Grzegorz Kukiełka dla Legiakosz.com

Autor: Marcin Bodziachowski fot. Piotr Koperski
2017-01-25 16:00:00

W Legii gra drugi sezon. Na koszykarskich parkietach co najmniej na poziomie pierwszej ligi obecny jest od roku 1998 i ma na koncie blisko 500 spotkań w PLK i I lidze. Grał w młodzieżowych kadrach Polski, a w tym sezonie chce wywalczyć awans z Legią do PLK. Grzegorz Kukiełka, bo o nim mowa, po raz pierwszy udzielił tak obszernego wywiadu, do którego lektury zachęcamy.

Powiedz szczerze, czy nie miałeś obaw przechodząc z Anwilu do Legii, czyli z czołowej drużyny polskiej ekstraklasy do I ligi, na niższy poziom rozgrywkowy. Grałeś wtedy trzeci kolejny sezon w PLK.
GRZEGORZ KUKIEŁKA: Podjąłem taką decyzję, a mówiąc szczerze już przed sezonem, jak pojawiła się propozycja z Anwilu, myślałem o tym, żeby złożyć ofertę dla Legii i przyjść tu grać. Jakas siła wyższa mnie tu ciągnęła (śmiech).... To nie jest dla mnie krok do tyłu. W Anwilu byłem zadaniowcem, a z racji wieku nie chciałem siedzieć
większej liczby minut na ławce rezerwowych. Cel Legii był jasny - awans do ekstraklasy i dlatego skłoniło mnie to do przenosin do Warszawy. Jak wiadomo, Legia to klub znany w całej Polsce.

Kiedy zacząłeś trenować koszykówkę i jak do tego doszło?
- Zaczynałem w ogóle od piłki nożnej, ale jako że byłem wysoki to byłem stoperem, grałem tuż przed bramkarzem. Kazali mi tylko wykopywać piłki w lewo i prawo, co mnie trochę zniechęciło.

To było w klubie, czy w szkolnej drużynie?
- W Lechii Zielona Góra, w młodzikach. Później trenowałem lekkoatletykę, miałem możliwość skakania wzwyż. Chodziłem też w szkole na SKS-y i koszykówka spodobała mi się najbardziej. Graliśmy wtedy na niższe kosze, byłem dynamiczny,miałem wtedy dobry wyskok i  bez problemu "pakowałem" piłke do kosza. To mi się najbardziej spodobało i zostałem przy koszykówce.

Dość wcześnie przeniosłeś się z Zielonej Góry do SMS-u w Warce. Rodzice nie oponowali przed wyprowadzką, przed tym, że syn w tak młodym wieku wylatuje z "gniazda"?
- Akurat rodzice byli w separacji, rozwodzili się i tak naprawdę tę decyzję podjąłem sam. Co skłoniło mnie do tego? Grałem w grupach młodzieżowych reprezentacji Polski i w Warce trenerzy chcieli mieć trzon reprezentacji w jednym miejscu. Dlatego też się tam przeniosłem, chociaż chwilę wcześniej miałem iść do szkoły Śląska Wrocław, gdzie poszedł Robert Skibniewski i Artur Bajer. Tam miałem już zdane egzaminy, ale wycofałem się dwa dni przed pierwszym września. Obrałem inny kierunek i
pojawiłem się w SMS-ie.

Skąd ta nagła zmiana decyzji?
- Trener Jarosław Zawadka bardzo mnie namawiał. Wtedy był naszym trenerem w reprezentacji kadetów, wydzwaniał do mnie raz za razem, aż w końcu się złamałem. Przebukowałem bilet do Warki i tam też pojechałem.

Debiut na parkietach I ligi w wieku 16 lat to na pewno nie lada wydarzenie. Nie mówiąc już o tym, że w tym samym roku (1999) grałeś już w reprezentacji Polski do lat 16 na mistrzostwach Europy.
- Dokładnie tak było. Na mistrzostwach Europy byłem trzecim strzelcem, byłem też wybijającym się juniorem i młodzikiem w Warce, dostałem więc możliwość występów w pierwszoligowej drużynie SMS-u Warka. W tym zespole występowali m.in. Michał Ignerski, Adam Lisewski, a dla mnie była to ogromna szansa i promocja w tak młodym wieku. Byłem bardzo zadowolony, że mogę grać z lepszymi od siebie, wchodziłem do koszykówki zupełnie innej niż ta juniorska, w  której nie było az tak duzo  taktyki i zagrywek.

Na mistrzostwach Europy graliście z rówieśnikami, w pierwszej lidze raczej większość meczów rozgrywaliście przeciwko sporo starszym rywalom. To bardzo dobra nauka.
- Dokładnie, zawodnicy pierwszoligowi byli przede wszystkim znacznie silniejsi od nas, ciężko było się z nimi przepychać na zasłonach, grali bardziej fizycznie, my dzięki temu ogrywaliśmy się i zbieraliśmy doświadczenie...

SMS-y często w pierwszoligowych rozgrywkach doznawały wysokich porażek. Czy nie miało to negatywnego wpływu na psychikę młodych graczy?
- Trener zawsze powtarzał nam, że jedziemy po naukę i gramy po to by zdobywać doświadczenie, uczyć się przy okazji każdego meczu, by to zaprocentowało w przyszłości. Na pewno te porażki bolały, bo nikt nie chciał przegrywać, czasami różnicą 30-40 punktów. Zdarzało się, że kibice śpiewali na meczach z nami "Domowe przedszkole", kiedy przegrywaliśmy różnicą 30 punktów, co na pewno nie było motywujące. Ale trener za każdym razem tłumaczył nam, abyśmy ciężko pracowali i zaczęliśmy zdawać sobie sprawę, że to w końcu musi zaprocentować.

Najlepiej to widać z dzisiejszej perspektywy. Nie wiem, czy już wtedy mieliście taką świadomość.
- Wtedy to był sam początek koszykarskiej kariery, dzisiaj - mając już 34 lata - można powiedzieć, że to już końcówka. Minęło jak jeden dzień. To wspaniała przygoda i naprawdę cieszę się, że miałem możliwość uczestniczyć w niej, zarówno w Warce, jak i teraz w warszawskiej Legii, czy we wcześniejszych klubach.



Po dwóch latach spędzonych w SMS-ie, wróciłeś do rodzinnej Zielonej Góry. Czym była spowodowana ta zmiana?
- W SMS-ie szkoła zaczynała być płatna, a mnie dopadli agenci i kusili kontraktami.... Dałem się skusić, żeby gdzieś podpisać profesjonalny kontrakt. Z perspektywy czasu nie uznaję tego za błąd, ale mogłem "przesiedzieć" dłużej w Szkole Mistrzostwa Sportowego. Wtedy jednak może nie było by mnie teraz w Legii? (śmiech). Okazało się też, że mogę wrócić tylko do macierzystego klubu, czyli jeżeli odchodzę z Warki, muszę przynajmniej na sezon stawić się w Zielonej Górze. Taki przepis wtedy obowiązywał. Początkowo o tym nie wiedziałem, ale to sprawiło, że wróciłem do Zastalu.

W Zielonej Górze kontynuowałeś naukę, czy nastąpiła przerwa w edukacji?
- Koszykarską naukę kontynuowałem, ale w szkole za bardzo mi nie szło. Nie da się ukryć, że w Warce poziom nauczania nie był zbyt wysoki. Dlatego stwierdziłem, że oddam się w całości koszykówce.

Można powiedzieć, że w tamtym momencie postawiłeś, świadomie czy nie, na sport.
- Tak, postawiłem na koszykówkę. Po roku gry w Zastalu, dostrzegł mnie trener Huciński z Polpharmy Starogard Gdański i podpisałem trzyletni kontrakt w Starogardzie. Drużyna miała grać o awans, miała bardzo dobrych zawodników.

Grałeś w reprezentacji Polski do lat 16, w tym na wspomnianych mistrzostwach Europy w 1999 roku, później w kadrach do lat 18 i 20. Jak wspominasz występy w kolejnych rocznikach reprezentacji i czego zabrakło Wam by awansować do finałów ME?
- Sukcesem był awans do Mistrzostw Europy w 1999 roku. Później z kolejnymi reprezentacjami w eliminacjach graliśmy w półfinałach z Francją, z takimi zawodnikami jak Tony Parker, czy Turiaf, Boris Diaw. Zabrakło nam szczęścia i tego, że nie mógł z nami pojechać Szymon Szewczyk, który walczył w Szczecinie. Później przyszły Mistrzostwa Europy do lat 20, w których poszło nam trochę słabiej. Chyba jednak odstawaliśmy poziomem od lepszych reprezentacji, jak Hiszpanii, Włoch, czy Turcji - to były naprawdę mocne wówczas reprezentacje. Później byłem jeszcze w reprezentacji "B", ale nigdy nie udało mi się zagrać w pierwszej reprezentacji Polski. Można powiedzieć, że tylko tego mi zabrakło, bo wszystkie wcześniejsze "szczeble" przeszedłem. Trudno.

Nie miałeś sygnałów, że w którymś momencie jesteś bardzo blisko pierwszej reprezentacji Polski?
- Kiedy podpisałem kontrakt w Starogardzie Gdańskim, na moją pozycję pojechał Bartek Sarzało i także później on kontynuował grę w reprezentacji. Mnie nie było to dane, chociaż trenowaliśmy i graliśmy razem. To jednak on dostał powołanie, a ja zostałem. Tak widocznie musiało być.

W porównaniu z latami 90-tymi, koszykówka w Polsce traci popularność, choćby na rzecz siatkówki i piłki ręcznej, czyli dyscyplin, w których Polska w ostatnich latach odnosi sukcesy. Myślisz, że "boom" na kosza może wrócić tylko w przypadku sukcesu koszykarskiej reprezentacji Polski lub któregoś z klubów w europejskich pucharach?
- Daną ligę buduje reprezentacja. Jeżeli reprezentacja kraju ma wyniki, jak to jest w przypadku siatkówki i piłki ręcznej, czy ostatnio piłki nożnej, to robi się o wiele większe zainteresowanie danym sportem w kraju. Koszykówka jest obecnie z tyłu, bo nasza kadra nie osiąga sukcesów. To jednak bardziej skomplikowany temat, trzeba by było spojrzeć również na szkolenie na poszczególnych szczeblach, liga jest mniej rozpoznawalna w Europie. Szkoda, bo koszykówka jest naprawdę fajnym i widowiskowym sportem.

Grałeś kilka lat w Starogardzie Gdańskim. Znam opinie różnych osób, które się tam urodziły, wychowały lub były tylko przejazdem. Czy zauważyłeś w tym mieście kult Kazimierza Deyny, urodzonego w tym właśnie mieście?
- W Starogardzie co prawda nie ma piłki nożnej na zbyt wysokim poziomie, ale jest pomnik Kazika Deyny, stadion nazwany Jego imieniem, jest bardzo rozpoznawalny, miasto promuje się przez Deynę, a Deyna promuje Starogard. Pamiętam wiele sloganów na murach związanych z Kazikiem, to bardzo pozytywna postać i fajnie, że tak wspaniały zawodnik pochodził z tak małego miasta, które po latach oddaje mu cześć.

W trzecim sezonie w Polpharmie wywalczyłeś awans do ekstraklasy. W drużynie z Tobą występowali wówczas byli legioniści - Exner, Rybczyński, czy Cielebąk. Mieliście wtedy naprawdę mocną pakę.
- To prawda, ale mocna paka była już w pierwszym sezonie, kiedy pojawiłem się w Starogardzie. Nastawialiśmy się, że już wtedy awansujemy do ekstraklasy. Była duża presja, ale nie udało się wywalczyć awansu. Wtedy balonik pękł, trener Huciński odszedł, można powiedzieć, że kolejny sezon "przeczekaliśmy" i zaatakowaliśmy ekstraklasę w kolejnym. Mieliśmy bardzo mocny kadrowo zespół. Szliśmy przez całe rozgrywki mocno i zakończyliśmy sezon sukcesem.

Zagrałeś również w kolejnym sezonie w Polpharmie już w ekstraklasie, czyli przedłużyłeś wspomniany 3-letni kontrakt.
- Tak właśnie było, grało mi się tam bardzo dobrze. Mogę się na przykład pochwalić, że dostałem nagrodę "debiutanta roku", nie wiem, czy masz to w swoich notatkach (śmiech). Jako, że było to mój pierwszy sezon w PLK, dostałem takie wyróżnienie. Po sezonie jednak nie doszło do kolejnego przedłużenia kontraktu. Trener Dariusz Szczubiał, nie wiem w sumie dlaczego, nie widział mnie w dalszej rotacji. Wtedy też odszedłem do Astorii Bydgoszcz.

Wróćmy jeszcze do sezonu 2003/04, czyli tego w Polpharmie, w którym wywalczyliście awans. Wtedy też po raz pierwszy w karierze zagrałeś dwa mecze przeciwko Legii, jeden z nich w hali w której rozmawiamy, przy Obrońców Tobruku. Pamiętasz w ogóle te spotkania, bo w obu wysoko zwyciężyliście, a sam zdobywałeś po kilkanaście punktów. W tej hali było wtedy 1400 kibiców, znacznie więcej niż obecnie wynosi maksymalna pojemność.
- Pamiętam! Szczególnie tę atmosferę i kibiców, którzy dopingowali tak, że ciarki przechodziły po ciele. Mam w pamięci wycinek frontu hali, od strony wejścia głównego - w sumie nie wiem, dlaczego akurat to zapadło mi w pamięci. Fakt, że pamiętam kibiców Legii, jest chyba mniej niespodziewany - takiej atmosfery, kibiców machających szalikami, nie sposób zapomnieć.

Trener Szczubiał nie widział Cię dalej w składzie i trafiłeś do Bydgoszczy. To był dobry kierunek?
- Miałem wtedy agenta, przyszła oferta z Bydgoszczy i się na nią zdecydowałem. Miałem być zmiennikiem Litwina, Cepulisa, miałem mieć minuty na parkiecie, ale wtedy wrócił Michał Chyliński z Malagi i moje minuty jeszcze się zmniejszyły... Walczyłem co prawda o 10-15 minut na boisku, ale to było dla mnie za mało.

Pamiętasz z tamtego okresu, 18-letniego wówczas Mateusza Bierwagena, który wchodził powoli do ekstraklasowej Astorii, dostając w tym zespole swoje pierwsze minuty na tym szczeblu rozgrywkowym?
- Oczywiście, pamiętam jakby to było dzisiaj, jak rzucałem na sali, a na nią wchodził młody narybek, a wśród nich Mateusz Bierwagen, Jakub Dłuski i Laydych. Byli wtedy bardzo młodzi, stali trochę z boku i czasem pomagali nam w treningach.

Już wtedy Bierwagen miał taki charakter jak dzisiaj, czy z racji młodego wieku był jeszcze wyciszony?
- Na pewno to jeszcze inny charakter Mateusza niż w późniejszych latach, chociaż na swoich rówieśników regularnie krzyczał, kiedy ci nie podawali mu piłki. Trenując ze starszymi nie mógł jeszcze pozwolić sobie na zbyt wiele, ale i wtedy i dzisiaj to bardzo pozytywna postać. Bardzo go lubię i szanuję.

Po sezonie w Astorii przeniosłeś się do ligi węgierskiej. Jak do tego doszło, że wybrałeś taki nietypowy, można rzec egzotyczny koszykarsko kierunek?
- Miałem wtedy możliwość gry w drugiej lidze hiszpańskiej lub na Węgrzech. Wybrałem tę drugą możliwość. Po dwóch sezonach w ekstraklasie, kiedy zobaczyłem, że w Polsce więcej czasu na parkiecie dostają obcokrajowcy, a Polakom trudno o minuty, stwierdziłem, że może najwyższy czas, żebym to ja był obcokrajowcem w innej lidze. Mirek Łopatka i Tomek Celej siedzieli wtedy na Węgrzech i podpowiedzieli mi, że liga węgierska wcale nie jest taka słaba, dlatego też przeniosłem się na Węgry i to był
dobry wybór. Miałem wtedy wiele minut, rzucałem dużo punktów. Miałem możliwość pozostania w lidze węgierskiej na kolejny sezon, ale wtedy właśnie pojawiła się propozycja z Zielonej Góry, gdzie chciano ściągnąć swoich wychowanków i na nich budować skład na awans do ekstraklasy. Do klubu przyszli Paweł Szcześniak, Robert Morkowski, Jarek Kalinowski. Uznałem, że dlaczego po paru latach tułaczki, nie wrócić do domu, i nie zrobić czegoś dla swojego rodzinnego miasta.

Jak odnalazłeś się na Węgrzech? Język węgierski należy do najtrudniejszych w Europie.
- Bardzo trudny język i niewiele z niego rozumiałem. Tamten czas spędzałem głównie pomiędzy halą a mieszkaniem. Język węgierski jest bardzo specyficzny, chociaż parę słówek utkwiło mi w pamięci do dzisiaj. Grałem wtedy mecze, a po nich nie surfowałem po stronach internetowych, aby poczytać o moim występie, bo nie rozumiałem nic z tego. Niewiele również dało się zrozumieć z tego co krzyczeli kibice na trybunach. Na meczach trenerzy porozumiewali się z nami po angielsku. Człowiek był wtedy bardziej wyłączony ze świata zewnętrznego, można było się skupić tylko i wyłącznie na grze.

Mieszkałeś w niewielkiej miejscowości. Udało się coś zwiedzić na Węgrzech?
- Faktycznie, Dombóvár to mała mieścina, w której zbyt wiele nie było, ale do Budapesztu mieliśmy około 200 kilometrów i dzięki temu, że miałem samochód klubowy, trochę zwiedziłem stolicę Węgier. Poznałem historię Budapesztu, o tym, że był Buda i Pest, miasto kiedyś było podzielone. Byłem nad Balatonem. W wolnych chwilach, czy w weekendy, kiedy nie było co robić, oczywiście zwiedzałem. Ile w końcu można siedzieć w domu i patrzeć w sufit, bo przecież w telewizji nic nie rozumiałem w lokalnym
języku.

Patrząc na przebieg Twojej kariery można zauważyć, że kilka razy wyjeżdżałeś już z rodzinnego miasta, ale regularnie tam wracałeś. Właśnie po węgierskiej przygodzie wróciłeś do Zielonej Góry, a później po roku gry najpierw w Jarosławiu, później w Przemyślu, znowu zawitałeś w rodzinne strony. Nigdy jednak w Zielonej Górze nie zagrzałeś zbyt długo miejsca i ruszałeś dalej.
- Po powrocie z Węgier do Zielonej Góry, w mojej rodzinnej miejscowości był niedosyt. Mieliśmy awansować do ekstraklasy, mieliśmy nawet w I lidze bilans 21 zwycięstw, 0 porażek - tak zaczęliśmy sezon, który mieliśmy zakończyć upragnionym awansem. Nie udało się, bo ostatecznie przegraliśmy rywalizację ze Stalą Stalowa Wola. Do ekstraklasy awansował Znicz Jarosław, a jako że rozegrałem wtedy bardzo dobre mecze z tym zespołem, to złożyli mi propozycję gry w tym klubie. Tak też zrobiłem.
Po jednym sezonie w Jarosławiu, wrócił niedosyt, że nie udało się zrobić awansu z Zastalem, który przetrwał kolejny sezon na szczeblu pierwszej ligi i pojawiła się propozycja, żeby podjąć próbę awansu raz jeszcze.

Tym razem skutecznie.
- To prawda. Naszym trenerem był Herkt. W tamtym roku została oddana do użytku hala CRS i już po awansie tam zaczęliśmy grać swoje mecze. Później jak wiadomo przyszły wielkie pieniądze do Zielonej Góry...

I nastąpiła Twoja kolejna wyprowadzka. Tym razem do Inowrocławia, a później Przemyśla.
- Przenosiny do Sportino nie były do końca przemyślane. Chociaż nie żałuję, to mogłem przeczekać i znaleźć coś innego. Wydaje mi się, że w tamtym momencie należało podjąć inną decyzję. Stać mnie było na grę o wyższe cele niż w Inowrocławiu, oczywiście nic nie ujmując klubowi z Inowrocławia, jak i samemu miastu.

Z Inowrocławia trafiłeś do Polonii Przemyśl i kolejny sezon spędziłeś na zapleczu ekstraklasy.
- Nie ukrywam, że klub z Przemyśla zaproponował mi wówczas bardzo dobre warunki finansowe. Przemyśl to bardzo fajne miasto, dobrze mi się tam grało do czasu, kiedy doznałem kontuzji. "Zapalił" mi się Achilles i przez pół roku nie grałem w koszykówkę. To moja jedyna poważna kontuzja w życiu. W Polonii występowałem przez około cztery miesiące, po czym nastąpiła wspomniana przeze mnie przerwa.

Kontuzja miała wpływ na Twoje przenosiny do Polpharmy?
- Nie grałem przez pół roku i wtedy trener Budzinauskas zaczął prowadzić Polpharmę, sam grałem z nim w tym klubie, kiedy był jeszcze zawodnikiem. W tamtym momencie sam zadzwoniłem do Starogardu, przyjechałem potrenować z drużyną i ostatecznie zostałem, podpisując kontrakt. Nie miałem akurat wysokiej formy ze względu na to, że byłem po kontuzji.

Którą kontynuowałeś później w Anwilu. Choć nie był to już ten Anwil znany z występów w europejskich pucharach z Igorem Griszczukiem, to jednak czołowy klub na mapie Polski w ostatnich kilkunastu latach. Fakt, że zgłosił się po Ciebie klub z Włocławka, musiał oznaczać, że Twoje występy w Starogardzie były oceniane bardzo pozytywnie.
- Na pewno za piękne oczy w Anwilu nie podpisuje się kontraktu. Cieszyłem się z tej propozycji, dobrze przepracowałem okres przygotowawczy. Później jednak po Mistrzostwach Afryki przyjechał grający na mojej pozycji Oguchi, który został MVP afrykańskich mistrzostw. Ciężko było o minuty, zaś trener nakreślił mi, że chce bym
był zadaniowcem. Będąc w tym wieku, po pół roku stwierdziłem, że najwyższy czas na przeprowadzkę. Co ciekawe nigdy wcześniej nie zmieniałem klubu w trakcie sezonu i trochę zastanawiało mnie to, jak to jest... Przyszła propozycja z Legii na półtora roku i pomyślałem: Dlaczego nie? Lecimy! Pobyt we Włocławku to kolejna fajna przygoda, to w końcu najlepszy koszykarsko klub w jakim do tej pory występowałem. Świetnie było podglądać trenera Milicicia, przeciwko któremu miałem okazję we wcześniejszych latach grać na poziomie ekstraklasy.

Legia jest Twoim dziesiątym klubem w karierze. Myślisz, że już ostatnim, czy ta lista może się jeszcze wydłużyć?
- Zdrowie mam, nie jestem kontuzjogenny. Zmieniałem kluby w ekstraklasie i pierwszej lidze, ale to chyba wynikało z miłości do koszykówki. To właśnie z tego powodu nie lubiłem dostawać mało minut i siedzieć na ławce. Szczególnie w ekstraklasie, na pozycji 2-3 zazwyczaj ustawiany jest jakiś zawodnik amerykański. Można spojrzeć dzisiaj w ten sposób, że mogłem siedzieć od kilkunastu lat w ekstraklasie...

Ale chciałeś grać.
- Chciałem grać w kosza. Co to za frajda grać 10 lat w ekstraklasie, a występować po 10 minut. Nie żałuję, że tak to się wszystko potoczyło. Zawsze mogłem pracować gdzieś po osiem godzin dziennie.

Czy w Legii jest tak jak spodziewałeś się przed przeprowadzką, czy może jednak coś Cię zaskoczyło - pozytywnie lub negatywnie?
- Wszystko jest w najlepszym porządku. Kibice, duże miasto... może czasami przeraża stanie w korkach. Ale poza tym, chyba nikt nie może powiedzieć złego słowa - świetnie się gra u nas na Bemowie, przy wspaniałym dopingu publiczności, bardzo fajnie jeździ się z Legią na mecze wyjazdowe, gdzie zazwyczaj wszyscy są przeciwko nam. Jednym z wyjątków był mecz w Kołobrzegu, gdzie kibice, którzy w końcu mieszkają kilkaset kilometrów od Warszawy, wspierali nas i kochają ten klub. To mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło, że takie rzeczy się zdarzają. Jeśli chodzi o negatywne zaskoczenia, to mogę powiedzieć tylko o takiej sytuacji, kiedy wracając z Zielonej Góry pojechałem do kolegi do Poznania, a ten poprosił mnie, żebym zdjął bluzę Legii, bo mogę z tego powodu zostać pobity.

To kolejne dowody na to, że Legia jest klubem wyjątkowym. Nikomu nie jest obojętna, albo się ją kocha, albo nienawidzi.
- Na herb Legii ludzie zawsze zwracają uwagę, jest on najbardziej rozpoznawalny w Polsce. Zawsze jak jedziemy w trasę, miejscowi kibice, jak i mieszkańcy miejscowości które mijamy, co można zauważyć po gestach, albo są z nami, albo przeciwko nam. To motywuje. Legia wyzwala emocje w ludziach, nie jest klubem obojętnym dla nikogo. Jestem dumny, że jestem legionistą i mogę grać w tym klubie na razie na poziomie pierwszej ligi. Nie mam wątpliwości, że po awansie, w ciągu dwóch-trzech lat ten klub z pewnością będzie chciał się bić o wyższe cele. Tak jak w Zielonej Górze, pierwsza liga odejdzie w zapomnienie. Wszystkie wielkie podróże zaczynały się od pierwszego kroku.

Przed rokiem byliście o krok od awansu z Legią do PLK. W zespole z Krosna występowali m.in. Wyka, czy Dłuski, z którymi na wcześniejszym etapie kariery miałeś okazję występować w tym samym klubie. Przed tak ważnymi spotkaniami jak te finałowe, mieliście czas na rozmowy, czy ze względu na rangę meczu, raczej traktowaliście się nawzajem jak rywale i nie rozmawialiście ze sobą?
- Zawsze pogadaliśmy ze sobą przed meczem, chociaż oczywiście nikt nie zdradzał tajemnic szatni, czy taktyki. Rywalami zaczynaliśmy być z pierwszym gwizdkiem sędziego. Do dzisiaj żałuję tej finałowej rywalizacji. Wszyscy spodziewali się chyba, że krośnianie pokonają nas gładko 3:0, a było bardzo blisko, abyśmy to my cieszyli się z awansu. Co do wspomnianych chłopaków, Dłuski i Wyka to bardzo dobrzy zawodnicy i bardzo pomogli Miastu Szkła w wywalczeniu awansu.

Według Ciebie Krosno zasłużenie awansowało?
- Można powiedzieć, że zasłużenie, bo wygrali z nami 3:2. Niedosyt jednak pozostał, bo mieliśmy ich na widelcu i powinniśmy skończyć rywalizację wygrywając 3:1. Przed własną publicznością, dzień po spotkaniu, w którym wysoko ich ograliśmy, różnicą dwudziestu kilku punktów.

Co się stało w czwartym meczu, bo to właśnie spotkanie wydaje się kluczowe w tej rywalizacji.
- Sam nie wiem... Piłkarska Legia miała wtedy swój mecz, po którym miała świętować mistrzostwo Polski. Graliśmy o dość nietypowej porze, godzinie 13, chociaż nie chcę się tym tłumaczyć, bo rywale mieli takie same warunki, tyle samo czasu na odpoczynek.

Można powiedzieć, że nawet trochę mniej, bo w nocy kibice zapewnili im pobudkę w hotelu.
- (śmiech). Ten czwarty mecz nam nie wyszedł. Być może nie podołaliśmy presji. Tak widocznie musiało być, było minęło. Musimy wyciągnąć wnioski i w tym sezonie wywalczyć awans.

Obecna Legia jest mocniejsza od tej zeszłorocznej?
- Skład jest porównywalny, ale na pewno jest bardziej doświadczona jeśli chodzi o to, co przeszła sezon wcześniej. Przez to właśnie doświadczenie, wydaje mi się, że obecna Legia jest mocniejsza.

Po piątym meczu finałowym w Krośnie, oddałeś swój srebrny medal ochroniarzowi. Krośnieńscy kibice w Internecie strasznie Cię "hejtowali", twierdząc że postąpiłeś niegodnie, niepotrafiąc przyjąć porażki. Wiadomo, że to były emocje, bo sytuacja miała miejsce kilka minut po zakończeniu decydującego meczu finałowego.
- Nie miałem złych intencji, z mojej perspektywy to nie było niesportowe zachowanie. Nie gram dla medali, dla "krążków". Pan ochroniarz stał blisko mnie, zapytałem go, czy chce pamiątkę z meczu w postaci medalu, odpowiedział, że tak, więc zwyczajnie ściągnąłem go z szyi i mu wręczyłem. Ucieszył się, przybił ze mną piątkę i myślę, że zawsze będzie miło wspominał tamto wydarzenie. Przynajmniej ta jedna osoba z Krosna raczej nie będzie patrzyła na mnie, jako bym zachował się niesportowo. Taka była moja reakcja.

Podczas niedawnego meczu w Poznaniu słyszałem określenie, że jesteś koszykarskim Pazdanem. Jak często golisz głowę?
- Mniej więcej tak jak szybko zaczynają mi odrastać włosy, mniej więcej co 3-4 dni. Natura tak chciała, nie mam zbyt wielu włosów na głowie, trzeba więc golić na zero. Za to mam trochę włosów na klatce piersiowej (śmiech).

Interesujesz się w ogóle innymi dyscyplinami sportu, na przykład piłką nożną, czy jesteś skoncentrowany tylko i wyłącznie na koszykówce?
- Skupiam się tylko na koszykówce, chociaż oczywiście czasem sprawdzę jakieś wyniki, czy tabelę piłkarskiej ekstraklasy, najbardziej pod kątem Legii. Poza tym jednak to koszykówka wypełnia moje życie.

W jaki sposób koncentrujesz się przed meczami?
- Staram się podchodzić do tego w ten sposób, że dzień meczowy jest jak każdy inny. Wiadomo, że pewnych rzeczy nie da rady oszukać w głowie, wiadomo że są emocje i lekki stres. W dniu meczu przede wszystkim staram się odpoczywać, wyciszyć i nie denerwować.

Seks przed meczem jest dobry? Słyszałem opinie, że sportowcom nie pomaga.
- Raczej nie pomaga, bo nogi są wtedy jak z waty, więc lepiej nie robić tego przed meczem. Dzień przed meczem jak najbardziej OK, ale nie w dniu meczu (śmiech).

Skąd numer 33 na koszulce?
- Z racji wieku, uznałem że skoro mam 33 lata, wezmę właśnie ten numer.

To w lutym powinieneś zmienić na 34.
- W trakcie sezonu może nie, ale nie wykluczam, że po sezonie zmienię numer na 34. Albo, kto wie, zostanę przy 33, bo podoba mi się ten numer.

Kończysz niebawem 34. lata. Myślisz już, ile zostało Ci jeszcze grania?
- Staram się o tym nie myśleć, nie mam i nie miałem problemów z kontuzjami, więc wydaje mi się, że jeszcze trochę przede mną (śmiech).

Teraz coraz więcej zawodników gra zdecydowanie dłużej. Wojciech Żurawski w wieku 40 lat z powodzeniem występuje w II lidze i jest czołowym zawodnikiem na swojej pozycji.
- Trzeba się zastanowić, czy chce się grać aż tak długo, bo jeżdżenie na mecze wyjazdowe zajmuje sporo czasu, organizm to odczuwa. Jak zdrowie pozwoli i będę miał propozycje gry w dobrych klubach, to dlaczego nie grać i do czterdziestki?

Masz już jakiś plan na to, co będziesz robił po zakończeniu kariery? Zamierzasz w ogóle zostać przy koszykówce, czy na razie to zbyt odległy dla Ciebie temat?
- Na pewno zamierzam zostać przy koszykówce, zrobiłem już dyplom instruktora koszykówki, teraz chcę rozpocząć kurs trenerski. Całe życie grałem w koszykówkę, oddałem serce tej dyscyplinie, to koszykówka zaprowadziła mnie tu gdzie jestem. Dała mi też parę rzeczy materialnych. Tak więc będę starał się zostać przy koszykówce.

Widzisz się raczej jako trener młodzieży, czy seniorów?
- Najlepiej rozpocząć od prowadzenia młodzieży. Widziałbym się jako trener grup 16-18 latków na początek, plus dokształcanie się poprzez pełnienie roli drugiego, czy trzeciego trenera w zespole seniorskim, by obserwować z bliska bardziej doświadczonych trenerów. Nie ma sensu rzucać się od razu na głęboką wodę, trzeba krok po kroku iść do góry, spojrzeć na mecz z innej perspektywy.

Jak spędzasz wolny czas?
- Głównie na odpoczynku. Lubię poczytać książkę, czy pograć na Playstation. Co prawda w Warszawie możliwości spędzania wolnego czasu jest znacznie więcej, ale mamy robotę do zrobienia w postaci awansu i trzeba dużo odpoczywać, by być gotowym na najważniejsze mecze sezonu.

Jakie jest Twoje ulubione miejsce w Warszawie?
- Łazienki. Jak przyjechałem do Warszawy, oglądałem też miejsca, które wcześniej znałem tylko z telewizji, jak choćby sejm, czy Pałac Kultury. Jest wiele fajnych miejsc w Warszawie i jestem przekonany, że wielu z nich jeszcze nie miałem okazji zobaczyć. Wszystko przede mną.

Miałeś już okazję odwiedzić stadion przy Łazienkowskiej 3 przy okazji meczu piłkarskiej Legii?
- Na meczu jeszcze nie byłem, chociaż kilka razy wybierałem się. Teraz jest przerwa zimowa w rozgrywkach, ale niewykluczone, że w najbliższej rundzie w końcu uda mi się zobaczyć mecz piłkarzy Legii na żywo. Byłem na razie pozwiedzać stadion Narodowy. Na mecz Legii na pewno się wybiorę, bo to trzeba przeżyć.

I później drugi raz, po awansie do ekstraklasy. Słyszałeś historie o tym, jak koszykarze Legii świętowali na murawie przy Łazienkowskiej awans do I ligi?
- Mam nadzieję, że będzie mi dane cieszyć się na płycie głównej po awansie do ekstraklasy. Słyszałem podczas Wigilii naszej sekcji, którą mieliśmy na stadionie przy Łazienkowskiej opowieści jak to wtedy wyglądało... To na pewno jeszcze bardziej motywuje do tego, by wywalczyć awans i znaleźć się na płycie boiska przed 20. tysiącami kibiców.

W trakcie meczów słyszysz w ogóle kibiców, ich doping, czy potrafisz się wyłączyć i skoncentrować tylko i wyłącznie na parkiecie?
- Można się super koncentrować, ale kibiców na pewno słychać w trakcie spotkania. Kiedy mam piłkę na boisku, oczywiście koncentruję się na akcji, ale to właśnie ich doping niesie nas, a często podcina skrzydła rywalom. Kibice Legii są bardzo żywiołowi i wspaniale nam pomagają. Lepszych kibiców nie można sobie wyobrazić - są zaangażowani nie tylko w doping, ale i efektowne oprawy.

Gesty, które wykonujesz po celnych trójkach, można porównać z piłkarskimi "cieszynkami"? Macie oczywiście mniej czasu, bo nie ma przerwy w grze i wznowienia od środka, stąd te koszykarskie cieszynki muszą być krótsze.
- Wynika to z adrenaliny. Umysł wyrzuca poszczególne partie ciała, czyli zazwyczaj ręce do takich gestów. Czasami to dzieje się pod wpływem chwili i nie jest do końca kontrolowane.

Kiedy robiłeś pierwszy tatuaż i czy masz plany na kolejne?
- To było bardzo dawno temu, miałem wtedy 17-18 lat. Jasne, że mam plany na kolejne, niektóre zamierzam poprawić, ale również myślę o wykonaniu następnych.

Był jakiś zawodnik, niekoniecznie NBA, którego podziwiałeś, wzorowałeś się na nim?
- Na pewno wszystko kręciło się wokół NBA, a w latach 90-tych taką postacią był Michael Jordan. Wtedy święcił swoje największe sukcesy. Moja mama była w Niemczech i kupowała mi karty "upper decki", którymi handlowałem później na osiedlu. Zebrałem ponad 100 kart samego Jordana. Później pojawiły się ubrania, teraz oczywiście mi to przeszło. Z racji wieku zaczynam ubierać się nieco inaczej, ale pasja do koszykówki, dzięki temu, że NBA była wtedy w programie pierwszym telewizji, była u mnie
zaszczepiona od najmłodszych lat.

Twoja ulubiona muzyka?
- Nie mam ulubionej, słucham tego co mi wpadnie w ucho i stwierdzam, że jest fajne.

Pamiętasz swój debiut w Legii, bo chyba można go nazwać "wybuchowym". Hala Torwar, mecz z GKS-em Tychy, a tuż przed końcową syreną pirotechnika na trybunach - to był pierwszy mecz, w którym założyłeś koszulkę z herbem Legii.
- Oczywiście, że pamiętam. Trenerem był wtedy jeszcze Michał Spychała i pamiętam jak pierwszy raz wszedłem na parkiet - co dzisiaj wydaje mi się dość dziwną zmianą, bo wszedłem na boisko na ostatnich 30 sekund pierwszej kwarty. Od razu z syreną udało mi się trafić "trójkę", później pograłem trochę więcej minut i z debiutu mam bardzo pozytywne wspomnienia. Fajnie rozpoczęła się moja przygoda z Legią i trwa po dziś dzień.

W przypadku awansu Legii do ekstraklasy na pewno zostaniesz w klubie, czy na razie zbyt wcześnie na taką deklarację?
- Jak to mówią - Legia albo śmierć (śmiech).

Krosno pokazuje, że można w dużej mierze zostawić polski skład i z powodzeniem występować w ekstraklasie.
- Wzmocnili się czterema niezłymi obcokrajowcami, nie chcieli podpisywać nie wiadomo jak wysokich kontraktów i to zaprocentowało. Grają bardzo dobrą koszykówkę. Nie wróżyłem im aż tak dobrego wyniku. Nie chodzi o to, że życzę im źle. To bardzo dobra drużyna, która pokazuje, że kolektyw i zgranie plus świeża krew w postaci obcokrajowców, może dać pozytywny wynik. W kolejnym sezonie mogą grać jeszcze lepiej.

Rozmawiał Marcin Bodziachowski

Tabela EBL
Drużyna Mecze Punkty
1.Trefl Sopot2849
2.Legia Warszawa3049
3.Anwil Włocławek2849
4.King Szczecin2846
5.Arged BM Stal Ostrów Wlkp.2845
6.Polski Cukier Start Lublin2945
pełna tabela
NAJBLIŻSZY MECZ
  • Orlen Basket Liga
    09.05.2024

    ?

    ?
OSTATNI MECZ
  • Orlen Basket Liga
    22.09.2023

    90

    72
  • Basketball Champions League
    26.09.2023

    70

    59
  • Basketball Champions League
    28.09.2023

    66

    74
  • Orlen Basket Liga
    06.10.2023

    82

    80
  • Orlen Basket Liga
    11.10.2023

    61

    62
  • Orlen Basket Liga
    14.10.2023

    81

    87
  • FIBA Europe Cup
    18.10.2023

    85

    62
  • Orlen Basket Liga
    21.10.2023

    71

    53
  • FIBA Europe Cup
    25.10.2023

    77

    86
  • Orlen Basket Liga
    28.10.2023

    87

    67
  • FIBA Europe Cup
    01.11.2023

    90

    79
  • Orlen Basket Liga
    04.11.2023

    91

    84
  • FIBA Europe Cup
    08.11.2023

    85

    89
  • Orlen Basket Liga
    11.11.2023

    77

    69
  • FIBA Europe Cup
    15.11.2023

    74

    63
  • Orlen Basket Liga
    18.11.2023

    87

    78
  • FIBA Europe Cup
    22.11.2023

    93

    74
  • Orlen Basket Liga
    25.11.2023

    86

    103
  • Orlen Basket Liga
    01.12.2023

    83

    81
  • FIBA Europe Cup
    06.12.2023

    100

    90
  • Orlen Basket Liga
    10.12.2023

    82

    98
  • FIBA Europe Cup
    13.12.2023

    111

    72
  • Orlen Basket Liga
    16.12.2023

    89

    96
  • Orlen Basket Liga
    26.12.2023

    74

    76
  • Orlen Basket Liga
    30.12.2023

    75

    92
  • Orlen Basket Liga
    03.01.2024

    71

    92
  • FIBA Europe Cup
    10.01.2024

    93

    84
  • Orlen Basket Liga
    13.01.2024

    96

    86
  • Orlen Basket Liga
    19.01.2024

    94

    84
  • FIBA Europe Cup
    24.01.2024

    66

    77
  • Orlen Basket Liga
    28.01.2024

    89

    78
  • FIBA Europe Cup
    31.01.2024

    77

    101
  • Orlen Basket Liga
    04.02.2024

    88

    96
  • FIBA Europe Cup
    07.02.2024

    86

    99
  • Orlen Basket Liga
    11.02.2024

    104

    102
  • Pekao S.A. Puchar Polski
    15.02.2024

    112

    83
  • Pekao S.A. Puchar Polski
    17.02.2024

    96

    81
  • Pekao S.A. Puchar Polski
    18.02.2024

    94

    71
  • Orlen Basket Liga
    02.03.2024

    70

    83
  • FIBA Europe Cup
    06.03.2024

    83

    64
  • Orlen Basket Liga
    09.03.2024

    70

    85
  • FIBA Europe Cup
    13.03.2024

    81

    53
  • Orlen Basket Liga
    17.03.2024

    71

    82
  • Orlen Basket Liga
    22.03.2024

    93

    86
  • Orlen Basket Liga
    29.03.2024

    100

    105
  • Orlen Basket Liga
    09.04.2024

    68

    97
  • Orlen Basket Liga
    14.04.2024

    84

    85
  • Orlen Basket Liga
    20.04.2024

    96

    87
  • Orlen Basket Liga
    27.04.2024

    92

    112
  • Energa Basket Liga
    07.10.2018

    67

    81

Sponsor Strategiczny
Partner strategiczny
Partner główny
Sponsor
Sponsor główny Akademii
Partner Tytularny drużyn II ligi, U19 i U17
Sponsor Strategiczny projektów młodzieżowych
Sponsor Strategiczny Programu Rozwoju Koszykarskich Talentów
Partner Wydarzeń
Partnerzy

Patrner techniczny
Partnerzy medialni


Adres

ul. Łazienkowska 3
00-449 Warszawa

Legia Warszawa Koszykówka