji była dobra pomoc, do Gibsona trzeba było wyjść. Ale on oddał piłkę, nie wziął tego rzutu na siebie, a Stewart trafił tą szczęśliwą trójkę na sekundę przed końcem dogrywki.
Cała seria ze Śląskiem była niezwykle emocjonująca - o końcowym sukcesie jednej, bądź drugiej drużyny, decydowały detale. W trójmeczu sumując punkty był remis. Gdybyśmy trafili lepiej osobiste, gdyby Morris miał ciut lepszy dzień, gdybyśmy nie pozwolili Śląskowi na dwukrotne ponawianie akcji w końcówce, albo sędzia nie odgwizdał faulu Wyki... Niuanse. Ale wydaje się, że oprócz zmęczenia, największym problemem Legii w tej serii była krótka ławka.
- Było widać, że kiedy wchodzili zawodnicy z ławki, momentalnie spadał wynik. Tak było w każdym z trzech spotkań ze Śląskiem. W trzecim meczu trochę pozmienialiśmy - daliśmy Earla Watsona do pierwszej piątki w miejsce Darka Wyki. Ale było tak jak w pierwszym spotkaniu - po wypracowaniu sobie przewagi, szybko zaczęliśmy ją tracić. O ile w pierwszej połowie pozwoliłem sobie na jakieś większe zmiany, i bardziej rotowaliśmy, to w drugiej połowie graliśmy tymi, którzy byli w najlepszej formie. Może to był błąd? Może trzeba było bardziej rotować zawodnikami? Aczkolwiek wskaźniki +/-, i szczególnie gra, dawały mi taki sygnał, by zawęzić rotację i spróbować zagrać siódemką zawodników.
W drugim meczu ze Śląskiem nie było aż takiej walki, rzucania się na każdą piłkę jak w meczach 1 i 3. Wydaje się, że brakowało takiej pazerności. Z czego to mogło wynikać?
- Śląsk szybko wszedł dobrze w mecz. Czego nie zrobiliśmy, to nam nie wychodziło, a im z kolei wychodziło dużo więcej. Na początku czwartej kwarty, kiedy straty były już bardzo duże, trzeba było zagrać tak, aby oszczędzić nieco zawodników, mając w perspektywie trzeci mecz za kilkanaście godzin. Wpuściliśmy rezerwy, oczywiście licząc, że trochę odrobimy straty. Jak jeden trener wpuszcza rezerwy, to często i drugi trener tak robi. Kiedy one lepiej zaskoczą, można wrócić do gry. I w pewnym momencie odrobiliśmy dystans do 11 punktów, na 3-4 minuty przed końcem. Mogliśmy jeszcze się w tym meczu zbliżyć, ale wtedy akurat nie trafiliśmy rzutów z dystansu. Co do samej energii, faktycznie było jej brak w tym meczu. Może w głowach zawodników siedziało to, że po pierwszym wygranym meczu, drugi też wygramy i wrócimy do Warszawy z medalami. Jeżeli tak, to zostaliśmy skarceni. Na pewno ten drugi mecz był najsłabszy w całej serii w naszym wykonaniu.
"Benek" Didier-Urbaniak wydaje się największym wygranym tego sezonu - kiedy wydawało się, że już do końca rozgrywek będzie żelaznym rezerwowym, wchodził na parkiet w play-off i prezentował się przyzwoicie. W ataku uzdolniony niesamowicie. Z kolei w obronie dawał z siebie kilka razy więcej niż w meczach rezerw.
- Uważam, że w kontekście całego sezonu, on zrobił największy postęp. Dlatego też na koniec sezonu, tych szans dostawał więcej. Przeważnie każdą z tych szans wykorzystywał. Wracając do drugiej części pytania - inaczej gra się w rezerwach, a inaczej w ekstraklasie. Bo w rezerwach Sadowski, Urbaniak i Kuźkow muszą decydować i brać ciężar gry na siebie. W ekstraklasie oni są dodatkami, i jeśli cokolwiek dobrego zrobią, to jest to zauważane. Wtedy łatwiej jest ich zauważyć. Dla tych młodych zawodników potrzebne są mecze drugoligowe, aby mogli cały czas rozwijać się. Aby brali granie na siebie, i w przyszłości grali na coraz wyższym poziomie. To samo dotyczy na przykład Kuby Sadowskiego - jemu łatwiej będzie grać z Bibbinsem, czy Medfordem w ekstraklasie, niż z "Kołkiem", Kuźkowem, czy Szpyrką w drugiej lidze, bo umiejętności tych pierwszych graczy są większe. A oni nie są w stanie jeszcze sami brać ciężaru gry na siebie, zdobywać punktów grając tyłem do kosza. Urbaniak w kilku meczach pokazał, nawet w drugiej lidze, że potencjał w nim jest duży.
Chyba też wyciąga wnioski. W Sopocie trener wpuścił "Benka" na chwilę, wystraszył się wtedy w ataku, nie skończył akcji z góry, tak jak miał to zrobić i po chwili usiadł na ławce, dostał burę. Wydaje się, że dzięki temu wiedział, że w kolejnych meczach tego błędu popełnić nie może.
- On był wtedy najbardziej zaskoczony, że kazałem mu wejść na parkiet. Nie powinien być, ale czasami tak bywa. Zawsze powtarzam zawodnikom, że oni trenują cały czas i czekają na swoją okazję. Czasem to jest kontuzja innego zawodnika, czasem problemy z faulami w danym meczu. Oni muszą być gotowi na to, że jak dostaną szansę, to z niej skorzystają. W meczu z Treflem "Benek" był niegotowy. W drugim meczu ze Śląskiem, czy w meczu z Kingiem, był gotowy i ze swojej szansy skorzystał.
O przenosinach Morrisa do Francji dowiedział się trener w dniu pierwszego meczu ze Śląskiem. Wiemy, że zagrał wtedy jeden z najlepszych meczów. Ale czy przed spotkaniem nie było obaw, czy będzie odpowiednio skoncentrowany?
- Stwierdziłem, że nie ma sensu zawracać sobie tym głowy. Musiałem go obserwować. Wiedziałem, że Jamel chciałby zostać u nas na kolejny sezon. Problemem oczywiście może być to, że nas nie będzie na niego stać. Wiedziałem, że bardzo mu zależy na tym, aby zdobyć medal i abyśmy grali w Lidze Mistrzów lub kwalifikacjach do niej w kolejnych rozgrywkach. To także dla niego naturalny, kolejny krok w rozwoju. Wiedziałem, że będzie chciał zagrać na sto procent i to było widać. Jeden jego dobry mecz to było za mało, aby dać nam medal. W drugim i trzecim meczu nie grał tak jak w tym pierwszym.
Kibiców z pewnością interesuje, czy jest w ogóle szansa na zatrzymanie tego zawodnika na kolejny sezon? Oczywiście na razie nie wiemy, jak Jamelowi będzie szło we Francji...
- Jest nadzieja, ale trzeba pamiętać, że on za dwa miesiące gry we Francji dostanie pewnie tyle, ile u nas przez cały sezon. Morris grał u nas w mega promocji. Wszystko zależeć będzie od jego warunków finansowych, ile będzie sobie życzył na kolejny sezon. Wiem, że czuł się świetnie w Warszawie. Bardzo chciałby zostać w Warszawie i dalej rozwijać się. Ale dopiero po sezonie we Francji będziemy wiedzieli, co możemy z tym zrobić. Czy zostanie we Francji i tam będzie się rozwijał, czy razem z Legią będzie walczył o Champions League.
Lester Medford pod Pana wodzą rozwinął się niesamowicie. Pamiętamy debiut w Szczecinie, pierwsze jego mecze i to, jak prezentował się w play-off. Zrobił olbrzymi postęp, świetnie ustawiał grę.
- To zawodnik, który naprawdę potrafi grać. Przyjechał do nas w słabej kondycji i fizycznej, i psychicznej, i jego odbudowa trochę trwała. Cały czas powtarzał nam, że będzie gotowy na play-off. Cierpliwie czekaliśmy i w kilku meczach fazy play-off pokazał się naprawdę z super strony. Udowodnił, że na pewno jest wielkim wojownikiem i zawodnikiem, który nigdy nie odpuszcza, nie poddaje się. Mało kto zostawił tyle zdrowia na parkiecie co właśnie on. Na pewno był zadowolony z tego, że dostał taką szansę, po nieudanym początku w Lublinie. Miał szansę odbudować się. Zobaczymy co będzie w najbliższym sezonie.
Od początku sezonu byliście bardzo niedocenianą ekipą. Nawet po świetnym sezonie zasadniczym (21-9), skończonym w końcu na drugim miejscu, "eksperci" powtarzali, że jesteście jedną z najsłabszych drużyn z tej ósemki. Tymczasem, nawet grając wszystkie mecze na parkiecie rywala, do pokonania Stali Ostrów przynajmniej dwukrotnie, nie brakowało tak wiele. Czy takie niedocenianie Waszej siły nie bolało?
- Odbierałem takie informacje cały czas, od początku października. Ludzie się śmiali, żartowali, kiedy w końcu zaczniemy przegrywać. Nie będę ukrywał, wiedzieliśmy, że gramy ponad to, czego sami spodziewaliśmy się przed sezonem. Wiedzieliśmy też, że nie ma dla nas limitu. Od początku powtarzałem, że w każdym meczu chcemy grać o zwycięstwo i chcemy się bić, bo tylko taka postawa może nas gdziekolwiek doprowadzić. Nie będę też bajeczek opowiadał, że po pierwszej rundzie, jak spojrzałem w tabelę i na nasz bilans, to muszę przyznać, że nawet w najwspanialszych marzeniach nie śniło mi się, żeby mieć taki właśnie bilans. Zdaję sobie sprawę z tego, jaką siłę mają inne drużyny i jaką niewiadomą jest nasz zespół. Mieliśmy zawodników, którzy wcześniej grali albo na niższym poziomie, albo po kontuzjach, albo byli niechciani w innych klubach lub też grali dotychczas sporo mniej. Słyszałem dobrze te opinie, nie tylko ekspertów, ale nawet trenerów innych drużyn, którzy mówili, że Legia będzie się biła o 10-12 miejsce. Wszyscy chyba tak sądzili poza nami samymi. Tylko prezes Jankowski mówił, że mamy dużo lepszą drużynę niż wszyscy. Sam początkowo starałem się studzić te gorące głowy i nastroje po okresie przygotowawczym. Aczkolwiek widząc nasze mecze w pierwszej rundzie, na pewno apetyty rosły.
Na pewno transfery dokonane również w trakcie sezonu były trafione. Walerij Lichodiej bardzo pomógł drużynie - był zawodnikiem nie tylko doświadczonym, ale i na tej pozycji, grającym inaczej niż Wyka, Kulka, czy Watson, co w kilku meczach udało się wykorzystać. Przychodził z kolei z Anwilu, gdzie kibice bardzo narzekali na jego dyspozycję.
- Wiedzieliśmy co chcemy zrobić. Widząc, że Justin ma problemy na rozegraniu, bo jest sam i nie ma pomocy - wtedy znaleźliśmy Neala. Odszedł Justin, to szybko w jego miejsce znaleźliśmy Medforda. Wiedzieliśmy, że pieniądze jakie mieliśmy ze sprzedaży Bibbinsa, dawały nam jakąś możliwość zatrudnienia jeszcze jednego gracza. Rozglądaliśmy się po rynku i szukaliśmy. To jest taka praca - trzeba być czujnym i dobrze obserwować. Dobrze wzmocniliśmy ten zespół. Mieliśmy 2-3 typy, o dwóch rozmawialiśmy, bo chodziło o zawodników, którzy są już w Polsce. Padło na Lichodieja, o którym wszyscy mówili, że ma kłopoty z plecami, kręgosłupem, nie skacze i nie biega. Okazało się, że jak się go inaczej ustawiło, dało najpierw trochę potrenować, później potrafił się ze swojej roli dobrze wywiązać. Szczególnie w ćwierćfinale, bo zagrał naprawdę dobrze. Zresztą nie tylko on, bo kilku graczy, jak choćby Kulka w pierwszym meczu, zagrali świetne mecze. Każdy mecz można powiedzieć miał innego bohatera. Najważniejsze dla mnie było jak gra drużyna. Takiego zawodnika jak Walerij, na pewno nam brakowało. Kiedy był Sokołowski, to trochę łatał nam dziurę na "czwórce", ale wiedzieliśmy, że tego nam zabraknie, kiedy zacznie się granie w seriach, i będziemy grali dzień po dniu.
Czwarte miejsce - z jednej strony to i tak największa niespodzianka sezonu, w dodatku najlepszy wynik Legii od 47 lat, ale mając jeszcze świeżo w pamięci jak blisko było medalu, nie jest celebrowane tak bardzo. Wydaje się, że Pan jako jeden z niewielu potrafił szybko "otrzeźwieć" po meczach ze Śląskiem, bo już na konferencji podkreślał, że to był świetny wynik, a nie rozpamiętywał to, czego się nie udało.
- Oczywiście miałem żal, że nie zdobyliśmy tego medalu i ten jeden rzut zadecydował. I wracamy z Ostrowa z tylko czwartym miejscem. Ale to jest też aż czwarte miejsce. Jakbym za bardzo skoncentrował się na tym, to ludzie zapomnieliby co faktycznie osiągnęliśmy. Myślę, że zrobiliśmy naprawdę bardzo dobrą robotę - to nie jest taka łatwa sprawa trafić do najlepszej czwórki PLK. Szczególnie przy naszym skromnym budżecie, bo to trzeba podkreślić. Dlatego jestem pełen podziwu dla zawodników, oni wykonali świetną pracę. Trzeba to właśnie podkreślać, że dzięki temu, że tak świetnie graliśmy, skończyliśmy sezon w najlepszej czwórce, a nie, że jeden rzut ma nam zaprzepaścić cały sezon. Ten sezon był naprawdę udany. Szkoda, naprawdę szkoda, bo każdy z nas bardzo chciał zdobyć ten medal, ale nie można zapominać o pozytywach tego sezonu. Pierwszą rzeczą, jaką człowiek musi się nauczyć w sporcie jest to, że zawsze mogą przydarzyć się porażki. Porażka nie jest problemem, ale to, jak sobie z nią poradzisz, jakie wyciągniesz wnioski. Trzeba potem iść dalej. Jak będzie się zbyt długo rozpamiętywać porażki, to nigdy nie pójdzie się do przodu. To jest wliczone w sport i z tym trzeba sobie dobrze radzić. Jesteśmy kilka dni po ostatnim meczu i już jesteśmy w pracy, składamy zespół na kolejny sezon, rozmawiamy z zawodnikami, dzwonimy i ustalamy różne sprawy. Chcemy w kolejnym sezonie, postarać się zrobić kolejny krok. Aby zagrać podobny sezon, a nie wciąż rozpamiętywać to co było.
W kolejnym sezonie powtórzenie tego wyniku na pewno nie będzie łatwe, choćby z tego powodu, że ekipy, które dysponują niemałymi budżetami, jak Polski Cukier, czy Anwil, zrobią wszystko, aby wrócić do ligowej czołówki. O miejsce w czwórce może być o tyle trudniej, że pretendentów będzie jeszcze więcej.
- Na pewno nie będzie łatwiej. Słyszymy też, że King ma składać bardzo dobrą ekipę, bo chcą w końcu zawitać do czwórki, a tam pieniędzy nie brakuje. Kilka innych klubów mocno sygnalizuje chęć powrotu do najlepszej czwórki, czy walki o play-off. My robimy swoje. Na pewno część zawodników z nami zostanie, ale też część odejdzie, bo dostaną lepsze oferty. Chcemy iść do przodu, dlatego zagramy w europejskich pucharach w przyszłym sezonie, aby złapać trochę ogrania. Na pewno będzie dużo ciężej, bo połączyć puchary z ligą nie jest tak łatwo. To wpisuje się jednak w strategię rozwoju klubu. Nie patrzymy tylko na kilka miesięcy, czy sezon do przodu, ale patrzymy dużo dalej.
Gdyby to od Pana zależało - w jakich europejskich pucharach chciaby zagrać w kolejnym sezonie. Biorąc pod uwagę oczywiście wszystkie kwestie, takie jak budżet, liczebność kadry i obciążenia związane z grą?
- Na pewno grając w Champions League, trzeba mieć dużo szerszą kadrę. Dwukrotnie ze swoimi drużynami tam grałem i wiem, że trzeba mieć naprawdę szeroką kadrę. To daje 14 dodatkowych meczów, przynajmniej tak było zawsze, bo w ostatnim sezonie z powodu Covidu, tych meczów było nieco mniej. Myślę, że eliminacje do BCL to byłaby fajna sprawa. Później, gdyby udało się wejść do grupy BCL, zacząłbym się tym faktem martwić. Chciałbym zacząć właśnie od eliminacji do Ligi Mistrzów, aby łapać doświadczenie. To też mógłby być magnes dla obcokrajowców, jak również dla Polaków, którzy chcą się pokazać, aby przyszli do nas i pokazali się na tym poziomie rozgrywek.
Przed obecnym sezonem szybko zbudowaliście kadrę. Teraz zapewne też wiele kwestii personalnych macie przemyślanych. Kiedy możemy spodziewać się pierwszych ruchów, podpisów?
- Jeszcze trzeba trochę poczekać. Codziennie z kimś rozmawiamy - z zawodnikiem, czy jakimś agentem. Ale trzeba pamiętać, że na koniec kwietnia i na początku maja ceny zawodników są najwyższe. Można rozmawiać, ale nie zawsze trzeba od razu podpisywać. Trzeba być cierpliwym. Myślę, że na przełomie maja i czerwca, możemy spodziewać się pierwszych konkretów. Wiadomo, że transferów nie dokonuje się w dwa dni. Wszystkie kluby teraz szukają, każdy podbija ceny i chce wyrwać najbardziej łakome "kąski". A inni trzymają wysokie ceny, bo wiedzą, że ewentualnie po miesiącu można zejść trochę z ceny.
Sztab szkoleniowy pozostanie bez zmian?
- Z tego co rozmawiałem z moim sztabem, wszyscy dotychczasowi moi współpracownicy mają umowę na kolejny sezon i nic w tej kwestii się nie zmienia. Myślimy nawet o tym, aby wzbogacić nasz sztab, bo przy graniu również w europejskich pucharach, na pewno ktoś jeszcze do pomocy by się przydał.
Nowy sezon ma ruszyć ponownie wcześniej niż dotychczas - może znów pod koniec sierpnia. Przygotowania będą wyglądały podobnie do tych zeszłorocznych?
- Z tego co wiemy, liga ma ruszyć w pierwszy weekend września, wcześniej ma być mecz o Superpuchar. Tak jak w ostatnim sezonie, zaczniemy przygotowania 8 tygodni przed startem rozgrywek. Po ośmiu tygodniach zaczynamy sezon. Więc jeśli rozgrywki ruszą na początku września, myślimy o tym, by zacząć przygotowania 12 lipca.
Rozmawiał Marcin Bodziachowski
Tabela EBL | ||||||
---|---|---|---|---|---|---|
Drużyna | Mecze | Punkty | ||||
1. | Trefl Sopot | 0 | 0 | |||
2. | Legia Warszawa | 0 | 0 | |||
3. | Anwil Włocławek | 0 | 0 | |||
4. | King Szczecin | 0 | 0 | |||
5. | Arged BM Stal Ostrów Wlkp. | 0 | 0 | |||
6. | Polski Cukier Start Lublin | 0 | 0 | |||
pełna tabela |