Autor: Marcin Bodziachowski
2021-02-18 12:05:37
Był jednym z najlepszych polskich koszykarzy w historii na swojej pozycji. Mierzący 196 centymetrów grał jako skrzydłowy. Przez lata był filarem reprezentacji Polski, ale zanim na dobre pokazał się w kadrze, reprezentował barwy Legii Warszawa, gdzie debiutował na poziomie I ligi.
Edward Jurkiewicz, bo o nim mowa spędził w stolicy niepełne dwa sezony, po czym wrócił w rodzinne strony. Urodzony 22 stycznia 1948 roku w Pruszczu Gdańskim zawodnik, przez ostatnich dziesięć lat swojej kariery występował w Wybrzeżu Gdańsk, na parkiecie którego koszykarze Legii... wyrwali ostatnie do dzisiaj mistrzostwo Polski. W 1969 roku koszykarze Legii zostali mistrzami Polski, po tym jak Andrzej Pstrokoński rzutem z własnej połowy w ostatniej sekundzie meczu (nie było wówczas elektronicznego zegara odmierzającego czas do końca akcji/meczu). "Po wznowieniu gry spod własnego kosza piłkę dostał Jacek Dolczewski. Był wystraszony i chcąc pozbyć się odpowiedzialności, oddał piłkę mnie, gdzieś w okolice stolika sędziowskiego, gdzie wtedy stałem. Wszyscy krzyczeli wtedy: 'Rzucaj!', bo to była ostatnia sekunda spotkania. Zrobiłem krok, rzuciłem jeszcze sprzed linii środkowej i nagle w hali zapanowała potworna cisza... ta piłka jakby leciała godzinę i wszyscy ją obserwowali, ja również. Leci, leci i klap... wpadła czyściuteńko, tylko słychać było trzepnięcie siatki zamocowanej do obręczy. Mecz został od razu zakończony - wygraliśmy jednym punktem i zdobyliśmy mistrzostwo Polski! Co tam się zaczęło dziać! Cały nasz zespół zaczął skakać ze szczęścia, na trybunach wszyscy złapali się za głowę" - wspominał po latach Pstrokoński, który był już u schyłku zawodniczej kariery (zdążył rozpocząć już pracę jako trener). Przed jego rzutem, Wybrzeże remisowało z Legią 77:77, co oznaczało dogrywkę. Tylko wygrana dawała Legii tytuł mistrza Polski - w przypadku porażki, tytuł trafiłby do Wisły lub Śląska.
Pstrokoński wspomina, że Edward Jurkiewicz, który do Legii trafił po krótkim epizodzie w bydgoskim Zawiszy, a wcześniej grywał w AZS-ie Gdańsk (awansował z tą drużyną do II ligi), zawodnikiem najwyższej klasy został właśnie w naszym klubie, m.in. pod okiem świetnego szkoleniowca, Stefana Majera. "Po sezonie odszedł od nas Jurkiewicz, którego Legia chciała zatrzymać, ale poszedł do Gdańska i bardzo wzmocnił Wybrzeże. Jurkiewicz wielkim graczem stał się właśnie w Legii. Jak przyszedł do nas, mając niespełna 20 lat, był przeciętniakiem. Ale to u nas dwa lata popracował tak, że nie schodził z sali, tylko rzucał non stop. Cały czas grał też jeden na jeden z Tybinkowskim. Obaj byli żołnierzami i ćwiczyli po kilka godzin dziennie. Od rana do obiadu nie schodzili z boiska! Jak zostałem trenerem, to musiałem gonić ich z sali, bo byli przemęczeni. Wydawałem im zakaz treningów, bo trening 5 godzin bez przerwy nie przyniesie dobrych efektów. Ale później były efekty jego ciężkiej pracy - urósł na wielkiego gracza. Dużo rzucał i gdy przyjechali Amerykanie - ich zespół Olimpijski - potrafił rzucić 40-50 punktów. Rzucał z każdej pozycji i trafiał" - wspominał Pstrokoński.
Z kolei inny gwiazdor koszykarskiej Legii tamtych lat, Włodzimierz Trams wspomina, że Jurkiewicz po przyjściu do Legii miał problem z łapaniem piłki. "Jak przyszedł do Legii, to miał jeden problem - nie potrafił łapać piłki. Ustawiałem go do bramki piłkarskiej i strzelałem ile wlezie, a on łapał. I tak nauczył się łapać piłkę, później nawet jedną ręką. A później został jednym z najlepszych graczy świata. Był bardzo sprawny, ambitny i pracowity. Dddawał 500-600 rzutów dziennie!" - wspominał Trams, który przekonywał, że po niego, jak i Jurkiewicza, już po Igrzyskach Olimpijskich w Meksyku (w 1968 roku), zgłosiło się New Mexico, ale zgody na wyjazd nie wyraziły władze wojskowego klubu.
Dzięki przenosinom Jurkiewicza do zespołu z Gdańska, Wybrzeże stało się drużyną liczącą się w walce o mistrzostwo, a sam zawodnik był kandydatem do tytułu koszykarza roku w plebiscycie tygodnika "Sportowiec", który ostatecznie zdobył jednogłośnie. "Skąd wzięliście takiego koszykarza? - dziwili się dziennikarze i trenerzy w neapolitańskim Palazzo dello Sport. Widzieli niejedno, trudno im zaimponować, a jednak gra Edwarda Jurkiewicza zaskoczyła fachowców. Rzucał w wysokiej, trudnej do przykrycia pozycji, nie zdołali mu przesdzkodzić najtężsi obrońcy. Był rewelacją Mistrzostw Europy. Rok wcześniej jechał na turniej przedolimpijski do Monterrey jako 'żółtodziób' [Polacy zajęli tam drugie miejsce - przyp. M.B.]. Debiutował w reprezentacji. Nigdy jednak nie miał tremy w obliczu sławnego przeciwnika. Wraz z jedenastoma kolegami wywalczył awans do zawodów meksykańskich, a później szóste miejsce. Odtąd należy do filarów drużyny narodowej. Oczywiste, że jemu w dużej mierze zawdzięcza gdańskie Wybrzeże pierwszą lokatę w lidze po I rundzie rozgrywek. Tak gra Edward Jurkiewicz, dwudziestoletni kandydat do tytułu koszykarza roku w plebiscycie 'Sportowca'" - relacjonowano w tygodniku.
Chociaż pół wieku temu nie było jeszcze oficjalnych transferów, ale zawodników kuszono lepszymi zarobkami, czy choćby mieszkaniem. Włodzimierz Trams potwierdza, że Legia chciała zatrzymać Jurkiewicza u siebie. "Żeby jeszcze Jurkiewicza zostawili, to pewnie byśmy wygrali i Puchar Europy. Nie byłoby na nas mocnych... Ale Jurkiewicza puścili do Wybrzeża Gdańsk. Wtedy mieliśmy najlepszą piątkę: Jurkiewicz, Kozak, Korcz, Frołow i ja z tyłu. Mnie zamknęli, Jurkiewicza oddali do Wybrzeża, gdzie dostał 200 tysięcy i mieszkanie. I się skończyło" - wspominał Trams.
W Warszawie mieszkał w baraku przy pływalni, na tyłach stadionu Legii, gdzie zresztą kwaterowano wszystkich sportowców odbywających służbę zasadniczą. Niewiele jednak brakowało, by odbywający służbę wojskową Jurkiewicz z Zawiszy trafił nie do Warszawy, a do Lublina. "Wcześniej Zenonowi Jaźwierskiemu, trenerowi również wojskowej Lublinianki, zaproponowano młodego koszykarza z Zawiszy w ramach resortowych rekompensat za nagłe odejście kadrowicza Waldemara Kozaka do Śląska. Szkoleniowiec nie wyraził zainteresowania" - czytamy w "Zielonych Kanonierach". Skąd o Jurkiewiczu dowiedzieli się w Legii? Otóż Legia mierzyła się m.in. z Zawiszą w październiku 1967 roku w mistrzostwach Wojska Polskiego. "Przy okazji naszego meczu zwrócił mi na niego uwagę Zenon Begier, który był reprezentacyjnym dyskobolem, ale grał też w Zawiszy w koszykówkę jako środkowy, bo miał 201 cm wzrostu. 'Mamy młodego, ciekawego zawodnika' - rekomendował. Poszedłem do szefa Legii Zygmunta Huszczy i mówię: 'Panie generale, jest tu koszykarz, jakiego potrzebujemy. Ma talent, jest trochę surowy, ale coś z niego może zrobimy'. Generał wydał rozkaz i Jurkiewicz zmienił garnizon z Bydgoszczy na Warszawę" - opowiadał Włodzimierz Trams.
Jurkiewicz w pierwszym, niepełnym sezonie w Legii (1967/68) rozegrał 11 meczów z eLką na piersi, zdobywając 122 punkty. Średnio 11 pkt. na mecz. To był jego premierowy sezon na najwyższym szczeblu rozgrywkowym, zwieńczony wicemistrzostwem kraju. W sezonie 1968/69, zwieńczonym tytułem mistrza kraju dla Legii (ostatnim jak dotąd), zagrał 21 meczów ligowych, zdobywając 396 punktów, średnio 18,9 pkt. na mecz. Z kolei po przenosinach do Wybrzeża, w sezonie 1969/70 zdobył 536 punktów (w 22 meczach), a sezon później aż 1200 (!) punktów w 36 spotkaniach. Co ciekawe w zespole z Gdańska zanotował występy z rekordowymi zdobyczami punktowymi - 84 (!) punkty w jednym meczu w sezonie 69/70 (przeciwko Baildonowi Katowice) i 51 pkt. w kolejnym sezonie, zwieńczonym nie tylko tytułem mistrza Polski, ale i króla strzelców. "Król Edward" - pisał o nim "Sportowiec". - Nie było jeszcze wypadku, aby król strzelców ligowych uzyskał tak miażdżącą przewagę nad rywalami. Jurkiewicz prowadził w tabeli od pierwszego do ostatniego gwizdka, uzyskując w 36 meczach doskonałą przeciętną 33,3 pkt. - pisał Sportowiec. Po rekordowym występie z Baildonem, w którym zdobył wspomniane 84 punkty mówił: "Na boisku nie czułem zmęczenia. Tak byłem zafascynowany grą. A przecież poprzedniego wieczora stoczyliśmy ciężki pojedynek ze Śląskiem. Dopiero w szatni opadłem z sił. Kąpiel i ubranie zajęło mi dwie godziny".
O jego grze tak pisał wówczas Sportowiec: "Najlepsze piłki otrzymuje od Tramsa, który wszystko widzi, nie obawia się ryzyka, podaje ostro i w tempo. Trzeba być czujnym, stale spodziewać się nagrania. Rzuca więc Jurkiewicz z półdystansu jak maszyna, ale największy entuzjazm wzbudzają jego akcje pod tablicami. Potężne ramiona ułatwiają zadanie. W ataku Edek wkłada piłkę do kosza i efektownie dobija niecelne rzuty kolegów, w obronie natomiast pięknie przyciska piłkę do tablicy, zbija ją oraz czysto nakrywa rzuty przeciwników. Partnerzy tak już uwierzyli w jego skoczność, że sami nie bardzo kwapią się do zbierania, choć jest w zespole kilku chłopców powyżej 190 cm".
Jak rozpoczęła się przygoda z koszykówką Jurkiewicza? "Zanim chłopiec z Pruszcza Gdańskiego trafił do Mieczysława Kozłowskiego w AZS, próbował - jak wszyscy rówieśnicy - piłki nożnej. Był najwyższy, spychano go na obronę, a chciał za wszelką cenę atakować. Więc zmienił specjalność. Miał kosz na podwórku, piłkę pod łóżkiem i każdą wolną chwilę spędzał na ćwiczeniach. Biegał po hałdach piachu, wykonywał pięćset skoków dziennie nad kanałem melioracyjnym. Już po rozpoczęciu służby wojskowej w Legii przebywał długie godziny na boisku. Nie opuszczał placu przed wykonaniem trzystu celnych rzutów" - pisał w artykule zatytułowanym "Atak jest jego żywiołem" Łukasz Jedlewski.
Z kolei w książce "Zieloni Kanonierzy" znajdujemy informację, że Jurkiewicz trenował również boks. "Przygodę ze sportem, jak wielu jego rówieśników w tamtych czasach, zaczynał od boksu. Cała klasa zapisała się do sekcji Gedanii Gdańsk, gdzie treningi prowadził Józef Kruża, złoty medalista pamiętnych mistrzostw Europy w Warszawie w 1953 roku. Mimo początkowych sukcesów, szybko jednak wycofał się z ringu. Grał także w szczypiorniaka i piłkę nożna" - czytamy.
W Legii bardzo szybko pokazał się z dobrej strony, czego efektem było wejście przebojem do pierwszej piątki "Zielonych Kanonierów", a następnie wyjazd do Meksyku. "Po trzech treningach z Legią, szeregowy Jurkiewicz wystąpił w tradycyjnym Turnieju Wyzwolenia. Po raz pierwszy jego nazwisko trafiło na łamy gazet. Drugą rundę ligi rozpoczął już jako zawodnik pierwszej piątki. Powołany na obóz przedolimpijski przebojem zdobył miejsce w kadrze. Pojechał do Meksyku" - pisał Sportowiec. W reprezentacji Polski debiutował w turnieju kwalifikacyjnym do IO w Meksyku, który miał miejsce w Monterrey. Witold Zagórski posłał go na boisko w 15. minucie meczu z Australijczykami, kiedy ci prowadzili różnicą 14 punktów. "Edek zdobył 19 punktów, rzetelnie przyczyniając się do zwycięstwa. Trema? Obawa? Nie zna tego uczucia. Wychodzi na boisko z postanowieniem sprawdzenia się. Im sławniejszy rywal, tym lepiej. Nazwiska gwiazd nie napawają go strachem. Bez tej pewności siebie, ba - odrobiny bezczelności w dobrym wydaniu - trudno myśleć o sukcesach. Jurkiewicz wrócił do kraju jako czwarty strzelec zespołu. Szczęśliwy i zmęczony. Nie może wypocząć do dziś. Wszedł na orbitę, jest filarem reprezentacji. Podczas mistrzostw Europy w Neapolu dziennikarze zagraniczni chwytali nas za rękaw, żeby się dowiedzieć czegoś o zawodniku numer 9. Był dla nich objawieniem" - pisano.
Polacy grali wcześniej turniej eliminacyjny w dniach 25 maja - 3 czerwca w Sofii, ale zajęli w nim trzecie miejsce, co nie dawało kwalifikacji olimpijskiej. O nią, Polacy mieli walczyć pod koniec września (czyli na niespełna trzy tygodnie przed Igrzyskami) w meksykańskim Monterrey, dzięki pozytywnej decyzji PKOl. "Polski Komitet Olimpijski dał drużynie jeszcze jedną szansę, a trener Zagórski rozpoczął uzupełnianie reprezentacji, powołując m.in. na zakopiańskie zgrupowanie młodego zawodnika warszawskiej Legii - Jurkiewicza. Koszykarze jechali do Monterrey mając spakowane w walizkach olimpijskie stroje" - czytamy w albumie "Na olimpijskim szlaku". Ostatecznie Polacy mieli mało czasu na aklimatyzację w górach przed IO, bowiem Monterrey leży znacznie niżej niż Meksyk, w którym odbywały się Igrzyska. Brak odpowiedniej aklimatyzacji sprawił, że Polacy odpadli z sił po 15 minutach równorzędnej gry z ZSRR (powyżej zdjęcie naszej kadry przed tym właśnie spotkaniem).
Polacy na IO w Meksyku zajęli szóste miejsce, zaś Jurkiewicz zdobył 80 punktów (więcej zdobyli tylko Trams, Bohdan Likszo i Mieczysław Łopatka). "Trzon reprezentacji stanowili Łopatka, Likszo, Frelkiewicz, Kwiatkowski i Trams. Z młodszych zawodników najlepiej spisywał się Jurkiewicz, koszykarz o dużej przyszłości" - pisano. Rok później Jurkiewicz brał udział w Mistrzostwach Europy, gdzie Polacy zajęli czwarte miejsce. Na Mistrzostwach Europy wystąpił jeszcze dwukrotnie - w 1971 roku ponownie z naszą reprezentacją zajął czwarte miejsce, a w roku 1975., miejsce ósme. W 1971 roku został powołany do reprezentacji gwiazdy Europy na festiwal FIBA. "Kiedy zeszłego lata przyjechała do Polski ekipa USA, odkomenderowano go do krycia czarnoskórego wielkoluda, który nie przebierał w środkach byle zmniejszyć skuteczność groźnego strzelca. Kolejnym sukcesem Edka było powołanie do reprezentacji starego kontynentu na Festiwal FIBA. Przedem jeszcze Wybrzeże zdobyło upragniony tytuł mistrza Polski" - pisano w prasie.
Po zakończeniu służby wojskowej, Legia chciała zatrzymać Jurkiewicza, ale więcej do zaoferowania miało Wybrzeże. Ponadto narzeczona zawodnika, lekkoatletka Wybrzeża, Zofia Maciejewska, mieszkała w Trójmieście. Jurkiewicz od nowego klubu początkowo nie otrzymał mieszkania, bo przeprowadził się do rodziców (później nowe lokum w Gdańsku załatwił mu inny koszykarz, Jan Jargiełło), ale finansowo zyskał znacznie.
W reprezentacji Polski w latach 1968-77 rozegrał łącznie 203 mecze. W polskiej ekstraklasie zdobył osiem medali - oprócz wicemistrzostwa i mistrzostwa kraju z Legią, także trzy złote, jeden srebrny i jeden brązowy z Wybrzeżem Gdańsk. Karierę kończył we Francji, gdzie w jednym ze spotkań II ligi zdobył... 94 punkty. Później został trenerem we Francji.
Co wyróżniało Jurkiewicza na tle pozostałych, oczywiście oprócz pracowitości, to wyskok dosiężny (90 centymetrów), nowoczesna jak na lata siedemdziesiąte XX wieku gra pod tablicami (dobitki, zbijanie rzutów i przyciskanie piłki do deski w obronie) oraz... wielkie dłonie. "Dłonie. Olbrzymie dłonie. Trzymają piłkę jak dwie łopaty. Kiedy podał mi rękę po raz pierwszy, poczułem palce na przedramieniu. Takie bochny to dla koszykarza majątek. Wzrost 196 cm - przeciętny jak na skrzydłowego. Nawet poniżej średniej obowiązującej w drużynach światowej klasy. Ale można mieć jeszcze 'dynamit' w nogach - jak mówią trenerzy, dzięki czemu dotknięcie łokciami obręczy nie nastręcza żadnego kłopotu. Jeśli walory fizyczne wsparte są talentem rzutowym i umiejętnością zdobywania punktów w wyskoku, z dużym odchyleniem ciała, przeciwnik składa broń" - charakteryzował Jurkiewicza redaktor Łukasz Jedlewski równo pół wieku temu.
Ten wielki koszykarz, ośmiokrotny lider klasyfikacji strzelców polskiej ligi, pierwsze poważne kroki na koszykarskich parkietach stawiał w Legii. W niewielkiej sali przy ulicy 29 Listopada w Warszawie. Tam, dzięki uporowi, setkom oddawanych rzutów, rodził się przyszły "Król Edward".
Tabela EBL | ||||||
---|---|---|---|---|---|---|
Drużyna | Mecze | Punkty | ||||
1. | Trefl Sopot | 0 | 0 | |||
2. | Legia Warszawa | 0 | 0 | |||
3. | Anwil Włocławek | 0 | 0 | |||
4. | King Szczecin | 0 | 0 | |||
5. | Arged BM Stal Ostrów Wlkp. | 0 | 0 | |||
6. | Polski Cukier Start Lublin | 0 | 0 | |||
pełna tabela |